Świat po raz ostatni usłyszał głos kobiety, która odebrała człowiekowi monopol na wytwarzanie i używanie narzędzi, nadała zwierzętom imiona i pokazała, że przyroda jest lustrem, w którym musimy się przejrzeć. Jej życie – od rodzinnego domu, przez dżunglę nad Tanganiką, aż po kamery Netflixa – pozostaje wielką opowieścią o rewolucji, która zaczęła się od dziecięcego marzenia.
Lekcja cierpliwości
Na początku była dziewczyna z książką. Nastoletnia Jane Goodall, szczupła i jasnowłosa, siedziała w ogrodzie rodzinnego domu w Bournemouth w Anglii, pogrążona w lekturze „Tarzana” i „Doktora Dolittle’a”. Marzyła na jawie o Afryce – o dżungli, lwach i małpach, które kiedyś staną się jej towarzyszami życia. Od dziecka miała w sobie coś z buntowniczki i marzycielki, a zarazem niepohamowaną ciekawość świata.
Jedna z anegdot, którą często wspominała, mówi o kurniku za domem. Mała Jane zapragnęła zobaczyć, jak kura znosi jajko. Zamiast zapytać dorosłych, postanowiła sprawdzić to sama. Weszła do kurnika, usiadła w kącie i czekała – cicho i nieruchomo, przez wiele godzin. Rodzina, przekonana, że zaginęła, rozpoczęła gorączkowe poszukiwania. Kiedy Jane wreszcie wróciła, promieniejąca z dumy, powiedziała tylko: „Już wiem, jak to się dzieje”. To był jej pierwszy eksperyment, pierwsza lekcja cierpliwości i odkrywania tajemnic natury – zapowiedź wszystkiego, co miało nadejść.
Nie pociągała jej ani kariera nauczycielki, ani życie urzędniczki. Chciała czegoś, co wówczas wydawało się absurdem: zostać badaczką dzikiej przyrody, choć w Anglii lat 40. i 50. kobiety mogły najwyżej marzyć o pracy w biurze, ewentualnie o skromnej posadzie w laboratorium.
Nie miała pieniędzy na studia. W wieku 18 lat podjęła więc kurs sekretarski, który dawał gwarancję zatrudnienia. Została stenotypistką i maszynistką, a wolne chwile spędzała w bibliotece, chłonąc książki przyrodnicze. Afryka stawała się jej obsesją – nie egzotyczną ciekawostką, lecz powołaniem. Pracując w Londynie, odkładała każdy grosz, by pewnego dnia móc wsiąść na statek i wyruszyć na Czarny Ląd.
To marzenie – wydawałoby się niedorzeczne i nierealne – stało się początkiem rewolucji.
Czystość spojrzenia
W 1957 roku pojawiła się szansa. Przyjaciółka zaprosiła ją do Kenii, gdzie pracowała jako sekretarka. Jane nie wahała się ani chwili. Sprzedała to, co mogła i kupiła bilet na statek. Miała 23 lata, niewielki bagaż i głowę pełną marzeń.
W Nairobi, w hotelowej kawiarni, doszło do spotkania, które zmieniło historię nauki. Jane poznała tam słynnego paleontologa i odkrywcę, Louisa Leakeya, który z pasją poszukiwał „kolebki ludzkości” we wschodniej Afryce. Szukał też kogoś, kto mógłby obserwować szympansy w ich naturalnym środowisku. Uważał, że zwierzęta te są kluczem do zrozumienia początków człowieka. Gdy więc usłyszał, że młoda, niedoświadczona, bez żadnego zaplecza naukowego Angielka potrafi rozpoznać setki gatunków afrykańskich ptaków i że jej pasją są zwierzęta, dostrzegł w niej coś niezwykłego. Wbrew logice postanowił jej zaufać.
Kolejne uniwersytety odrzucały jego pomysł – nikt nie wierzył, że kobieta bez wykształcenia może dokonać odkryć naukowych. Ale Leakey miał intuicję. W Jane zobaczył czystość spojrzenia – brak akademickich schematów, które ograniczałyby jej wyobraźnię.
Pisał później: „Nie chciałem nikogo z bagażem akademickich uprzedzeń. Potrzebowałem kogoś świeżego, kto będzie patrzył na zwierzęta tak jak dziecko patrzy na świat”. Jane pasowała idealnie.
„Pojedziesz do Gombe” – powiedział.

W raju i piekle
Gombe Stream, rezerwat nad jeziorem Tanganika w dzisiejszej Tanzanii, był miejscem odludnym i dzikim. Jane miała zamieszkać w namiocie i obserwować stado szympansów, o których świat wiedział wówczas tyle, co nic. Zgoda władz nie przyszła łatwo – samotna młoda kobieta w dżungli uchodziła za pomysł szalony. Ostatecznie pozwolono jej wyruszyć pod jednym warunkiem: musi towarzyszyć jej opiekunka. Tak w Gombe znalazła się również matka Jane, Margaret, która wspierała córkę od dzieciństwa.
Podróż była trudna, a początek obserwacji – jeszcze trudniejszy. Szympansy były nieufne. Uciekały na jej widok, chowały się w gęstwinie. Jane siedziała godzinami na zboczu wzgórza, w upale i w deszczu, notując w zeszycie ledwie dostrzegalne ruchy zwierząt. Często wracała z pustymi kartkami. Tydzień za tygodniem mijał bez przełomu. Z dala od cywilizacji walczyła z samotnością, malarią, insektami i brakiem podstawowych wygód.
Ale w tym wszystkim miała coś, czego brakowało wielu uczonym – cierpliwość i instynkt. Wierzyła, że nadejdzie dzień, w którym zwierzęta ją zaakceptują. Nie patrzyła na nie jak na obiekty badań. Traktowała je jak indywidualności. Nadała im imiona: David Greybeard, Flo, Goliath, Fifi. Wbrew naukowym standardom, które wymagały numerów i zimnego dystansu, widziała w nich osobowości, emocje i odrębne historie.
Arsenał wynalazków
Przełom nastąpił w 1960 roku. David Greybeard – stary samiec o siwej brodzie i łagodnych oczach – jako pierwszy przestał bać się Jane. Usiadł spokojnie nieopodal, jakby chciał powiedzieć: „Jesteś jedną z nas”. Tym gestem otworzył przed nią bramę do świata, który dotąd pozostawał dla ludzi zamknięty.
To właśnie on stał się bohaterem odkrycia, które wstrząsnęło nauką. Jane zobaczyła, jak David wkłada źdźbło trawy do termitiery, po chwili wyciąga je i zlizuje z niego mrówki. Potem oderwał gałązkę, oczyścił z liści i znów użył jej jak narzędzia. To nie była przypadkowa zabawa – to był świadomy, powtarzalny proces. David nie tylko użył narzędzia, ale też sam je stworzył.
Szybko okazało się, że inne szympansy robią to samo. Z czasem do arsenału wynalazków doszły liściaste „gąbki” do czerpania wody z pni i elastyczne gniazda budowane co wieczór w koronach drzew. To była sztuka przekazywana z pokolenia na pokolenie – subtelne rzemiosło dłoni i instynktu, które decydowało o przetrwaniu.
Wieść rozeszła się po świecie jak błyskawica. Przez stulecia wierzono, że granicą między człowiekiem a zwierzęciem jest właśnie zdolność tworzenia narzędzi. Odkrycie Jane tę granicę zatarło. Louis Leakey wysłał wówczas słynny telegram: „Teraz musimy na nowo zdefiniować człowieka, narzędzie albo szympansa”.
W dziennikach Goodall pojawiły się także zapiski o czymś, co sama nazywała „małpią medycyną”. Opisywała, jak szympansy żują gorzkie, szorstkie liście tylko przez chwilę, po czym połykają je w całości – a następnego dnia z ich organizmów znikają pasożyty. To rodzaj intuicji medycznej, przetrwałej przez pokolenia. W dżungli wiedza o tym, co leczy, przekazywana jest jak pieśń – przez obserwację, pamięć i smak.
Lawina krytyki
Nie wszyscy akademicy byli zachwyceni tymi odkryciami. Kiedy pierwsze wyniki badań Goodall trafiły do naukowych czasopism, spotkały się z lawiną krytyki. Profesorowie, siedzący wygodnie w swoich gabinetach, kpili z „naiwnej dziewczyny bez dyplomu”. Krytykowali ją za nadawanie szympansom imion. Wytykali brak metodologii. Twierdzili, że jej obserwacje to projekcje ludzkich emocji. „To anegdota, nie dowód” – mówiono. „To uczuciowa dziewczyna, nie naukowiec”.
Ale Jane się nie poddała. Odpowiadała spokojem. Jej notatki były skrupulatne, a zdjęcia i filmy dokumentowały każdy szczegół. W końcu fakty były nie do podważenia. Szympansy tworzyły narzędzia, polowały, miały skomplikowane relacje społeczne, a nawet – jak się z czasem okazało – prowadziły wojny.
Moralność bez dekalogu
W połowie lat 70. w Gombe rozegrał się dramat, który na zawsze zmienił spojrzenie Jane na naturę. Między 1974 a 1978 rokiem stado, które obserwowała od lat, rozpadło się na dwie wrogie frakcje. Jedna z nich – silniejsza, zorganizowana i bezwzględna – zaczęła systematycznie atakować drugą. Samce urządzały zasadzki, biły, dusiły i rozszarpywały przeciwników. Tak zaczęła się pierwsza udokumentowana wojna szympansów.
Dla świata nauki była to sensacja – dotąd sądzono, że tylko człowiek potrafi prowadzić zorganizowane działania wojenne. Dla Jane – osobista tragedia. Przez lata traktowała swoje szympansy jak rodzinę. Każdego znała po imieniu, rozpoznawała po spojrzeniu, geście, tonie głosu. Teraz musiała patrzeć, jak ci, których kochała, mordują się nawzajem z przemyślaną brutalnością. „Czułam się, jakbym śniła koszmar” – pisała w dzienniku.
To doświadczenie ją odmieniło. Zrozumiała, że szympansy – tak jak ludzie – noszą w sobie dwa bieguny: zdolność do współpracy, czułości i lojalności, ale też do nienawiści i okrucieństwa. „Widziałam w nich nie tylko odbicie dobra, lecz także mroku, który mieszka w nas samych” – wspominała po latach.
Nie wszystkie jednak jej obserwacje miały tak ponury wydźwięk. Goodall była też świadkiem chwil przejmującej miłości i żałoby. Gdy zmarła stara Flo – samica alfa i matka licznego potomstwa – jej najmłodszy syn, sześcioletni Flint, nie potrafił się z tym pogodzić. Całymi dniami przesiadywał w miejscu, gdzie leżało ciało matki, nie jadł, tracił siły. Zmarł wkrótce potem – z tęsknoty i żalu.
Po raz pierwszy świat wówczas zobaczył, że zwierzęta nie tylko czują stratę, ale też ją przeżywają. Wśród szympansów pojawiały się gesty współczucia – dotyk, przytulenie, milcząca obecność. Samice przygarniały sieroty, dzieliły się pożywieniem, opiekowały się nie swoimi dziećmi. Ten akt adopcji, wymagający wysiłku i energii, był dla Goodall jednym z najbardziej poruszających dowodów na istnienie empatii w świecie zwierząt.
Kultura stada
Flo i jej córka Fifi zapisały się w historii badań jako wspaniałe nauczycielki – matki i mistrzynie. Ich „pedagogika” polegała na bliskości i cierpliwości. Młode naśladowały każdy ich ruch: sposób łamania gałązki, wybór liścia, gest ciała. W ten sposób powstawała kultura – niewidzialna, ale rzeczywista sieć zachowań, norm i rytuałów.
Goodall pisała o „obyczajach” szympansów – przestrzeganych z żelazną konsekwencją. Kto złamał rytuał, na przykład przerwał w milczeniu iskanie samicy w żałobie, ryzykował gniew grupy i izolację. A jednak to właśnie takie odstępstwa – bunt przeciw schematowi – bywały źródłem postępu. Ktoś pierwszy włożył liść w szczelinę kory, ktoś inny odważył się dłużej nieść obce niemowlę. Tak rodziły się nowe zachowania, przekazywane potem z pokolenia na pokolenie – tak powstawała kultura stada.
Dla naukowców był to kolejny wstrząs. Oto zwierzęta, dotąd postrzegane jako kierujące się wyłącznie instynktem, okazały się zdolne do żałoby, współczucia, nauczania i innowacji. Dla Jane było to raczej potwierdzenie tego, co przeczuwała od dawna: że granica między człowiekiem a innymi istotami jest cienka jak źdźbło trawy w termitierze Davida Greybearda.
Rewolucyjna metoda
Jane Goodall nie tylko odkryła coś nowego – zmieniła sposób patrzenia na naturę. Pokazała, że zwierzęta mają uczucia, więzi, tradycje i własną kulturę. Dzięki niej pojęcie „człowiek” przestało być samotną wyspą.
Była kimś, kto nie pasował do ówczesnych wyobrażeń o naukowcu. Kobieta bez dyplomu, która zaczynała jako sekretarka, obaliła najtrwalsze dogmaty. Naukowe środowisko długo nie mogło jej tego wybaczyć. Wielu mężczyzn z tytułami profesorów patrzyło na nią z pobłażaniem – aż do momentu, gdy wyniki jej obserwacji okazały się nie do podważenia. Dopiero później, dzięki wsparciu Leakeya, Jane zrobiła doktorat na Uniwersytecie w Cambridge. Była jedną z nielicznych w historii, którym pozwolono rozpocząć studia doktoranckie bez wcześniejszych stopni naukowych.
Największym odkryciem Jane nie były jednak termitiery, narzędzia ani wojny między szympansami. Jej prawdziwą rewolucją była metoda – cierpliwość, milczenie, obecność. Nie wymuszała na dżungli odpowiedzi. Czekała, aż sama zacznie mówić. Zamiast traktować zwierzęta jak obiekty badań, patrzyła na nie jak na istoty z własnym życiem, charakterem i losem. Dzięki temu szympansy przestały być punktami na wykresach, a stały się bohaterami opowieści. To właśnie z jej podejścia wyrosła współczesna etologia i sposób filmowania przyrody, w którym kamera nie triumfuje nad światem, lecz uczy się z nim współistnieć.
Sumienie ekologicznego wieku
Z biegiem lat Jane przeszła jeszcze jedną przemianę – z badaczki w obrończynię przyrody. Widziała, jak znika las Gombe, jak maleją populacje szympansów, jak z mapy Afryki znikają zielone plamy. W latach 80. coraz częściej odkładała lornetkę. „Nie mogłam już tylko patrzeć” – mówiła później. Zaczęła podróżować po świecie, zakładać fundacje, przemawiać w szkołach i w ONZ, namawiać ludzi, by ratowali to, co jeszcze można ocalić.
W 1991 roku stworzyła program Roots & Shoots – ruch młodzieżowy, który działa dziś w ponad 60 krajach. Jej przesłanie było proste: „Każdy z nas może zmieniać świat – każdego dnia i w każdej chwili”. Nie potrzebowała wielkich słów. Mówiła cicho, z uśmiechem, ale jej spokój miał siłę wichury. Uczyła, że nadzieja to nie uczucie, lecz wybór – że warto ją pielęgnować, nawet gdy wokół wali się świat.
Jej głos, łagodny, pełen ciepła i prostoty, potrafił poruszyć tłumy. Nie grzmiała i nie oskarżała. Mówiła o tym, co każdemu jest bliskie: o wodzie, której nie wolno marnować, o plastiku, którego trzeba unikać, o drzewach, które należy sadzić. Stała się sumieniem ekologicznego wieku – kimś, kto przypominał, że przyszłość nie zależy od polityków ani technologii, lecz od naszych codziennych decyzji.
Jane Goodall to już nie tylko badaczka szympansów. To symbol odwagi, uporu i pasji. Jej życie pokazuje, że wielkie zmiany rodzą się z prostych marzeń. Zaczynała jako dziewczyna z notatnikiem, bez tytułów i laboratorium, a zmieniła sposób, w jaki patrzymy na zwierzęta, na siebie i na całą planetę. Udowodniła, że siła marzenia może być potężniejsza niż wszystkie mury, które stawia świat.
Ostatnie słowa
Rewolucja, którą zaczęła dziewczynka z kurnika, nie skończyła się na telegramie Leakeya ani na pierwszym artykule w „National Geographic”. Trwa w każdym geście badacza, który wybiera cierpliwość zamiast pośpiechu; w każdym uczniu Roots & Shoots, który sadzi drzewo; w każdej dżungli, gdzie ktoś jeszcze buduje nocą gniazdo. „Famous Last Words” domykają biografię, ale nie zamykają opowieści. Bo to, co najważniejsze w pracy Jane Goodall, nie ginie z człowiekiem: zostaje w sposobie patrzenia – uważnym, czułym, pozbawionym pogardy – który pozwala zobaczyć, że w zielonej ciemności poza nami tętni cywilizacja dłoni, szeptów i prawa. Cywilizacja, której uczyliśmy się z pychą nazywać „zwierzęcą”, a która coraz wyraźniej odbija w nas samych to, kim byliśmy, kim jesteśmy i kim jeszcze możemy się stać.
Monika Pawlak









