Materia boskości
Montezuma II rządził imperium, które rozciągało się od oceanu do oceanu. W szczytowym okresie państwo Azteków było sercem Mezoameryki. Nad jego stolicą – świętym miastem Tenochtitlán – unosiły się dymy kadzideł, z monumentalnych piramid rozbrzmiewały pieśni kapłanów, a ulice tętniły życiem pełnym rytuałów i przepychu. Codziennie napływały daniny z podbitych krain: obsydianowe sztylety, ziarna kakao, czaszki z jadeitu i pióra kwezala. Ale ponad wszystko – złoto. Żaden inny dar nie miał takiej mocy. Dla Azteków nie było ono monetą – było materią boskości. Zdobiono nim bogów, przystrajano zmarłych, błogosławiono nim królów. To nie był majątek; to była potęga i przejaw duchowej siły.
Gdy w 1519 roku Hernán Cortés stanął u bram azteckiego imperium, Montezuma popełnił błąd tragiczny w skutkach. Uwierzył, że Hiszpan może być zapowiadanym wcieleniem Quetzalcoatla – Pierzastego Węża, boga-odkupiciela, który według legendy właśnie w tym roku miał powrócić z dalekich krain. Zamiast go odeprzeć, wprowadził go do serca swojego świata i tym samym otworzył drzwi do zguby. Dla Cortésa i jego ludzi Tenochtitlán nie było świętym miastem, lecz skarbcem. Spaleni słońcem, wygłodniali, ogarnięci żądzą i odurzeni ambicją, nie mogli uwierzyć we własne szczęście. Cortés pisał do króla Hiszpanii, że wkroczył do miasta „tak dużego jak Sewilla lub Kordoba” pełnego skarbów, które „przewyższają nasze marzenia”.
A potem przyszła zdrada – szybka, bezlitosna i nieodwracalna.
Noc Smutku
Początkowo, zgodnie z wolą władcy, Aztekowie traktowali Hiszpanów nie jak wrogów, ale jak gości. Z czasem jednak tubylcy zaczęli nieufnie patrzeć na białych przybyszów, którzy nie tylko nie zamierzali odejść, ale coraz śmielej im rozkazywali, plądrowali i profanowali ich świątynie. Cortés uwięził Montezumę w jego własnym pałacu, uczynił z niego zakładnika i marionetkę. Nakazał też przetopić ofiarowane mu złote przedmioty na sztaby, żeby łatwiej było przetransportować je na statki.
Lud miasta długo znosił tę zniewagę, tłumiąc gniew. Dni mijały jednak w coraz bardziej dusznej ciszy, aż w końcu doszło do tragedii. W czerwcu 1520 roku Cortés dowiedział się, że hiszpański gubernator Kuby wysłał ludzi, żeby go aresztować; jego ekspedycja do Meksyku odbyła się bowiem bez pozwolenia hiszpańskich władz. W Tenochtitlán pozostawił swego zastępcę Pedra de Alvarado, a sam wyruszył na spotkanie żołnierzy z Kuby.
Tymczasem do Alvarado doszły słuchy, że podczas zbliżającego się święta Tezcatlipoki Hiszpanie mają być złożeni w ofierze. Obawiając się spisku, z ponad setką ludzi zaatakował mieszkańców miasta odprawiających rytualne obrzędy przed Templo Mayor. Rytuał zamienił się w masakrę. Na oczach całego miasta zginęły setki Azteków. To była iskra, która podpaliła beczkę prochu. Wydarzenia te przeszły do historii jako La Noche Triste – Noc Smutku.
Tenochtitlán eksplodował. Lud rzucił się do broni. Kiedy Cortés powrócił, było już za późno. Miasto płonęło gniewem. W desperacji Cortés nakazał Montezumie przemówić do swoich ludzi, błagać o spokój. Imperator stanął na balkonie swego pałacu, ale zamiast posłuchu spotkała go pogarda. Poleciały kamienie. Montezuma runął martwy. Do dziś nie wiadomo, czy zginął z rąk własnego ludu, czy został zamordowany przez Hiszpanów, którzy uznali go za bezużytecznego.
Po kilku dniach oblężenia, 1 lipca 1520 roku, Hiszpanie zdecydowali się na desperacką ucieczkę. Pod osłoną nocy, w ulewnym deszczu, obładowani przetopionym złotem i kosztownościami, próbowali wymknąć się z miasta groblą prowadzącą przez jezioro Texcoco. Ale Aztekowie już tam na nich czekali. Z ciemności wyłoniły się setki czółen. Wąska droga stała się pułapką.
Hiszpanie, zbyt chciwi, by porzucić łup, ginęli jeden po drugim. Ślizgali się na błocie, spadali do wody, topili się pod ciężarem własnych skarbów. Złoto, które miało ich wzbogacić, stało się dla nich zgubą. Azteckie włócznie, strzały i kamienie zrobiły resztę. Grobla zamieniła się w rzekę krwi.
La Noche Triste zakończyła się dla Hiszpanów katastrofą. Stracili setki ludzi, konie, działa i niemal wszystkie bogactwa. A złoto Montezumy przepadło.
Obłęd, śmierć i obsesja
Niektórzy twierdzą, że Cortés, widząc nieuchronną klęskę, kazał wyrzucać złoto do jeziora, by ratować swych ludzi. Inni sądzą, że Aztekowie – jeszcze przed ostatecznym oblężeniem – ukryli najcenniejsze bogactwa w świątyniach, pieczarach lub daleko na północy, gdzie dziś leży amerykański stan Utah. Są też i tacy, którzy wierzą w klątwę – w przeklęty skarb, strzeżony przez duchy poległych wojowników, który przynosi śmierć każdemu, kto ośmieli się po niego sięgnąć.
Od XVI wieku legenda o skarbie Montezumy rozchodziła się po świecie jak ogień po suchym stepie. Konkwistadorzy, którzy przeżyli La Noche Triste i wrócili do Hiszpanii, opowiadali o złotych schodach prowadzących donikąd, o czaszkach wysadzanych klejnotami i komnatach pełnych bogactw, które miały oślepiać jak słońce. Żaden z nich jednak nie zdołał wrócić z czymkolwiek więcej niż tylko opowieścią.
W kolejnych stuleciach w meksykańską dzicz wyruszały niezliczone wyprawy – w góry, do nieprzeniknionej dżungli, w głąb pieczar i wyschniętych jezior. Wielu biorących udział w nich śmiałków nigdy nie wróciło. W XVIII wieku pewien jezuita twierdził, że odnalazł skarb ukryty w jaskini w górach Sierra Madre. Tydzień później zniknął bez śladu. W XIX wieku pojawiły się pogłoski o tajemniczej mapie wyrytej na skale w Górach Przesądów (Superstition Mountains) w Arizonie. Rzekomo prowadziła do skarbu Montezumy – ale ci, którzy próbowali za nią podążać, znikali w pustynnym żarze.
Najbardziej zagadkowa jest historia Doca Nossa – poszukiwacza skarbów z lat 30. XX wieku. Twierdził, że w szczycie Victorio w Nowym Meksyku natrafił na ukryty skarbiec pełen złotych sztabek. Kilka podobno wyniósł na powierzchnię. Zanim jednak mógł ujawnić więcej, teren ten przejęło amerykańskie wojsko, a sam Noss został zastrzelony przez własnego wspólnika. Ślad po złocie znów się urwał. Czy było azteckie? Do dziś nie wiadomo.
Jedno pozostaje niezmienne: skarb Montezumy zostawia za sobą popiół. To obsesja, która pożera dusze. Ludzie kopią aż do obłędu. Tracą fortuny, rodziny, zdrowie, rozsądek. Złoto przyciąga ich jak zaklęta pieśń syreny – i pochłania bez cienia litości.
Ślady w ziemi
Sceptycy twierdzą, że skarb Montezumy nigdy nie istniał. Że wszystko, co można było zabrać, ludzie Cortésa zagrabili, przetopili i wysłali do Hiszpanii. A to, czego nie zabrano, zostało w panice, chaotycznie ukryte przez Azteków i zapomniane.
Są jednak tropy, które każą myśleć inaczej. W XVI-wiecznym „Kodeksie Mendozy” opisano daniny składane Montezumie, w tym złoto „w formach nieznanych Hiszpanii” – co sugeruje nie tylko ogromne ilości, lecz także przedmioty, których Europejczycy nawet nie potrafili opisać. Sam Cortés informował w listach do króla, że Aztekowie przynieśli mu „więcej złota, niż byliśmy w stanie unieść”, tylko po to, by kupić pokój.
Współczesne odkrycia również dokładają swoje elementy do tej układanki. W 1981 roku nurkowie odnaleźli w mule wyschniętego jeziora Texcoco złotą maskę. W 2020 roku archeolodzy natrafili w centrum Meksyku na miejsce rytualnych ofiar z czasów Montezumy: złote dyski, noże wysadzane turkusami, obsydianowe lustra. Może to tylko fragmenty o wiele większego skarbu?
Do tego dochodzą legendy przekazywane przez rdzenną ludność. Opowieści o świętych jaskiniach zamurowanych przez przodków, o ludziach w złotych zbrojach pochowanych pod wulkanami, o rzekach, których nazwy po przetłumaczeniu oznaczają: „tam, gdzie słońce ukrywa złoto”.
Mit czy mapa?
Legenda skarbu Montezumy stała się częścią światowego folkloru – obok Eldorado, Atlantydy czy Świętego Graala. Filmy takie jak „Indiana Jones” i „Królestwo Kryształowej Czaszki”, powieści, gry komputerowe i kolorowe magazyny dodatkowo ją podsycają. Ale w przeciwieństwie do Eldorado, skarb Montezumy ma korzenie w rzeczywistości. To nie fantazja zrodzona z chciwości – to ślad po imperium, które naprawdę istniało i naprawdę tonęło w złocie.
I może dlatego legenda nie umiera. Gdzieś tam, za zawalonymi murami świątyni, pod warstwami ziemi i czasu, za ścianą z obsydianu skarb Montezumy może wciąż czekać na odkrycie. I wciąż kusi. Skarb to coś więcej niż bogactwo. To coś pierwotnego, zakorzenionego w ludzkiej wyobraźni głębiej niż jakakolwiek mapa. Zaginione złoto Montezumy to nie tylko liczby, nie katalog sztabek – to symbol. Idea, że gdzieś tam istnieje coś wielkiego, ukrytego, prawie niemożliwego do zdobycia.
Ale ten mit ma też mroczne oblicze. To przestroga. Skarb Montezumy jest splamiony. To nie tylko legenda, to epitafium – świadectwo kolonialnej chciwości i brutalnego podboju. To historia zdradzonych bogów, upadłego imperium i przelanej krwi. Szukać go to jak stąpać po cmentarzu, w którym nie ma ciszy, tylko szepty przodków i krzyk niespełnionych ofiar. A jednak wciąż szukamy.
Monika Pawlak