Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 14 grudnia 2025 15:57
Reklama KD Market

Radośniej przy kasie

W tym roku w Polsce pensje średnio o 6 procent wyprzedzą ceny. Budowlanka nadal będzie liderem. Na podwyżki mogą liczyć także ci, których dotychczas omijały.

Przez kilka lat płace były w Polsce praktycznie zamrożone. Bardzo wysokie bezrobocie nie sprzyjało żądaniom podwyżek. Tymczasem w ciągu pierwszych czterech miesięcy tego roku płace w przedsiębiorstwach wzrosły o 8 procent w porównaniu z tym samym okresem 2006 r. Oczywiście, nie wszystkim rośnie po równo. Pracownikowi branży odzieżowej, który zarabia ponad cztery razy mniej niż pracownik w branży informatycznej, 10-procentowa podwyżka przyniesie 145 zł. Taka sama dałaby informatykowi ponad 630 zł.
Na tym nie koniec. Ekonomiści nie mają wątpliwości, że płace będą nadal rosły.
Firmy będą się godziły na podwyżki tym łatwiej, że pozwalają na to spore zyski. Poza tym w ostatnich latach wydajność pracy rosła szybciej niż płace, więc przedsiębiorstwa mają pewną rezerwę i mogą podnosić pensje.
Siła przetargowa pracowników walczących o swoje jest dziś większa niż w ostatnich latach. Sytuacja na rynku pracy się poprawia: bezrobocie zauważalnie topnieje (w maju wyniosło 13 proc., podczas gdy rok temu 16,5 proc.), w czym pomagają emigrujący z kraju w poszukiwaniu lepiej płatnych zajęć. Dlatego pracodawcom coraz trudniej znaleźć i utrzymać pracowników i to nie tylko tych najlepiej wykwalifikowanych.

Pomogą w tym wyższe pensje. Ekonomiści oczekują więc bardzo silnego wzrostu wynagrodzeń. W całym roku wyniesie on nominalnie 8,2 proc., co oznacza realny wzrost o 6,2 proc. W budownictwie, gdzie pracowników brakuje najbardziej, pensje będą rosły jeszcze szybciej: w skali roku o 13-15 proc. Znacznych podwyżek mogą oczekiwać też przedstawiciele sektorów handlowego, usługowego i przetwórstwa przemysłowego. Wysoki wzrost płac nastąpi zwłaszcza w tych zawodach, które dotąd przynosiły najniższe płace, np. w branży odzieżowej.

Ale choć problemy z brakiem rąk do pracy dają szanse na wyższe pensje, to mogą wkrótce uderzyć w wyniki firm. Wyniki finansowe firm były w I kwartale bardzo dobre, udało się zmniejszyć koszty działalności, co poprawiło rentowność. Coraz więcej firm wykazuje zysk netto (w I kwartale 69 proc., o 10 proc. więcej niż rok wcześniej).

Potwierdzają to dane o rosnącej konsumpcji i produkcji. Dobrze mają się eksporterzy.

Problemem staje się jednak duże wykorzystanie mocy wytwórczych, które sięga 82 proc. Oznacza to, że kończą się proste rezerwy rozwojowe i gospodarce polskiej będą potrzebne wielkie inwestycje.

Hamulcem rozwoju może stać się także bariera podaży pracy, związana z migracją zarobkową, niską aktywnością ludzi starszych i niedopasowaniem struktury kształcenia do potrzeb rynku pracy. Co ciekawe, ekonomiści są podzieleni w ocenie tej kwestii. Zdaniem jednej grupy, nie trzeba zbytnio przejmować się napięciami na rynku pracy. Rynek sobie z tym poradzi „wysysając” pracowników z bezrobocia i importując ich z zagranicy. Inni ekonomiści uważają jednak, że rynek pracy w Polsce jest zbyt mocno regulowany i bez zmian systemowych sobie nie poradzi. Samo otwarcie rynku pracy nie załatwi sprawy.

Płaca minimalna w Polsce wynosi 936 zł brutto (675 zł netto). Z kolei przeciętne wynagrodzenie w kwietniu wyniosło 2 786,3 zł brutto i było o 8,4 proc. wyższe niż rok wcześniej. Zarobki zwiększają się już we wszystkich branżach, a nie tylko w budownictwie, IT czy bankowości. Rosną nawet w handlu, gdzie problem z brakiem rąk do pracy raczej nie istnieje.

Wynagrodzenia rosną dzięki koniunkturze, inwestycjom i emigracji. Przesłanką do optymistycznych prognoz jest m.in. to, że razem z pensjami rosło w kwietniu zatrudnienie: było o 4,4 proc. wyższe niż przed rokiem.
(Wszystkie dane w tekście za Głównym Urzędem Statystycznym)
Andrzej Nierychło
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama