Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
wtorek, 16 grudnia 2025 06:16

Już odszedł . . .

Po raz ostatni widzialem Krzysia, gdy z żoną przybył na Florydę — jakże niedawno temu! Schorowany i wychudły, apatyczny i słaby pozostał jednak nadal sobą. Do Hanki, gdy zabraniała mu tego czy owego, z przekornym uśmiechem mruczał “Gestapo”.

Widać było jakże wyraźnie, iż doceniał jej pełną zaparcia pomoc i poświęcenie. Poznał mnie natychmiast i wyraźnie ucieszył się. Gdy zacząłem wspominać dawne nasze walki pomostowe, ożywiał się, śmiał się przy bardziej zabawnych fragmentach opowiadania, żywo reagował. W pewnym momencie podniósł się z krzesła, wparł obie ręce w spodnie, wyprostował się — i z przekornym uśmiechem powiedział: “No to komu teraz przyłożymy?” Przez tę jedną krótką chwilę był sobą, był takim, jakim go znałem od wielu lat.

Krzysztofa Raca poznałem po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce. Groźna sytuacja w Polsce poruszyła Polonię Amerykańską. Doszło do specjalnego zebrania detroickiego oddziału Kongresu Polonii Amerykańskiej. Żywa dyskusja, propozycje konkretnych akcji, zdenerwowanie. W pewnym momencie ktoś zauważył, że przewodniczący zebrania, znany profesor, nie protokołuje. Gdy mu o tym powiedziano, wyruszył na poszukiwanie pióra i papieru, a po zebraniu wyrzucił te bazgroły do śmieci. Poruszony do głębi wróciłem do domu, zszokowany tym zachowaniem. I oto trafiłem na artykuł w prasie polonijnej, który trafił mi do serca. Był jasny, pisany bez ogródek, bezkompromisowy, wskazujący na sprawców zbrodni dokonywanej na narodzie polskim. Artykuł ten również wzywał do akcji. Autorem był Krzysztof Rac.

Porozumiałem się z nim telefonicznie — i po pierwszym kontakcie nastąpiły lata współpracy we wspólnej walce z szatanem obłędnej paranoi bolszewizmu, walki o prawdziwie wolną, niepodległą Polskę.

Jakim był Krzyś Rac? Gdybym musiał scharakteryzować go w paru słowach, na pierwszym miejscu postawiłbym niewątpliwą odwagę, odwagę mówienia i czynienia wszystkiego w imię prawdy — bez względu na osobiste konsekwencje. Na drugim miejscu poczucie humoru, zdolność jednania sobie ludzi i bezkompromisowość ideową. Był on w pelnym tego słowa znaczeniu właściwym czlowiekiem na właściwym miejscu — po prostu było oczywiste, że on właśnie poprowadzi do walki, że potrafi przezwyciężać trudności, że nie ustąpi i nie pójdzie na łatwiznę.

Pamiętam jakże niezliczone akcje Pomostu, które niewątpliwie przyczyniły się do tego, iż obecna Polska jest tym, czym jest. Pamiętam również nasze rozgrywki na terenie polityki amerykańskiej, w której brał również żywy udział.
Nie chcę w tej chwili, gdy po ciężkiej chorobie we własnym domu i w otoczeniu najbliższych rozstał się z życiem, nie chcę mówić o zasługach, o osiągnięciach, o sukcesach. Historycy, w których rękach znajdują się już dokumenty Pomostu, wydadzą monografie na ten temat. Nie, nie chcę o tym mówić.

Raczej wolę powiedzieć, jakim Krzyś był, gdy go znałem. Mimo wielu aktywności miał zawsze czas dla swej rodziny. Nigdy, gdyśmy się spotykali nie zapomniał wspomnieć o Hance, swej żonie, ciepło z niej żartując, zawsze opowiadał o swych dwóch synach, dwóch urwisach, którzy rośli i ku satysfakcji ojca posuwali się do przodu. Opowiadał te swoje bardzo osobiste fragmenty życia z poczuciem humoru, sprawiając, że słuchacze nie mogli się nie śmiać — i nie wpaść w doskonały humor.

Miał jednak Krzysztof i wady — oto nie przejmował się specjalnie drobiazgami. Gdy mieliśmy pierwsze spotkanie całego Pomostu w Chicago, poprosiłem go, by mi zarezerwował hotel. Z lotniska prosto pojechałem na zebranie. Gdy zapytałem Krzysia, gdzie będę nocował, powiedział: “Nie martw się, wszystko w porządku”. Zebranie przeciągnęło się do pierwszej w nocy. Wsadził mnie do samochodu i powiózł do swej matki. Okazało się, że hotelu w ogóle nie załatwił. Weszliśmy do ciemnego domu — widziałem kilku śpiących na kanapach. Zorganizowano dla mnie polowe łóżko i ułożono. W nocy obudzil mnie jakby płacz dziecka. Otworzyłem oczy i zobaczyłem drugą parę niebieskich fosforyzujących oczu wpatrzonych we mnie. Był to sjamski kot, któremu zabrałem jego nocne legowisko. Boże, ileż to razy wspominaliśmy tę moją przygodę!

Przy całej swej ideowości Krzyś potrafił myśleć nader pragmatycznie. Dlatego właśnie wiele poczynań Pomostu zakończyło się niewątpliwym sukcesem. Co bynajmniej nie oznacza, że nie widział innej strony naszych akcji — mianowicie strony humorystycznej walki z paranoidalnym systemem. Zaśmiewał się, gdy prokurator naczelny osławionej Polski Ludowej wydał oświadczenie, że wszelkie kontakty obywateli PRL-u z Pomostem karane będą z paragrafu pierwszego “o zdradę państwa”, Oznaczało to wyrok śmierci, gdybyśmy wpadli im w łapy. Mieliśmy również wielką uciechę, gdy w broszurce, wydanej przez PZPR na użytek agitatorów politycznych, Pomost określony był “jako najbardziej niebezpieczna terrorystyczna organizacja na Zachodzie”.

Na cóż, Przyjacielu i Druhu — minęły już dni walki, świat jakże się zmienił, zmieniła się również i sytuacja w Polsce. Teraz już nie do nas należy krzyczeć o zbrodni — ponieważ naród jest wolny — i sam o sobie decyduje. Synowie dorośli, tak więc i ten obowiązek spadł z Twych barków. Pozostała jedynie Hania, którą tak kochałeś i która płaciła Ci tym samym, z całego jej dobrego serca. Odszedłeś. Masz teraz spokój, nie ma bólów, nie ma cierpienia, nie ma udręki leczenia. Czy rzeczywiście już odeszłeś na zawsze? Nie, po stokroć nie!
Jesteś w sercach naszych — i pozostaniesz tam jak długo żyjemy, jesteś w tym, co zrobiłeś, co osiągnąłeś. To dobro, które kierowało Twym życiem nie ginie, ale trwa wiecznie.

Wierzę, że kiedyś tam, spotkamy się znowu. Nie wiem, może w białych koszulkach aniołków (wątpię) albo w innej formie. Ale spotkamy się gdzieś tam, może w innym wszechświecie, może w innym wymiarze, może w innej postaci. Ale się spotkamy — i powspominamy nasze lata na tej ziemi — i może się jeszcze pośmiejemy.

Żegnaj, Krzysiu, i pamiętaj — dobro nie ginie!
Janusz Subczynski MD FACS
(Następny po Krzysiu
koordynator Pomostu)
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama