Wydawnictwo i Studio Filmowe Anima Media Kurii Diecezjalnej Bielsko-Żywieckiej w Bielsku-Białej rozpoczęło działalność 13 listopada 2003 r. na podstawie dekretu księdza biskupa Tadeusza Rakoczego.
Głównym celem powołania Anima Media było promowanie szeroko rozumianej kultury chrześcijańskiej przy wykorzystaniu najnowszych osiągnięć techniki. Spółka wydaje obecnie społeczno-kulturalny magazyn A’propos, bierze udział w produkcji filmu Tryptyk rzymski, a także prowadzi prace archiwizacyjne i zabezpiecza w formie elektronicznej historyczne materiały związane z osobą Karola Wojtyły – kolejno jako księdza, biskupa, kardynała i na koniec papieża Jana Pawła II.
Pierwszym znaczącym efektem działań archiwizacyjnych, setek odbytych spotkań i rozmów było wydanie w listopadzie 2006 roku albumu Karol Wojtyła. Wiara, droga, przyjaźń. Wędrówki z przyjaciółmi (1952-1954), poświęconego turystycznym wędrówkom Karola Wojtyły (‘‘wujka”) wraz z przyjaciółmi (“rodzinką”). Od kwietnia 2007 roku wystawę unikalnych fotografii reprodukowanych w albumie można było oglądać w Rzymie i Bolonii, a także w Leno nieopodal Mediolanu, gdzie ja miałem okazję ją podziwiać – i w dodatku poznać jednego z autorów fotografii, pana Stanisława Rybickiego.
Choć członkowie “rodzinki” przyjaźnili się szczerze i serdecznie, choć wiele z owych przyjaźni przetrwało długie lata, choć niemal wszyscy chcieli mieć “na pamiątkę” zdjęcie przedstawiające wszystkich uczestników wspólnych wycieczek, bardzo rzadko wykonywali fotografie grupowe. Grupową fotografię w wybranej przez siebie chwili przesłuchania mógł wyciągnąć z biurka funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa.
– Nie znacie się? Naprawdę? A przecież tutaj stoicie tak blisko siebie... A kim jest ten ksiądz obok? Co możecie o nim powiedzieć? Wiecie, ja wam nawet trochę współczuję: jesteście młodzi, lekkomyślni... Daliście się wciągnąć w kabałę wrogowi klasowemu. Porozmawiamy szczerze, to może uda mi się coś dla was zrobić. Tu mam napisane, że wasza matka ciężko choruje na serce. Pomyślcie chwilę: jeśli dostaniecie wysoki wyrok, pewnie jej już nie zobaczycie...
W roku 1953 takie rozmowy były na porządku dziennym i zwykle po paru minutach przybierały znacznie drastyczniejszą formę. Józef Stalin zmarł wprawdzie 5 marca, ale stalinizm w swej najohydniejszej i najbrutalniejszej formie przetrwał jeszcze prawie cztery lata. Celem uczczenia pamięci “wodza narodów” i “słońca ludzkości” dwa dni po jego zgonie przemianowano Katowice na Stalinogród; do wątpliwego zaszczytu zmiany nazwy kandydowała także Częstochowa – i nawet miała spore szanse aż do chwili, gdy któryś z inteligentniejszych partyjnych aparatczyków zauważył, że radzieckich towarzyszy mogą bardzo zirytować żarliwe pielgrzymkowe modlitwy do ‘‘Matki Boskiej Stalinogrodzkiej”.
Wypada przypomnieć, że nagonka na Kościół katolicki akurat wówczas znacząco przybierała na sile: 26 września tegoż roku aresztowano prymasa Stefana Wyszyńskiego. Dlatego właśnie podczas krajoznawczych wypraw z młodzieżą ksiądz Karol Wojtyła zdejmował sutannę i kazał nazywać się “wujkiem”. Dla “zapyziałych klerykałów’’ nie było miejsca na socjalistycznych uczelniach, dyskryminowano ich w pracy. Przyjaźń z księdzem mogła nie tylko zwichnąć najlepiej zapowiadającą się karierę, ale nawet zaprowadzić na ławę oskarżonych; jakiś tam paragraf zawsze się znalazł.
W Polsce rozwiewały się nadzieje na rychły upadek komunizmu. Wprost przeciwnie: ten właśnie system był w ideologicznej, militarnej oraz naukowo-technicznej ofensywie. 26 lipca oddziały partyzantów dowodzonych przez Fidela Castro zaatakowały ze znanym skutkiem koszary Moncada, 12 sierpnia Związek Radziecki przeprowadził eksplozję bomby wodorowej.
Propagandowa machina ZSRR wykorzystała ten fakt podwójnie: oprócz zastraszania potencjalnych przeciwników dowodzono, że wykonany 19 czerwca w amerykańskim więzieniu Sing-Sing wyrok śmierci na Ethel i Juliusie Rosenbergach był zwykłą zbrodnią władz Stanów Zjednoczonych a nie karą za działalność szpiegowską, ponieważ uczeni radzieccy samodzielnie opanowali technologię produkcji broni atomowej. Antykomunistyczne manifestacje w Berlinie Wschodnim i innych miastach niemieckich (17-19 czerwca) zostały energicznie stłumione; już 11 lipca na terenie całej NRD władze okupacyjne zniosły stan wyjątkowy. Niebawem przyszła kolej na Imre Nagy’ego, który 4 lipca został premierem Węgier i odważnie opowiedział się za liberalnym kursem w polityce kraju.
– Mimo to, a może właśnie dlatego – wspomina pan Stanisław Rybicki – wielu młodych ludzi szukało duchowego wsparcia w Kościele. Ja także należałem do ich grona. Łaskawym zrządzeniem Opatrzności znalazłem się w grupce młodych ludzi, którzy w styczniu 1951 roku przyszli wspólnie śpiewać kolędy do krakowskiego kościoła pod wezwaniem św. Floriana. Wchodzących witał uściskiem dłoni szczupły ksiądz w okularach – wikary Karol Wojtyła. W chórze kościelnym śpiewało kilka dziewcząt, które mieszkały w pobliskim internacie sióstr nazaretanek i kilku studentów z Politechniki Krakowskiej.
Dla Karola Wojtyły wstępny okres pełnienia posługi kapłańskiej (przyjął święcenia dnia 1 listopada 1946 roku z rąk kardynała Adama Sapiehy) był bardzo pracowity i zarazem owocny. Pilnie studiował teologię w Rzymie, otrzymał tytuł doktora, a po powrocie do kraju, w lipcu 1948 roku na okres siedmiu miesięcy został skierowany do pracy w parafii Niegowić, gdzie pełnił obowiązki wikarego i katechety. Od tego momentu datuje się początek jego podróży z młodzieżą po Polsce.
Pracowitość, pasja, zdolności, komunikatywność i talent organizacyjny młodego księdza zostały szybko dostrzeżone: w marcu 1949 roku Karola Wojtyłę przeniesiono do parafii św. Floriana w Krakowie i powierzono mu niebawem prefekturę oraz duszpasterstwo akademickie; tu także założył mieszany chorał gregoriański. Mszę świętą odprawiał codziennie rano w bocznej nawie, raz w tygodniu wygłaszał homilię, wieczorami prowadził cykl wykładów filozoficznych O istocie człowieka. Wypełniając te wszystkie obowiązki znajdował czas, aby stać się nie tylko duszpasterzem środowiska, lecz również poszczególnych osób. Rozmawiał ze studentami indywidualnie, często o problemach całkiem prywatnych, poznawał ich rodziny. Stanisławowi Rybickiemu i jego bliskiemu koledze, Jerzemu Ciesielskiemu – uczestnikom górskich wypraw – udzielał sakramentu małżeństwa.
Jako dziennikarz zadebiutował na łamach Tygodnika Powszechnego tekstem o francuskich księżach-robotnikach. Po likwidacji Wydziału Teologicznego UJ rozpoczął wykłady z etyki filozoficznej na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim; w roku 1951 otrzymał urlop w celu ukończenia pracy habilitacyjnej. Dnia 12 grudnia 1953 roku jego praca Ocena możliwości oparcia etyki chrześcijańskiej na założeniach systemu Maxa Schelera została przyjęta jednogłośnie przez Radę Wydziału Teologicznego UJ – ale habilitacji nie otrzymał z powodu veta propagującego zgoła odmienne wartości etyczne Ministerstwa Oświaty.
– W tamtych czasach trzeba było wiele wyobraźni, aby poszerzyć program duszpasterstwa o aktywny wypoczynek – mówi pan Stanisław Rybicki – i nie tylko wyobraźni, lecz również znakomitej kondycji fizycznej. Ksiądz Karol Wojtyła posiadał i jedno, i drugie. Czuł się w górach doskonale; w plecaku, oprócz tego, co nosili wszyscy, miał także przybory potrzebne do odprawiania mszy świętej. Trudy znosił solidarnie, pomagał słabszym, nie korzystał z żadnych przywilejów. “Wujkiem” zaczęliśmy go nazywać od “wyprawy na krokusy” w roku 1952. Ze szczególnym sentymentem wspominam “wielką wyprawę w Bieszczady”, trwającą od 2 do 16 sierpnia 1953 roku. Było nas siedemnaścioro; dziewczyny niosły plecaki wagi piętnastu kilogramów, my powyżej dwudziestu. Na szczęście mój aparat fotograficzny – Praktiflex – ważył tylko pół kilograma. Nosiłem go przed sobą, na pasku. Fotografowałem po amatorsku, “na gorąco”, utrwalałem miłe chwile, wrażenia.
Nie miałem pojęcia, że moje zdjęcia okażą się kiedyś ważnym dokumentem historycznym.
– Bieszczady były wtedy całkiem dzikie, bezludne. Nie istniały mosty, sklepy. A przecież udawało się nam przemaszerować dziennie nawet do 45 kilometrów. Ostatni raz wspominałem z Ojcem Świętym tę wyprawę, kiedy wraz z moją rodziną przyjął mnie w Watykanie na dwa miesiące przed Jego śmiercią.
Fotografie zachowały się w domowych albumach. Dokumentalną wartość zdjęć docenił ksiądz Paweł Danek. Uznał, że przy ich pomocy można przybliżyć wszystkim mało znaną formę działalności duszpasterskiej Wielkiego Papieża.
I tak też się stało.
Jerzy Skrobot
Nieformalna grupa księdza wikarego
- 06/18/2007 07:35 PM
Reklama








