Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 5 grudnia 2025 00:47
Reklama KD Market

Strzały do Kennedy’ego

W nocy z 4 na 5 czerwca 1968 roku, zaledwie kilka minut po przemówieniu w hotelu Ambassador w Los Angeles, w którym ogłosił swoje zwycięstwo w prawyborach Partii Demokratycznej w Kalifornii, Robert F. Kennedy – młodszy brat zamordowanego pięć lat wcześniej prezydenta Johna F. Kennedy’ego – został postrzelony w głowę. To, co miało być triumfalnym krokiem ku przyszłej prezydenturze RFK, stało się kolejną tragedią narodową...
Strzały do Kennedy’ego
W Hotelu Ambassador, na chwilę przed zabójstwem (1968 r.)

Autor: Sven Walnum/Wikipedia

Śmiertelne strzały

Tłum w hotelu Ambassador był w uniesieniu. Śmiech, łzy, okrzyki – wszystko zlało się w jedną euforyczną falę. Robert F. Kennedy właśnie nabrał rozpędu w wyścigu, który mógł go zaprowadzić do Białego Domu. Jego przemówienie, stanowcze i pełne pasji, zakończyło się słowami, które brzmiały jak obietnica uzdrowienia podzielonej wówczas Ameryki: „A teraz ruszamy do Chicago – i tam zwyciężymy”.

Po wystąpieniu Kennedy opuścił salę nie głównym przejściem, lecz przez hotelową kuchnię – decyzja zapadła w ostatniej chwili, by uniknąć tłoku. Uśmiechnięty, pełen energii, zatrzymywał się, by uścisnąć dłonie kucharzom i boyom hotelowym. I wtedy – nagłe poruszenie. Broń. Strzały. Krzyk. Panika.

W kilka sekund rany odniosło sześ

osób, choć zamachowiec miał tylko jeden cel: Roberta Kennedy’ego. Kula, która trafiła go tuż za uchem, przecięła rdzeń kręgowy. Inna przeszyła jego pachę. Kolejna – szyję.

Upadł. Młody boy hotelowy, Juan Romero, klęknął przy nim. Na zdjęciu, które obiegło później cały świat, Romero trzyma głowę senatora dłońmi umazanymi krwią. Kennedy, ledwo przytomny, zapytał: „Czy wszyscy są cali?”. A chwilę później dodał: „Nie podnoście mnie”. Zmarł następnego dnia – 26 godzin po zamachu. Miał 42 lata.

 

Człowiek z obsesją

Oficjalnie zabójcą był Sirhan Bishara Sirhan, 24-letni Palestyńczyk. Nie próbował uciekać, nie wypierał się winy. Został obezwładniony na miejscu, z bronią w ręku. Twierdził, że motyw był polityczny, ale mówił o tym bez emocji, bez skruchy. Od dłuższego czasu był ogarnięty obsesją na punkcie poparcia, jakiego Robert Kennedy udzielał Izraelowi. Nie widział w nim nadziei, lecz zagrożenie dla Arabów. W oczach Sirhana RFK był wrogiem sprawiedliwości na Bliskim Wschodzie.

Potencjalnie sprawa wydawała się jasna. Narracja była błyskawiczna i prosta: kolejny „samotny strzelec”, kolejny Kennedy martwy. Proces przebiegł szybko. Sirhan został skazany na śmierć, lecz kilka lat później, gdy Kalifornia zniosła tę formę kary, wyrok zamieniono na dożywocie. Zamachowiec do dziś przebywa w więzieniu.

A jednak mimo pozornej jasności – aresztowania, dowodów, przyznania się do winy – Ameryka nigdy nie pogodziła się z tą wersją wydarzeń. Zbyt wiele pytań pozostało bez odpowiedzi. Zbyt wiele elementów do siebie nie pasowało. Nawet dziś, ponad pięćdziesiąt lat później, pytań jest tylko więcej. To, co wydarzyło się w hotelowej kuchni, pozostaje raną, która nie chce się zabliźnić. Oficjalna wersja wydarzeń od zawsze była wątpliwa, ale to warstwy zignorowanych dowodów, uciszonych świadków i niepokojących nieścisłości sprawiają, że tej historii nie sposób przyjąć bez zastrzeżeń. 

 

Niemożliwy strzał

Dr Thomas Noguchi, koroner hrabstwa Los Angeles, stwierdził, że śmiertelny strzał został oddany w głowę Kennedy’ego od tyłu, pod ostrym kątem ku górze, z odległości nie większej niż jeden do trzech cali. Tymczasem Sirhan przez cały czas znajdował się przed Kennedym. Potwierdziło to wielu świadków. Żaden z nich nie umiejscowił Sirhana za plecami senatora. Był przed nim, strzelał na oślep.

Nawet Paul Schrade, jeden z postrzelonych podczas zamachu, nie ma wątpliwości: Sirhan strzelił do niego, ale nie do Kennedy’ego. „Sirhan nie mógł zabić Roberta Kennedy’ego” – mówił publicznie Schrade. „Nigdy nie był w pozycji, by to zrobić”.

Jak ktoś może strzelić komuś w tył głowy, stojąc przed nim? Odpowiedź jest prosta: nie może. Zabójcą musiał być ktoś inny – ktoś, kto stał za Kennedym, miał broń, oddał śmiertelny strzał i zniknął.

 

Trzynaście strzałów, osiem nabojów

Broń Sirhana, rewolwer Iver-Johnson Cadet kalibru 22, mieścił osiem pocisków. Maksymalnie osiem strzałów. Tymczasem skrupulatna analiza dźwięku zarejestrowanego na miejscu – konkretnie taśmy dziennikarza Stanisława Pruszyńskiego – ujawniła coś zdumiewającego: padło co najmniej trzynaście strzałów. To nie przypuszczenia. Eksperci balistyczni zastosowali cyfrową spektrografię do analizy nagrania. Zidentyfikowali odrębne sygnatury dźwiękowe trzynastu wystrzałów – niektóre z nich oddane tak blisko siebie w czasie, że nie mogły pochodzić z tej samej broni.

Nie trzeba być ekspertem od balistyki, by zrozumieć, co to oznacza. Osiem nabojów. Trzynaście strzałów. Wielu świadków mówiło, że słyszało więcej niż osiem. Niektórzy pochylili się po pierwszych wystrzałach – tylko po to, by po chwili usłyszeć kolejne.

Skąd więc wzięły się dodatkowe pociski? Gdzie jest drugi pistolet?


Kobieta w sukience w grochy

„Zastrzeliliśmy go!” – słowa te usłyszała siedząca na schodach na zewnątrz hotelu Sandra Serrano, gdy młoda kobieta w białej sukience w czarne grochy przebiegła obok niej, śmiejąc się i krzycząc. Towarzyszył jej mężczyzna, podążający tuż za nią. Serrano nie była jedynym świadkiem – co najmniej sześć osób zgłosiło, że widziało tę samą kobietę, zachowującą się dziwnie i uciekającą z miejsca zdarzenia.

Początkowo policja z Los Angeles potraktowała ten trop poważnie. A potem – nagle – uznano, że taka kobieta nie istniała. Serrano była naciskana, zastraszana podczas przesłuchań, nawet oskarżona o kłamstwo. Jej relację odrzucono. A przecież inni również wspominali o kobiecie w sukience w grochy. Na przykład Nina Rhodes-Hughes opisała ją jako osobę, która zachowywała się tak, jakby była częścią jakiegoś planu. Mimo to kobieta zniknęła z oficjalnej wersji wydarzeń.

Kim była? Dlaczego nigdy jej nie odnaleziono? I dlaczego podjęto aż tak agresywną próbę wymazania jej z akt?

 

Zamachowiec pod hipnozą?

Sirhan od początku twierdzi, że nie pamięta momentu, w którym padły strzały. Nawet dziś utrzymuje, że tamta chwila to dla niego pustka. W wywiadach, na przesłuchaniach przed komisją ds. zwolnień warunkowych, w zeznaniach sądowych jego opowieść zawsze jest taka sama: nie pamięta, że to zrobił.

Brzmi to podejrzanie – dopóki nie usłyszy się opinii ekspertów. Psychiatrzy, którzy badali Sirhana, stwierdzili, że był wyjątkowo podatny na hipnozę. Niektórzy, w tym dr Daniel Brown z Harvard Medical School, uważają, że znajdował się w stanie hipnotycznym, gdy oddał strzały. Co więcej, pod wpływem hipnozy Sirhana można było „nakłonić” do odtworzenia zamachu – łącznie z gestami naśladującymi strzelanie z pistoletu – mimo że nadal upierał się, iż niczego nie pamięta. Czy mógł zostać zaprogramowany?

W tym miejscu historia zaczyna przybierać niepokojący obrót. 

W latach 50. i 60. CIA prowadziła ściśle tajny projekt nad kontrolą umysłu o nazwie MK-Ultra. Z użyciem hipnozy, narkotyków takich jak LSD i psychologicznego warunkowania, badano sposoby, jak uczynić z ludzi nieświadomych zabójców. Brzmi jak science fiction, ale to nie fikcja. Rząd USA to przyznał. W latach 70. odbyły się przesłuchania przed Kongresem. Część dokumentów zniszczono, ale nie wszystkie. MK-Ultra istniał naprawdę.

Sirhan pasował idealnie do profilu człowieka, który mógł zostać wykorzystany jako nieświadomy wykonawca cudzego planu. Młody, niezwykle podatny na hipnozę. W jego mieszkaniu znaleziono notatniki pełne powtarzających się fraz w rodzaju „RFK musi umrzeć” – zapisywanych wielokrotnie, jakby były skryptem do zaprogramowania umysłu. Czy ktoś go przygotowywał? Czy był pionkiem w znacznie większej grze?

 

CIA, mafia i motyw

Robert Kennedy nie był politykiem, którego można było kupić albo ugiąć. Prowadził bezlitosną walkę z mafią. Jako prokurator generalny wypowiedział zorganizowanej przestępczości otwartą wojnę. Był pierwszym w Waszyngtonie, który naprawdę zagroził jej wpływom na amerykańskie życie. Badał korupcję w związkach zawodowych, rzucał wyzwanie potężnym interesom i walczył o prawa obywatelskie. Zdobył sobie wrogów – i to poważnych.

Po zamachu na Johna F. Kennedy’ego w 1963 roku RFK nigdy nie wierzył w oficjalną wersję śmierci brata. Prywatnie wątpił, że Lee Harvey Oswald działał sam. Obiecał, że jeśli zostanie prezydentem, wznowi śledztwo. Czy ta deklaracja mogła przypieczętować jego los?

Kto zatem miał motyw? CIA, która mogła obawiać się, że Kennedy ujawni jej najciemniejsze operacje – w tym MK-Ultrę, plany wobec Kuby i udział agencji w zagranicznych zamachach stanu. Także mafia, szukająca odwetu za jego krucjatę przeciwko sobie. I w końcu tzw. jastrzębie z Waszyngtonu – przerażeni, że pacyfistyczne poglądy Kennedy’ego i walka o prawa mniejszości zburzą fundamenty amerykańskiej struktury władzy.

Wielu autorów, badaczy, a nawet byli agenci wywiadu sugerowali istnienie takich powiązań. Jeden z agentów operacyjnych CIA, David Morales – który chwalił się udziałem w akcjach antycastrowskich i był w Dallas w 1963 roku – miał ponoć, odnosząc się do Kennedy’ego, powiedzieć znajomym: „Dopadliśmy skurczybyka”. Według niektórych relacji przebywał w Los Angeles w noc zamachu na RFK. Przypadek?

Jest też cień J. Edgara Hoovera, potężnego dyrektora FBI, który nienawidził Kennedych. RFK miał wielu wpływowych wrogów, a agencja Hoovera miała zarówno zasoby, jak i zasięg, by zatuszować prawdę – a może i coś więcej.

 

Zacieranie śladów

Po skazaniu Sirhana policja w Los Angeles zamknęła sprawę. Nie tylko ją odłożyła na półkę – aktywnie niszczyła dowody. Ościeżnice z dziurami po kulach wyrzucono. Zniknęły zdjęcia. Zeznania przeczące teorii samotnego zamachowca pomijano lub redagowano.

Z jakiego powodu niszczono fizyczne dowody w zakończonej sprawie? Jeszcze bardziej niepokojące jest to, że FBI przez dekady przetrzymywało tysiące dokumentów, nie udostępniając ich opinii publicznej. Dlaczego? Co skrywają?

Dziennikarz śledczy Shane O’Sullivan odkrył, że kilku mężczyzn sfotografowanych na miejscu zdarzenia zostało później zidentyfikowanych jako byli agenci CIA. Agencja zaprzeczyła jakimkolwiek związkom, ale zdjęcia wzbudziły poważne wątpliwości. Tak samo jak fakt, że ochrona w kuchni była rażąco słaba, wręcz niedbała. Czy to było celowe?

W ostatnich latach sami członkowie rodziny Kennedych zaczęli otwarcie kwestionować oficjalną wersję wydarzeń. Robert F. Kennedy Jr. publicznie oświadczył, że nie wierzy, iż Sirhan zabił jego ojca. Odwiedził Sirhana w więzieniu. Wezwał do wznowienia śledztwa.

To samo mówił Paul Schrade, przyjaciel Kennedy’ego i jeden z postrzelonych tej nocy: „W więzieniu siedzi nie ten człowiek”.

To nie są teorie spiskowe przypadkowych ludzi. To słowa osób, które tam były, które znały Kennedy’ego, które również zostały ranne w zamachu. Dlaczego więc państwo ich nie słucha?

W 2021 roku kalifornijska komisja ds. zwolnień warunkowych zaleciła warunkowe zwolnienie Sirhana, powołując się na jego wiek i postępy w resocjalizacji. Gubernator Gavin Newsom odrzucił tę decyzję. Dlaczego? Presja, by utrzymać oficjalną narrację, trwa – nawet gdy ta zaczyna się kruszyć pod ciężarem faktów.

 

Rozstrzelane nadzieje

Robert F. Kennedy był symbolem sprawiedliwości, głosem ubogich i bezsilnych. Mówił do podzielonego narodu z brutalną szczerością. Potrafił łączyć to, co wydawało się nie do pogodzenia – białą klasę robotniczą i czarnoskórych obywateli wykluczonych z politycznego procesu. Miał rzadką wówczas odwagę, by jednego dnia odwiedzić spaloną dzielnicę Watts, a kolejnego przemawiać w miasteczku zdominowanym przez bezrobotnych hutników. Mówił językiem tych ludzi. Rozumiał ich lęki i frustracje. Nie uprawiał polityki dla sondaży – łamał ich przewidywania.

RFK był nie tylko kandydatem na prezydenta. Był siłą – wywoływał emocje, rozpalał nadzieję, wstrząsał zastanym porządkiem. Stanowił szansę dla kraju pogrążonego w chaosie – kraju, który dusiła wojna, rasowe napięcia i polityczna hipokryzja. W roku 1968 Ameryka dosłownie płonęła. Dwa miesiące wcześniej zamordowano Martina Luthera Kinga Jr. W miastach wybuchły zamieszki. Wietnam zbierał krwawe żniwo. W ludziach narastał gniew i rezygnacja.

W kraju rozdzieranym przez protesty, napięcia rasowe i społeczne rozczarowanie, jego wizja była nie tyle reformą, co rewolucją. Nie chciał kosmetycznych zmian – chciał demontażu niesprawiedliwego systemu u podstaw. Jego plan zakładał odważną walkę z ubóstwem, gruntowne reformy praw obywatelskich i jasną deklarację: wojna w Wietnamie musi się skończyć. Nie „w swoim czasie”. Natychmiast.

Zamach na Roberta Kennedy’ego nie tylko zakończył jego życie. Zatrzymał bieg historii w chwili, gdy mogła podążyć w zupełnie innym kierunku.

Monika Pawlak


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama