Agassi po raz pierwszy zobaczył Steffi nie na korcie, lecz na ekranie telewizora. Jedna z francuskich stacji transmitowała wywiad z nią jako triumfatorką Wielkiego Szlema – jedyną w historii, która w tym samym roku zdobyła wszystkie cztery tytuły wielkoszlemowe i złoto olimpijskie. Był rok 1988. Ona miała dziewiętnaście lat i stała na samym szczycie świata, on – osiemnaście i dopiero wspinał się po drabinie marzeń. W tamtej chwili, jak przyznał po latach, „zakochał się w jej spokoju” – w opanowaniu, które promieniało od niej z ekranu mimo blasku reflektorów.
Przez długie lata ich ścieżki biegły równolegle. Widzieli się na turniejach, mijali za kulisami wielkich finałów, ale nigdy nie znaleźli momentu, by naprawdę się poznać. Kiedy w 1992 roku Agassi wreszcie zdobył upragniony Wimbledon, marzył, by zatańczyć z nią na Balu Mistrzów – symboliczny taniec zwycięzców. Los jednak chciał inaczej: Graf odwołała udział. On odjechał w swoją stronę, by wkrótce poślubić aktorkę Brooke Shields. Ona związała się z kierowcą wyścigowym Michaelem Bartelsem.
Miłość w cieniu kortów
Dopiero pod koniec lat dziewięćdziesiątych, gdy oboje byli już zmęczeni nieustanną presją, podróżami i blaskiem reflektorów, los wreszcie pozwolił im spotkać się i poznać naprawdę. To Agassi, z charakterystyczną dla siebie odwagą i spontanicznością, zaproponował wspólny trening. Tak właśnie narodziła się jedna z najbardziej niezwykłych historii miłosnych w świecie sportu – historia dwojga ludzi, którzy dopiero po latach sukcesów zrozumieli, że prawdziwe zwycięstwo to nie medal, lecz bliskość drugiego człowieka.
Ich ślub był dokładnym przeciwieństwem wszystkiego, co kojarzyło się z ich karierami – bez blasku, bez fanfar i jakiegokolwiek planu. Tylko oni i ich matki, w ogrodzie pachnącym świeżo skoszoną trawą. Jedyną muzyką był szum wiatru i dźwięk ogrodowych dmuchaw, które na prośbę Agassiego na chwilę ucichły, gdy wypowiadali słowa „tak”. Dwa dni później, jakby dopełniając tę cichą symfonię, na świat przyszedł ich syn Jaden – pierwsze wspólne osiągnięcie, które miało wielkie znaczenie.
Złote klatki
Po zakończeniu kariery – Graf w 1999 roku, Agassi w 2006 – mogli prowadzić życie, jakie wybiera większość sportowych legend: występy w telewizji, lukratywne kontrakty reklamowe, bywanie na galach i turniejach. Zamiast tego zniknęli – bez pożegnań i bez manifestów. Zamknęli za sobą drzwi do świata, w którym przez lata byli więźniami własnych sukcesów.
Steffi Graf, jak wyznała, nie lubiła sławy. Jej natura była cicha, skupiona, odporna na pokusy wielkiego świata. Kiedy inni szukali sceny, ona szukała spokoju.
Agassi, przeciwnie, zawsze był eksplozją kolorów, emocji i buntu. Ale nawet on w końcu zrozumiał, że blichtr nie daje ulgi. Swoją prawdziwą spowiedź zawarł w autobiografii „Open” – jednej z najbardziej poruszających książek, jakie kiedykolwiek napisał sportowiec. Pisał w niej z brutalną szczerością: o bólu, samotności, o nienawiści do dyscypliny, która uczyniła go sławnym. Dla milionów fanów był to szok. Idol z plakatów, człowiek, którego styl kopiowali młodzi gracze na całym świecie, wyznał, że przez większość kariery cierpiał. Że tenis nie był dla niego błogosławieństwem, lecz przekleństwem, którego nie potrafił odrzucić.
„Grałem, bo musiałem” – pisał. „Nie znałem innego życia. Z czasem zrozumiałem, że rakieta była moim łańcuchem”.
Dzieciństwo Andre było historią talentu wykuwanego batem. Ojciec, Mike Agassi, były olimpijski bokser z Iranu, postanowił, że jedno z jego dzieci zostanie mistrzem świata. Zbudował za domem kort, na którym codziennie toczyła się walka o perfekcję. Syn trenował na nim po kilkanaście godzin na dobę. „Masz trafiać tysiąc razy dziennie” – powtarzał. Andre, zanim nauczył się dobrze czytać, potrafił już serwować z prędkością zawodowca. „Nie miałem dzieciństwa” – wspominał. „Miałem plan treningowy”.
To nie była pasja – to był przymus, codzienny rytuał buntu i uległości. W sercu chłopca rosła złość, która później eksplodowała w jego grze: w każdym uderzeniu, w każdym krzyku, w każdej fryzurze, która miała krzyczeć „jestem wolny!”. Ale wolność przyszła dopiero wtedy, gdy spotkał kogoś, kto tak jak on znał ciężar złotej klatki.
Steffi również była podporządkowana ojcowskim ambicjom. Peter Graf – trener, menedżer, człowiek surowy i nieustępliwy – od najmłodszych lat traktował córkę jak idealny projekt. Mawiano, że jej dzieciństwo mierzone było nie w latach, lecz w godzinach spędzonych na korcie. Każdy ruch, każde uderzenie, każdy krok musiał być precyzyjny. „Czasem czułam się jak mechanizm, który musi działać, bo patrzy cały świat” – wspominała. W prasie krążyły plotki o jego surowości, o tym, jak kazał jej trenować do wycieńczenia. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych trafił do więzienia za oszustwa podatkowe, Steffi po raz pierwszy w życiu mogła wziąć głęboki oddech. Wtedy zrozumiała, że prawdziwe zwycięstwo to wolność.
Cisza pustyni
Las Vegas, miasto kontrastów – z jednej strony kicz, neony i hałas, z drugiej pustynia i cisza – stało się dla nich idealnym schronieniem. „To miejsce jest jak my” – powiedział kiedyś Agassi. „Na zewnątrz błyszczy, a w środku potrafi być spokojne”.
W ich domu w Summerlin, kilka przecznic od Stripu, czas płynie inaczej. Rankiem złote światło wlewa się przez panoramiczne okna do kuchni, a na tarasie słychać śpiew pustynnych ptaków. W ogrodzie nie ma kortu – jest za to boisko do bejsbolu, mała sala taneczna i wybieg dla psów. Dla nich dom to nie muzeum trofeów, lecz przestrzeń do życia.
Wieczorami Steffi lubi podlewać zioła w ogrodzie, a Andre włącza muzykę Santany, który mieszka kilka ulic dalej. Czasem siadają razem z sąsiadami przy ognisku, popijają herbatę z imbirem i patrzą, jak nad pustynią gasną ostatnie promienie dnia. „W Vegas można być anonimowym” – twierdzi Steffi. „Ludzie mają tu własne życie, nikt nie wtrąca się w cudze. To daje wolność”.
Dzieci bez rakiet
Ich dzieci dorastały bez ochroniarzy i blasku kamer. Chodziły do lokalnych szkół, miały przyjaciół spoza świata sportu. Kiedy syn Jaden wybrał bejsbol, Andre był zachwycony: „To gra zespołowa – coś, czego ja nigdy nie miałem”.
Paradoksalnie, dzieci Agassiego i Graf – Jaden i Jaz Elle – wychowały się niemal bez tenisa. Na ścianach ich domu nie wiszą plakaty Wimbledonu, a w salonie nie ma żadnego pucharu – są za to ich trofea: Jadena z bejsbolu i Jaz z tańca.
Jaden, dziś 24-letni, odziedziczył po rodzicach dyscyplinę, pasję i determinację, ale sportową ścieżkę wytyczył sobie sam. Został bejsbolistą – najpierw grał dla University of Southern California, potem został wybrany do draftu MLB przez Mahoning Valley Scrappers. W 2024 roku reprezentował nawet Niemcy w World Bejsbol Classic. „Agassi to bardzo tenisowe nazwisko” – żartował w wywiadzie. „Próbuję zrobić z niego bejsbolowe”.
Jaz, młodsza o dwa lata, poszła w inną stronę – jest trenerką fitness, tancerką hip-hopową i wielką miłośniczką pickleballa – sportu, który połączył jej rodziców z nową pasją. Na kortach pojawia się rzadko, głównie pośród widowni. W mediach społecznościowych dzieli się energią, pasją do ruchu i uśmiechem – odziedziczyła po matce spokój, a po ojcu iskierkę szaleństwa.

Nowe pasje
Las Vegas jest dla Agassiego nie tylko domem, ale i misją. W 1994 roku założył Andre Agassi Charitable Foundation, która przez trzy dekady zebrała ponad 180 milionów dolarów na edukację dzieci z ubogich rodzin. Dzięki niemu powstała szkoła Agassi Prep, a później cała sieć inicjatyw wspierających młodzież z trudnych środowisk. „Nie miałem wyboru, gdy byłem dzieckiem” – mówił, odbierając nagrodę USTA w 2024 roku. „Teraz chcę, żeby inne dzieci miały wybór – własną drogę”.
Steffi z kolei prowadzi fundację Children for Tomorrow, działającą w Niemczech, która pomaga dzieciom-ofiarom wojen i przemocy. W Hamburgu utrzymuje ośrodek terapeutyczny dla uchodźców i dzieci z traumą. Nie występuje w mediach, nie szuka rozgłosu – jej praca mówi sama za siebie.
Filantropia stała się ich wspólnym językiem. Agassi – energiczny i wizjonerski – działa w wielkiej skali, pomagając tysiącom. Graf – spokojna, precyzyjna i czuła – koncentruje się na losie jednostek. On buduje szkoły, ona leczy dusze. Razem tworzą coś, co wykracza poza sport: wspólnotę dobra i nadziei.
Choć tenis przez lata był dla nich źródłem bólu, nie sposób całkiem od niego uciec. Agassi wrócił do niego z dystansem i humorem, którego kiedyś mu brakowało. W 2023 roku pojawił się jako komentator French Open dla TNT Sports, a potem w ekipie BBC podczas Wimbledonu. Jego szczerość i emocjonalny sposób mówienia o grze zachwyciły widzów.
W 2024 roku przejął po Johnie McEnroe rolę kapitana Team World w Laver Cup. Jego żywiołowość była zaraźliwa – skakał, dopingował, obejmował zawodników. Gdy jego drużyna pokonała Europę 15:9, cały stadion świętował razem z nim.
Równolegle Agassi realizuje nowy projekt – serial „Rally” produkcji Amazon MGM Studios, opowiadający o młodych tenisistach w elitarnej akademii. Jak mówi, to sposób, by pokazać, że za sukcesem kryją się emocje, poświęcenie i samotność, o których kibice rzadko mają pojęcie.
Choć tenis wciąż unosi się w ich życiu jak echo dawnych zwycięstw, nową pasją Agassiego i Graf stał się pickleball – dynamiczna mieszanka tenisa, badmintona i ping-ponga. Oboje grają z entuzjazmem i angażują się w rozwój tej dyscypliny. Zainwestowali w globalną platformę rankingową DUPR, współpracują z marką Joola i regularnie występują w pokazowych turniejach. W kwietniu 2026 roku Agassi weźmie udział w widowisku Pickleball Slam IV, gdzie wraz z Jamesem Blakiem zmierzy się z Eugenie Bouchard i Anne Leigh Waters – w meczu zapowiadanym jako współczesna wersja legendarnego „Battle of the Sexes”.
Równocześnie założył firmę Agassi Sports Entertainment, której celem jest popularyzacja pickleballa i padla w USA. Dla niego to nie emerytura, lecz nowy, ekscytujący rozdział.
Najważniejszy mecz
Agassi i Graf, dwoje ludzi, których młodość była podporządkowana woli ojców i trenerów, dziś sami decydują o wszystkim: gdzie mieszkają, co robią, jak wychowują dzieci i kiedy pozwalają światu zajrzeć do swojego życia.
Ich dom w Summerlin wypełnia śmiech. W ogrodzie biegają psy, w salonie stoją pamiątki z podróży, nie z kortów. Nie potrzebują już dowodów na to, że coś osiągnęli. Ich złoto błyszczy gdzie indziej – w rodzinie, przyjaźni, w cichej filantropii.
Wieczorami, gdy pustynne słońce chowa się za horyzontem, a powietrze staje się chłodne, wychodzą na taras. Czasem grają z dziećmi w pickleballa, czasem po prostu milczą, wsłuchani w ciszę. Steffi czyta książkę, Andre rozmawia z sąsiadem albo po prostu patrzy w dal. „Nie lubię być sławna” – powtarza Steffi. „Lubię być sobą”.
Agassi, dawny buntownik i enfant terrible tenisa, dziś mówi o wdzięczności i spokoju. „Dopiero gdy przestałem grać, zrozumiałem, że najważniejszy mecz to ten, który rozgrywamy w życiu – o siebie, o ludzi, których kochamy, i o sens tego wszystkiego”.
Może dlatego ich historia wciąż porusza. Nie jest już opowieścią o asach serwisowych i rekordach, lecz o dojrzewaniu. O tym, że można zdobyć wszystko i dopiero wtedy zrozumieć, że prawdziwe zwycięstwo zaczyna się po zejściu z kortu.
Monika Pawlak









