Pasterskie dzwonki, których dźwięki towarzyszą olimpijskim konkurencjom alpejskim, jako doping kibiców - to głównie zasługa przedsiębiorczej Norweżki, pani Elisabeth Halvorson.
Jej firma jest licencjonowanym dostawcą tych akcesoriów i jednocześnie pamiątek na turyńskie igrzyska olimpijskie. Sama właścicielka firmy, oczywiście z dzwonkiem w ręku, spędziła niedzielę na stokach w Sestriere.
Dzwonki mają wystarczająco głośny dźwięk, potrzebny do dopingowania na stoku narciarskim, ale zdaniem pani Halvoroson są także praktyczne. "Nie trzeba klaskać w rękawiczkach" - powiedziała.
Po powrocie do Turynu poinformowała dziennikarzy, że przybyła do Włoch, by nadzorować dostawę trzech ton "dźwięcznego towaru". Każdy z dzwonków jest ozdobiony logo turyńskich igrzysk i jest sprzedawany jako olimpijska pamiątka w cenie od 18 euro (21,50 dolarów) sztuka.
Dzwonki są produkowane przez norweską firmę MOEN, która wykrawa je ze stalowej blachy, pokrywanej następnie mosiądzem, odzyskiwanym z łusek pocisków używanych na ćwiczeniach przez norweską armię.
Dzwonki pasterskie "weszły w modę" podczas ZIO w Lillehammer, w 1994 r., a obecnie stały się "obowiązkowym" przedmiotem szanującego się kibica narciarstwa alpejskiego.
Pani Halvorson chwali się, że była numerem dwa w produkcji pamiątek olimpijskich w Salt Lake City, ustępując pod tym względem tylko wytwórcy modnych wtedy beretów, noszonych w tamtym 2002 r. przez ekipę olimpijska USA.








