Walczyła w Powstaniu Warszawskim, razem z narzeczonym. Zdążyli wziąć ślub w czasie walk, po obozie wrócili do kraju. Na krótko, jak się okazało. Zagrożeni sowieckimi prześladowaniami, postanowili uciekać. Do Szwecji.
Ale tam, zamiast pomocy w znalezieniu pracy, usłyszeli słowa "przeklęci Polacy", od Szwedów na sztokholmskich ulicach. To była ta sama obelga, którą dobrze poznali w niemieckim odpowiedniku "verfluchte Polen" w latach niemieckiej okupacji. Pojechali do Kanady. Ponad pół wieku później, w nagrywanym wywiadzie telewizyjnym, ta sama Polka powiedziała, że ulgę odczuła dopiero po paru latach, kiedy już wiedziała, że w kanadyjskich warunkach zachowa język, kulturę i tożsamość narodową. Jak dodała, zjawisko możliwe bez obecności we własnym kraju i w innym środowisku społecznym, ale akceptującym ją i jej rodzinę.
Po sześćdziesięciu dwóch latach od tamtej sytuacji, współcześnie, kolejny Polak przylatuje do Kanady, za chlebem. Ale jego poszukiwania kończą się w dniu przylotu, nie zdążył nawet wyjść na miasto – umiera na lotnisku w Vancouver po użyciu paralizatora. To Robert Dziekański i o nim pisze dziennik "Los Angeles Times".
To nie jest tylko przypadkowy zgon, pisze komentatorka Naomi Klein. To syndrom ciężkiej choroby, zdiagnozowanej jako transformacje zachodzące w gospodarce światowej. To, co się stało z Dziekańskim, to więcej niż samo użycie broni. To jest efekt zderzenia z brutalną stroną gospodarki światowej, z odpychającą rzeczywistością, w którą wpadają – nie tylko na kanadyjskiej granicy – ofiary "terapii wstrząsowej" ("shock therapy"), dobrze znanej w Polsce. Te nowe możliwości inwestowania i wymiany walut, firmy grasujące po świecie, aby znaleźć najniższe płace dla produkcji, dają groźny skutek. Są nim rzesze porzuconych ludzi, już dziesiątki milionów, na obszarze od Meksyku do Polski. To są ludzie, którzy tracą pracę, bo zamykane są fabryki, którzy tracą ziemię, bo wchodzi nowy eksport.
Ci ludzie idą tułać się po świecie, pisze dalej Klein, w poszukiwaniu "normalności". Teraz jedni starają się przekonywać drugich, że tej normalności nie jest za dużo. Po przeżyciu terapii wstrząsowej we własnym kraju emigranci doznają kolejnych wstrząsów: przy zetknięciu się z elektrycznymi drutami kolczastymi, jak wzdłuż południowej granicy Hiszpanii (polscy więźniowie rzucali się na takie druty otaczające niemiecki KL Auschwitz – przyp. autora przeglądu), na skutek użycia paralizatorów laserowych zainstalowanych na granicy amerykańsko-meksykańskiej czy też przechodząc przez zmilitaryzowane punkty kontrolne przy wjeździe do Kanady, do kraju jak dotychczas znanego z otwartości dla uchodźców, jak dla tej Polki z Powstania Warszawskiego. Taka terapia i takie granice zacierają różnice między tymi, którzy stają się imigrantami, a tymi, którzy stają się terrorystami.
Tę brutalną logikę zastosowano podczas przejścia Polski do kapitalizmu. Mamy do czynienia, jak pisze autorka, z cyklem układającym się w doktrynę wstrząsu ( shock doctrine, napisała książkę na ten temat). Najpierw kraj popada w kryzys gospodarczy – to pierwszy wstrząs, który zmusza władze do rozpaczliwego poszukiwania środków na uzdrowienie gospodarki. Wtedy podstawia się terapią wstrząsową, działanie przymusowe w stosunku do społeczeństwa. Na tym etapie przychodzi trzeci wstrząs, to znaczy dyscyplinowanie porzuconych i zdesperowanych obywateli, doprowadzanie ich do emigracji, do zupełnego szaleństwa i szamotaniny.
Robert Dziekański był istotą zdesperowaną, człowiekiem doprowadzonym do szaleństwa. Ten czterdziestoletni mężczyzna przeżył doktrynę wstrząsu w Polsce, zmarł jednak po zastosowaniu wstrząsu, który wywołuje paralizator laserowy. Gdy terapia wstrząsowa wkroczyła do Polski, miał dwadzieścia parę lat i wsłuchiwał się w slogany o tym, że Polska stanie się "normalnym europejskim krajem" – jak Francja czy Niemcy.
Społeczeństwo w Polsce nie doczekało się "normalności", mimo solennych obietnic, że ból będzie trwał krótko, ale jaka będzie za to nagroda! Dzisiaj w Polsce bezrobocie obejmuje, jak pisze Klein, czterdzieści procent młodych ludzi, jednym z nich był Dziekański, kolejno zecer, górnik i wreszcie bezrobotny przez ostatnie trzy lata. Nic dziwnego, że miał kłopoty z prawem. Ale uparcie poszukiwał "normalnego" kraju.
Polska miała być normalnym krajem, ale nigdy do tej normalności nie doszła. W ciągu ostatnich trzech lat, w masowym exodusie wyjechało dwa miliony ludzi, stając się polskimi barmanami w Londynie, portierami w Dublinie czy hydraulikami we Francji. A tymczasem Vancouver wszedł w okres rozwoju budownictwa, rozwoju wywołanego zbliżającą się Olimpiadą. "Po siedmiu latach oczekiwania Dziekański przyjechał do swej utopii, do Vancouver, dziesięć godzin później już nie żył" – tak mówi polski konsul generalny w tym mieście, cytowany przez autorkę.
Źródło:
– dziennik "Los Angeles Times", wydanie na 21 listopada, artykuł "Shocked to the death", autorka Naomi Klein.
Wstrząs powodujący zgon
- 12/05/2007 12:50 AM
Reklama








