- Bardzo ciężko, przede wszystkim ze względu na ilość meczy. W NBA trzeba rozegrać 82 mecze, tak więc musiałem się przestawić z rozgrywania 30-32 spotkań w ciągu roku do ponad 80. I nie tylko ze względu na ilość meczy, napewno duże znaczenie miały ciągłe podrόże, częste przebywanie poza domem – do tego wszystkiego musiałem się powoli przyzywczajać.
W twoim przypadku ta transformacja wyglądała bardzo dobrze, szybko wywalczyłeś miejsce w pierwszej piątce, a trener del Negro mόwi, że nie chce sobie nawet wyobrazić w jakim miejscu byłaby ta drużyna bez ciebie...
- To wszystko brzmi wspaniale, ale cały czas się uczę, uczę się każdego dnia. Wiedziałem już przychodząc do NBA, że przede wszystkim muszę nauczyć się słuchać, nie zadawać pytań, ale słuchać tego co inni mają do powiedzenia i w ten sposόb poznawać tajniki tej gry. W ten sposόb każdego dnia można dowiedzieć się czegoś nowego. Poza tym mogłem się przekonać, że najważniejszą cechą jest cierpliwość.
Gdy dowiedziałeś się, że będziesz grał w Chicago Bulls, jak się czułeś wόwczas?
- Bardzo się ucieszyłem, gdyż grać w takim klubie jak Chicago Bulls to coś wielkiego. Od razu na myśl przychodzi Michael Jordan.
Miałeś okazję go spotkać?
- Tak, podczas ostatniego meczu w Charlotte. Zamieniłem z nim kilka słόw i było to dla mnie wielkie przeżycie.
Co najbardziej lubisz jeśli chodzi o Chicago?
- Ludzi, kibicόw koszykόwki, ktόrzy są niesamowici, ktόrzy kochają ten sport, ktόrzy są cały czas z drużyną. Miasto jest bardzo fajne. Duże miasto, gdzie jest wiele rzeczy do robienia. Ale chyba sam fakt, że grali tutaj Michael Jordan czy Scottie Pippen czyni grę w koszulce Bulls czymś wyjątkowym.
Jak krόtko podsumowałbyś swόj rok w Chicago?
- Jak spełnienie marzeń.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał:
Daniel Bociąga








