Rząd w Warszawie łamie głowę, jak zwiększyć przyrost naturalny. Tymczasem recepta jest gotowa: budować mieszkania. Tak podpowiada zwykła statystyka.Architekt Jacek Koziński przeanalizował dane statystyczne dotyczące nowo budowanych lokali w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat i porównał je z krzywą urodzeń. Wyszło, że w latach, gdy budowano najwięcej mieszkań, rodziło się więcej dzieci. Czy rzeczywiście zależność jest tak prosta?
Zdaniem autora raportu, liczbę dzieci urodzonych w ciągu ostatnich 40 lat można ustalić bezpośrednio na podstawie liczby wybudowanych mieszkań. Błąd statystyczny tej metody wynosi zaledwie 4 procent. Najlepszym przykładem jest „dekada Gierka”. Wybudowano wtedy najwięcej mieszkań w całej powojennej historii Polski (pomijamy tu jakość tych lokali). Rezultatem był ogromny wyż demograficzny.
Liczba budowanych mieszkań determinuje przyrost naturalny w Polsce. Ta zależność przyczynowo-skutkowa jest znacznie silniejsza, niż się powszechnie uważa. Czyli stan budownictwa decyduje nie tylko o komforcie życia w kraju, ale również o jego biologicznym trwaniu. To zmienia skalę odpowiedzialności osób zajmujących się budownictwem, uważa autor raportu.
Tymczasem liczba budowanych dzisiaj mieszkań w Polsce jest tak mała, że wzrost nawet o kilkadziesiąt procent będzie niezauważalny. Aby dorównać takiej choćby Irlandii, wzrost ten powinien wynieść 800 procent.
Z danych statystycznych wynika, że dziś pod względem liczby budowanych mieszkań cofnęliśmy się do poziomu z lat 50. Jednocześnie w minionym roku Polska osiągnęła najniższy w Europie poziom tzw. dzietności kobiet. Demografowie mówią wręcz o zejściu do progu wymierania narodu.
Zapominany już „Raport o naprawie budownictwa mieszkaniowego”, opracowany w 1981 r. z inicjatywy NSZZ Solidarność, podawał dziesięć barier hamujących budowę mieszkań, m.in.: ograniczenia administracyjno-prawne, finansowo-kredytowe, kadrowe, technologiczne i materiałowe. Większość z tych przeszkód została usunięta. Jednak to, co zależało od władz, stało się główną barierą, zdecydowanie wyższą niż ćwierć wieku temu.
W ciągu ostatnich kilkunastu lat popyt nie został zrównoważony przez podaż. Nie nadąża za nim również produkcja budowlana. Tylko w jednym 2006 roku ceny mieszkań w Warszawie wzrosły średnio o ponad 50 procent. W niektórych innych miastach wzrost cen przekroczył nawet 70 procent. Tymczasem odpowiedni wskaźnik wzrostu produkcji mieszkań wyniósł tylko 0,1 proc., i to raczej za sprawą wyjątkowo łagodnej zimy. Dlaczego zatem dzisiejsza unikatowa koniunktura gospodarcza nie rodzi odpowiedniego wzrostu produkcji budowlanej?
Kolejny problem to duża rotacja wśród firm budowlanych. Na początku lat 90. działalność w Polsce rozpoczęło wiele firm z USA, Kanady i Skandynawii z zamiarem budowania tutaj mieszkań. Jednak dziś ich już nie ma. Dlaczego zamiast budować więcej, wycofały się z rynku?
Architekt Koziński za obecną sytuację w budownictwie wini przede wszystkim biurokrację. To dziś prawdziwe utrapienie. W porównaniu z 1992 rokiem objętość wymaganej dokumentacji wzrosła około 12 razy, natomiast w odniesieniu do lat przedwojennych – 65 razy, obliczył Jacek Koziński.
Patologie obecnej organizacji budownictwa są wyraźniej widoczne, gdy zestawi się je ze stanem sprzed wojny. Gdynię zbudowano w dwa lata, włącznie z etapem projektowania. Prawo państwowe o randze ustawy było ograniczone do głównych reguł, na wzór kodeksu drogowego. Gdyby ten był tak szczegółowy, jak prawo budowlane, ustalałby kierowcom liczbę guzików przy koszuli, rytm oddychania oraz szerokość uśmiechu przy skręcaniu w lewo i – osobno – w prawo.
Zdaniem autora raportu, aby wybrnąć z tej sytuacji, należy przede wszystkim uprościć biurokratyczne procedury. Jeżeli tego się szybko nie zrobi, o poważnym wzroście liczby budowanych mieszkań nie ma nawet co marzyć.
Zaprezentowany raport nie jest może nowością, bo o biurokratycznej mitrędze wiedzą i mówią wszyscy. Ale liczby nie kłamią – istnieje wyraźna korelacja między liczbą oddanych mieszkań i liczbą urodzeń. Zatem bez wystarczającej liczby mieszkań nie będzie więcej dzieci, choć można mieć wątpliwości, czy samo zapewnienie lokali w obecnych warunkach ekonomiczno-społecznych dałoby dokładnie takie same efekty demograficzne, jak w latach 70. Jednak bez spełnienia tego warunku znaczącego wzrostu urodzeń na pewno nie będzie.
Tylko, że w centralnie planowanej gospodarce możliwe było podjęcie decyzji przez władze państwowe na szczeblu centralnym. Było jasne, że dzieci pierwszego, powojennego wyżu demograficznego będą dorastać w latach 70. i że nowe rodziny będą potrzebować mieszkań.
Od dawna było wiadomo, że ta sytuacja powtórzy się również w końcu lat 90., jednak nikt nie czuł się odpowiedzialny za podjęcie działań. Obciąża to kolejne parlamenty i rządy, które koncentrowały się tylko na bieżących problemach, pomijając sprawy o fundamentalnym znaczeniu dla całego społeczeństwa. Problemy budownictwa mieszkaniowego pozostawiono więc naiwnie niewidzialnej ręce rynku, a ta spłatała w końcu figla.
Andrzej Nierychło
Najpierw mieszkania, później przyrost
- 06/26/2007 08:36 PM
Reklama








