Ostatni weekend był pełen imprez – dobrych i bardzo dobrych, ciekawych i bardzo ciekawych. W piątek wieczorem trzeba było wybierać między spotkaniami: z Leszkiem Piskorzem w Muzeum Polskim i z kapitanem Andrzejem Piotrowskim w księgarni Polonia. I to kusiło, i to nęciło, jednak przeważył fakt, że aktor przyjechał na krótko z Krakowa, a wybitnego żeglarza można będzie prędzej czy później spotkać w Chicago.
Na miejscu okazało się, że impreza zapowiadana jako spotkanie była w istocie pokazem filmów krakowskiej telewizji z udziałem Leszka Piskorza, który – obecny na sali – na wstępie powiedział kilka zdań, a potem denerwował się, że skomputeryzowana aparatura źle działa.
Krótkie filmy z 1999 roku pokazywały piękne dzielnice Krakowa i interesujących ludzi. Wymiana zdań z aktorem możliwa była jednak dopiero w prywatnych rozmowach po skończonym pokazie.
Sobotni koncert Wandy Staroniewicz w Jezuickim Ośrodku Milenijnym był za to okazją do poznania interesującej artystki, która w trakcie występu opowiadała – w najlepszym stylu studenckich klubów i kabaretów – o sobie i zdarzeniach, które prowadziły do powstawania jej piosenek.
Wanda Staroniewicz śpiewała swoje piosenki w latach 70. w gdańskim klubie "Żak", gdzie wspólnie z bratem, Wojciechem Staroniewiczem, dziś znanym saksofonistą jazzowym, prowadziła kabaret poetycki "Salon Duśki i Wojtka", do którego chodziło się, ale i jeździło z innych miast. Pisała teksty i komponowała do nich muzykę, a potem je śpiewała.
Po wprowadzeniu stanu wojennego zamilkła na dwadzieścia lat. Pisała słuchowiska radiowe, zajmowała się dziennikarstwem. W 2001 roku wróciła na scenę i wydała płytę CD "Papierowe pałace" z piosenkami z "Salonu". Następna płyta, "Piosenki" – ukazała się w 2006 roku i obejmowała jej twórczość z ostatnich lat.
Na koncercie śpiewała wybrane piosenki z "Salonu Duśki i Wojtka" i te nowe, nagrane z zespołem "Kochankowie Rudej Marii". O każdej z nich coś mówiła – jakie zdarzenie, jaki obraz czy nawet słowa były impulsem do jej napisania.
Towarzyszył jej chicagowski gitarzysta jazzowy Iwo Jankowski, który świetnie wszedł w styl i nastrój kabaretu poezji, a sam zaśpiewał dwie piosenki Andrzeja Waligórskiego.
Duśka, jak artystka sama o sobie mówi, jest prawdziwym "zwierzęciem scenicznym". Swobodna i naturalna, śpiewa i mówi tak, jakby śpiewała i mówiła do jednej, bliskiej osoby. I odbiera się ją, jak kogoś znajomego.
W piosence "Siostra" śpiewa: "Lekko, lekko, leciuteńko, płacz wichury już ucicha, / Odleciały wszystkie dziwy i upiory z mego strycha. / Ale jutro przyjdzie więcej. Czy podołam się opędzić? / Może jednak dać się skusić?…" To reminiscencje z przygody w dzieciństwie, kiedy zasnęła na strychu, gdzie nie wolno jej było wchodzić.
Takie są teksty Duśki. Nic nie jest dosłownym odtworzeniem wydarzeń; wspomnienia i wrażenia stanowią kanwę, na której powstaje poezja. Takie są: "Skrzypek z zieloną twarzą", "Ogród pani leśniczyny", "Twoja Penelopa", "Latający Holender", czy przejmująca piosenka o dziewczynie z klifu w Orłowie.
Szkoda, że tak niewiele było słychać o przygotowywanych koncertach. Wanda Staroniewicz wystąpiła również w Art Gallery Kafe w Wood Dale, ale w sumie zobaczyło ją i posłyszało kilkadziesiąt osób. Ci, którzy kupili płyty, mogą przynajmniej od czasu do czasu znaleźć się – jak pisał Paweł Huelle – "w delikatnej i subtelnej przestrzeni, której nie ma się ochoty opuszczać".
W sobotę i niedzielę największym i najważniejszym wydarzeniem był radosny i znakomicie przygotowany jubileuszowy koncert nieocenionego kabaretu "Bocian", ale o tym napisze za tydzień Bożena Jankowska.
Natomiast w poniedziałek w teatrze Victory Gardens miała miejsce premiera doskonałego spektaklu "I Sailed with Magellan" według książki Stuarta Dybka, o czym więcej będzie również w następny piątek. Tymczasem warto wiedzieć, że kolejna sztuka oparta na opowiadaniach tego chicagowskiego pisarza polskiego pochodzenia będzie grana tylko do 15 lipca, a jest godna gorącego polecenia.
Krystyna Cygielska
Weekendowe przyjemności
- 06/22/2007 07:16 PM
Reklama








