W dobrych humorach wracali w czwartek rano do kraju piłkarze i trenerzy reprezentacji Polski, która w środę zremisowała w Helsinkach z Finlandią 0:0 w meczu eliminacji mistrzostw Europy i utrzymała pozycję lidera w tabeli grupy A.
Cztery dni wcześniej podopieczni trenera Leo Beenhakkera zremisowali w Lizbonie z Portugalią 2:2. Choć zdają sobie sprawę, że swoją postawą nie zachwycili, to cieszą się z dwóch punktów, które mogą okazać się bezcenną zdobyczą w końcowym rozrachunku.
"Dwa razy zremisowaliśmy, jednak po zupełnie innych meczach. Bo i rywale byli całkiem odmienni. Portugalczycy preferują futbol finezyjny, techniczny, po prostu grają w piłkę. Natomiast Finowie preferują styl angielski, oparty na długich podaniach i walce w powietrzu. Trzeba być zadowolonym, że żadnego z dwóch trudnych wyjazdowych spotkań, z wymagającymi rywalami nie przegraliśmy" - powiedział Michał Żewłakow.
PAP: Trudno było powstrzymać fińskich napastników, dużo szkód wyrządzili?
M.Ż.: To są prawdziwi mężczyźni, niemal jak herosi. Nie było łatwo ich powstrzymać. Łokcie były w akcji często. Szkoda, że w obu spotkaniach sędziowie trochę nam przeszkadzali w tej twardej walce i w okolicach pola karnego często dopatrywali się naszych fauli. Niemniej udało się wyjść z twarzą ze wszystkich opresji.
PAP: Gra w ataku w Helsinkach jednak mocno szwankowała...
M.Ż.: Finowie nie ułatwiali nam zadania. Wiadomo, że są silni, mocni fizycznie, a do tego byli bardzo dobrze ustawieni taktycznie. Szczerze mówiąc my także zapracowaliśmy na taką opinię, bo nie zrobiliśmy nic poza niezbędnym minimum, które nie wystarczyło niestety do zdobycia bramki. Dlatego trzeba się cieszyć, że także nie straciliśmy gola.
PAP: Trener Leo Beenhakker powiedział, że najbardziej cieszą go dwa punkty. O stylu gry nie wspomniał...
M.Ż.: Trzeba przyznać, że ani w jednym, ani w drugim meczu nie pokazaliśmy ładnego futbolu. Graliśmy jednak tak, jak pozwalał przeciwnik. Nie mieliśmy możliwości, by zaprezentować styl, który mógłby porwać kibiców. To były jednak bardzo ważne spotkania, w których punkty są najważniejsze. Myślę, że kibiców też powinny cieszyć te dwa punkty, bo nawet gdybyśmy zagrali efektowniej, a przegrali, pewnie nie byliby zadowoleni. Zespoły walczące o awans w naszej grupie grały między sobą i w każdym spotkaniu padł remis. W tabeli nic się nie zmieniło, a my wciąż jesteśmy liderami. Nie ma więc powodów do narzekań. Co mają powiedzieć Portugalczycy, którzy dwukrotnie stracili bramki w końcówce i grając przed własną publicznością ani razu nie wygrali.
PAP: Czego potrzeba jeszcze awansu?
M.Ż.: Myślę, że dwóch zwycięstw u siebie - z Kazachstanem i Belgią oraz remisu w Serbii. Siedem punkt na pewno zagwarantuje nam awans, jednak już sześć z meczów u siebie, co musimy zakładać, będzie potężną zaliczką przed wyjazdem do Belgradu. Nie ma jednak sensu wybiegać zbyt daleko w przyszłość. Skoncentrujmy się na Kazachstanie i wygrajmy w październiku w Warszawie. To jest teraz najważniejsze, bo niezależnie od rywala trzy punkty dopisywane w tabeli są równie ważne.
PAP: Awans coraz bliżej, więc i presja będzie większa...
M.Ż.: Jeśli chce się zrealizować cel, jakim jest pierwszy w historii awans do mistrzostw Europy, to trzeba się uporać z takimi sprawami. Na pewno kibice będą oczekiwać zwycięstw i mają do tego prawo. My też tego chcemy, a kilka trudnych meczów w obecnych eliminacjach mamy już za sobą, więc jesteśmy zahartowani. Poza tym dla większości kadrowiczów nie są to pierwsze eliminacje. Powinno być dobrze, bo od dłuższego czasu, nie licząc może wpadki w Armenii, nie schodzimy poniżej pewnego poziomu.








