Niewidzialny zabójca
Nikt nie spodziewał się, że śmierć nadejdzie ze Wschodu, pchana niewidzialną ręką, przesiąknięta mrokiem, tocząc się przez Europę jak bezlitosna nawałnica. Wszystko zaczęło się na Jedwabnym Szlaku, tajemniczej drodze, która łączyła cywilizacje Azji i Europy. W XIV wieku karawany kupieckie i statki nie tylko przewoziły cenne towary, lecz również – nieświadomie – przemycały zalążki śmierci. Plotka głosiła, że w okolicach Mongolii i Chin krąży coś mrocznego, nieuchwytnego – „piekielna zaraza”, która zabija ludzi, jakby to były mrówki.
Tam, w odległych wschodnich rejonach, śmierć już zataczała kręgi i rozprzestrzeniała się jak ogień na stepie. Zaczęło się od wiosek położonych w cieniu Tybetu, których mieszkańcy padali na ziemię w konwulsjach, walcząc o oddech, a ich ciała pokrywały się czarnymi plamami. Bakteria Yersinia pestis, cichy i niewidzialny zabójca, nie potrzebowała miecza ani trucizny. Wystarczyły jej pchły, przerażające maleńkie bestie, które żerowały na szczurach – wszechobecnych towarzyszach ludzi.
Do Europy agonia przyszła z morza. Pierwszy kontakt z zarazą miał miejsce, gdy statki handlowe pełne egzotycznych towarów z Azji dotarły do portów Morza Czarnego. W 1346 roku genueńskie galery przywiozły nie tylko jedwab, przyprawy i klejnoty. Na ich pokładach, w ciemnościach ładowni, w ciasnych, cuchnących celach, wśród beczek i worków kręciły się setki szczurów, które były prawdziwymi gońcami śmierci. Szczury przenosiły pchły, które bezwiednie niosły zarazę, gotowe zainfekować każdego, kto znalazł się na ich drodze.
Widma mórz
Kiedy statki przybiły do portów na Krymie, zło dało znać o sobie po raz pierwszy. Załogi tych galer umierały w cierpieniach. Na ciałach marynarzy pojawiały się straszliwe guzy – dymienice – czarne, jątrzące się wrzody, które pękały, rozlewając ropę i krew. Ci, którzy przeżyli, płynęli dalej, by uciec od moru.
Na przełomie 1346 i 1347 roku pierwsze raporty o chorobie zaczęły krążyć w portach Morza Śródziemnego. Statki, które przypływały z Azji, były nazywane „widmami mórz” – ich załogi składały się głównie z martwych, skręconych w spazmach ciał, z twarzami zdeformowanymi grymasem agonalnego bólu. Wśród żywych marynarzy krążyły mrożące krew w żyłach opowieści o załogantach, którzy, nim umarli, wpadali w szaleństwo, twierdząc, że widzą ciemne cienie przechadzające się po pokładzie, jakby oczekiwały na ich dusze.
Kiedy jeden z tych statków dotarł do portu w Mesynie, nie wszyscy strażnicy portowi odważyli się wejść na jego pokład. Plotki głosiły, że nocą dochodziły z niego szmery i jęki, jakby morze samo opłakiwało tych, których zgubiło. Po przeszukaniu pokładu odkryto ciała marynarzy pokryte czarnymi wrzodami, wypełnionymi gęstą, cuchnącą cieczą. Z ust tych, którzy jeszcze żyli, wydobywały się dziwne, przypominające pomruk głosy, które w końcu przestały być słyszane. Nikt wtedy jeszcze nie wiedział, że ta czarna śmierć ogarnie niedługo wszystkie porty, a później przetoczy się przez Europę jak bezlitosna burza.
.jpg)
Morowe powietrze
Legenda głosi, że kiedy strażnicy otworzyli luk statku, wyleciał z niego stęchły powiew, przypominający woń siarki i rozkładu, który rozniósł się po porcie, zatruwając powietrze i wywołując panikę w całym mieście. Mówiono, że ktoś widział, jak po zejściu strażników ze statku nad Mesyną uniosła się ciemna mgła, a jeszcze tej samej nocy zmarli pierwsi mieszkańcy miasta.
Wkrótce zaraza rozlała się na Europę niczym niepowstrzymana, rwąca rzeka. Statki wypływające z portów Morza Czarnego przewoziły chorobę do Konstantynopola, Rzymu, Marsylii i Barcelony. Zaraza trafiła do Włoch, Francji i Hiszpanii, a od tamtego momentu nie było już dla niej granic. Niewidzialna ręka czarnej śmierci objęła kontynent w bezlitosnym uścisku, przynosząc śmierć i zniszczenie, które nie miało sobie równych.
Wędrowne karawany zarazy przedostawały się przez góry, docierały do głębokich lasów i rozpraszały się po najdalszych zakątkach kontynentu. Zanim choroba ogarnęła północną Europę, minęło kilka miesięcy, ale kiedy tam dotarła, zapanował istny chaos. Nagle zapełniały się cmentarze, a w miastach i wioskach grabarze przestali wywozić zmarłych – nie nadążali z pracą, a ich wózki z trudem mieściły wszystkie ciała. W Londynie słynny „czarny wóz” kursował po mieście w dzień i w nocy, zapełniany zwłokami przez zapłakane rodziny, które zostawiały swych bliskich na pastwę gryzoni.
W każdym kolejnym mieście, w którym wybuchała zaraza, początek był taki sam i nadchodził bez ostrzeżenia. Pierwsze przypadki – niemal nie do odróżnienia od zwykłych chorób – pojawiały się znikąd, a w ciągu kilku dni liczba zainfekowanych drastycznie rosła. Domy zamieniały się w więzienia, w których przetrzymywano żywych skazańców na śmierć.
Ludzie zaczęli wierzyć, że „morowe powietrze” krąży po świecie, niosąc zagładę. Powiadano, że wystarczy jeden bliski oddech zakażonego, by również zostać naznaczonym jej piętnem.
Upiorni jeźdźcy
W tamtym czasie ludzie głęboko wierzyli, że zaraza to tylko pierwsza z czterech plag, które zwiastują nadejście końca świata. W miasteczkach i wioskach z trwogą szeptano o zbliżających się strasznych czasach, będących wyrazem gniewu Boga za ludzkie grzechy. Kaznodzieje, wzywając do pokuty, prorokowali nadciągający koszmar i widzieli znaki nadejścia czterech jeźdźców Apokalipsy, o których mowa w Księdze Objawienia. Każdy nowy wybuch zarazy postrzegano jako kolejny krok na drodze do ostatecznej zagłady.
Ludzie zaczęli dopatrywać się znaków na niebie. Opowiadano o „ognistych chmurach” nad miastami, które rozświetlały noc, o krwawym księżycu i mroku, który nagle zapadał, pochłaniając całe osiedla. W Anglii ludzie opowiadali o tajemniczych koniach, które pojawiały się na drogach tuż przed wybuchem zarazy, stojąc w całkowitej ciszy, zanim nie znikały tak szybko, jak się pojawiły. Widziano w nich konie samego jeźdźca Śmierci, który przybywał, by zebrać swoje przerażające żniwo.
Kroniki opisują, że w wielu miejscach widywano dziwne zjawiska: słychać było trzaski i jęki dochodzące z podziemi, ziemia pękała na polach, pojawiały się niepokojące dymy, które roztaczały woń siarki. Nawet pogoda zdawała się odzwierciedlać wrogość natury wobec człowieka – lata były niezwykle gorące, a deszcze niosły ze sobą kwaśne, parzące skórę opary.
W niektórych przekazach czarni jeźdźcy zjawiali się na polach bitwy lub na skraju wiosek, niczym zwiastuny apokalipsy, wnikając w sny ludzi i sprowadzając na nich koszmarne wizje. Kroniki mówią, że widok tych upiornych jeźdźców przypominał spotkanie ze śmiercią – ci, którzy ich ujrzeli, rzadko przeżywali do następnego dnia. Byli wysłannikami piekła, przynoszącymi zagładę.
.jpg)
Gniew Boga
Niektórzy wierzyli, że czarna śmierć jest zesłana przez Boga jako kara za grzechy ludzkości. Całe rodziny zamykały się w domach, modląc się o ocalenie, ale śmierć nie oszczędzała nikogo. Zostawiała za sobą przerażone wdowy i sieroty, które ginęły z głodu, bo nie było nikogo, kto mógłby je wykarmić. Na wsiach uprawy gniły na polach. Nikt nie miał siły, by je zebrać – ziemia została porzucona przez umierających właścicieli.
W miastach nocą zalegała cisza przerywana jedynie zawodzeniem flagelantów, grup ludzi biczujących się na ulicach w desperackim akcie pokuty. Okrwawieni snuli się jak chodzące trupy, przekonani, że ich cierpienie może wybłagać u Boga miłosierdzie. Ślady ich krwi na brukach ulic pozostawały nawet po tym, jak oni sami odchodzili na spotkanie z zarazą.
Czarna śmierć zabierała także nadzieję. Chorzy umierali w absolutnej samotności, porzucani przez rodziny i przyjaciół, którzy bali się choćby dotknąć ich ciała, by się nie zarazić. Wiedzieli, że nikt nie będzie przy nich czuwać ani nie zamknie im oczu po śmierci. Gdy ich ciała przeżerały wrzody, ich dusze konały z braku nadziei.
Zaraza nie oszczędziła nikogo – dzieci, dorosłych, starców. Całe rodziny, które jeszcze kilka dni wcześniej spędzały wspólne chwile przy ogniu, teraz leżały zimne, bez życia, na zakrwawionych podłogach swoich domów. Nie miał kto ich opłakać ani pochować. Tam, gdzie kiedyś panował gwar, słychać było jedynie szmer szczurów przemykających pomiędzy trupami i odgłos wozów grabarzy, którzy po zmroku wywozili martwych poza mury miasta.
Wielkie masowe groby, kopane na przedmieściach, pełne ciał ludzi, którzy zginęli w mękach, stały się symbolem tego mrocznego czasu. Niewielkie pagórki usypane nad nimi przypominały, że ziemia była zbyt mała, by pomieścić tak wiele istnień. W Mediolanie i Florencji kopano doły, do których wrzucano ciała bez ceremonii, jedynie przykrywając je warstwą ziemi, która miała chronić przed straszliwym fetorem rozkładu. Te „pola śmierci”, jak nazywali je przerażeni mieszkańcy, budziły grozę jeszcze długo po wygaśnięciu zarazy. Opowiadano, że nocą, gdy księżyc oświetlał te przeklęte miejsca, niektórzy słyszeli echa płaczu i zawodzenia, jakby dusze zmarłych wciąż tam były, nie mogąc znaleźć ukojenia.
Na rozkaz diabła
Jakby sama plaga nie była wystarczającym koszmarem, w całej Europie zaczęły narastać zabobony i irracjonalne lęki. Desperacja wprowadziła społeczeństwo w stan histerii. Kiedy zawiodły modlitwy, a lekarstwa okazały się bezużyteczne, ludzie zaczęli szukać winnych zagłady, a ich oczy zwróciły się w stronę kobiet posądzanych o czary. Przesądy i wiara w klątwy przybierały na sile, a gniew wybuchał w postaci linczów i egzekucji. Kobiety, które postrzegano jako czarownice, były brutalnie prześladowane i palone na stosach. Wierzono, że to one rzuciły klątwę i zesłały zarazę na ludzi w akcie zemsty lub na rozkaz diabła.
Czarna śmierć pozostawiła po sobie widma, które nigdy nie odeszły z ludzkiej pamięci. Mówiono, że duchy tych, którzy umarli samotnie, nawiedzały miejsca, gdzie skonali. Ludzie widywali zamglone postaci, które jakby szukały ukojenia, próbując odnaleźć żywych, aby ostrzec ich przed nadchodzącym nieszczęściem. Szeptano o widmach w długich czarnych płaszczach i kapturach, które pojawiały się na ulicach miast w środku nocy. Mówiono, że to grabarze, którzy umarli, ale nie przestali pracować, zbierając błąkające się dusze na swoje karawany.
Czarna śmierć ogarnęła cały kontynent, a jej groza nie zniknęła wraz z końcem zarazy. Europa, oszołomiona ogromem zniszczenia, długo pozostawała spustoszona, złamana, pogrążona w żałobie i lęku. Ulice, które niegdyś tętniły życiem, teraz były niemal martwe. W wielu miastach i wsiach żywi stanowili jedynie garstkę, otoczeni morzem opuszczonych domostw i pól, które zarastały chwastami. Szlaki handlowe przestały istnieć, a gospodarka leżała w gruzach. Nawet wiara w przyszłość stała się mglistą, odległą nadzieją.
Przeklęta ziemia
Powiadano, że ziemia zatraciła swoją żyzność, jakby sama odczuła dotyk śmierci. Grunty, na których zakopywano setki zwłok, nie nadawały się do uprawy; ciała zmarłych wydzielały toksyny, które zatruwały glebę. Drzewa i rośliny, które niegdyś dawały owoce, teraz gniły, a pola zamieniały się w porośnięte cierniem pustkowia. Ludzie mówili o „przeklętej ziemi”, która odmówiła współpracy z człowiekiem, przypominając im o potędze zagłady, jaka się dokonała.
Czarna śmierć była nie tylko epidemią, lecz kataklizmem, który wymazał wiele miast i wsi z powierzchni ziemi. Ci, którzy przetrwali, często żyli w całkowitym osamotnieniu. Wioski i miasteczka, w których kiedyś mieszkały dziesiątki, a czasem setki ludzi, zamieniły się w pustelnie. Ocaleni – starcy, dzieci, wdowy – błąkali się po dawnych osiedlach, próbując znaleźć resztki zapasów, które pozwoliłyby im przetrwać kolejny dzień. Każdy dźwięk w pustych murach, każdy szmer w ciemności wywoływał lęk, że zaraza może powrócić i dokończyć swoje dzieło. Wielu mówiło, że przeżycie było przekleństwem.
Do dziś czarna śmierć pozostaje jednym z najbardziej mrocznych rozdziałów w historii ludzkości.
Monika Pawlak