Glenn Beck, gospodarz trzeciego pod względem popularności programu telewizji kablowej, zdobywał widzów demonizując Baracka Obamę. Zasłużył się publiczności szczególnie, głosząc, że prezydent nie lubi białych i ich kultury. Jednym słowem, uznał Obamę za czarnego rasistę i ostatecznie ugruntował sobie wysoką pozycję w sercach białych rasistów, niezdolnych do samodzielnych, analitycznych przemyśleń.
Beck bazuje na niedorzecznych teoriach spiskowych, przekręcaniu lub naginaniu historycznych faktów do własnych potrzeb. Nie ma to większego znaczenia dla jego publiczności, gdyż z historią jest tak samo na bakier, jak ich "wykładowca". Dlatego chętnie sięgnął po fałszywkę sprokurowaną przez superkonserwatystę, Andrew Breitbarta, którego życiowym celem jest zdobycie rozgłosu i niszczenie wszelkiej myśli postępowej, a przede wszystkim administracji Obamy. A że cel uświęca środki, chwyta się metod polegających na manipulacjach, podchwytywanych przez takich ideologów, jak Beck.
Przypadek taki miał miejsce dwa tygodnie temu i dotyczył pracownicy Departamentu Rolnictwa średniego szczebla, Shirley Sherrod, niesłusznie oskarżonej przez Breitbarta i Becka o dyskryminowanie białych farmerów. Strzał trafił w dziesiątkę. Na szczęście sprawę szybko wyjaśniono.
W tym tygodniu temat ten poruszyło wiele osób, m.in. Elizabeth Holtzman, prawniczka, która w czasach segregacji rasowej poznała warunki życia w Georgii, gdzie wyrastała i gdzie do dziś pracuje Shirley Sherrod.
"Duchowa droga Shirley Sherrod do zrozumienia ciężkiego położenia ubogich czarnych i białych farmerów rozpoczęła się w powiecie Baker, pięknym i niebezpiecznym miejscu w południowo-zachodniej Georgii. W 1965 roku biały mężczyzna zamordował jej ojca. Nigdy nie został oskarżony o tę zbrodnię. Zamiast pogrążyć się w goryczy Shirley postanowiła zmienić otaczający ją świat.
Sam fakt, że w tym czasie czarna osoba z powiatu Baker potrafiła znaleźć w sobie dobrą wolę wobec białych, jest rzeczą godną uznania. Wiem, bo latem 1963 roku przebywałam w tym powiecie jako studentka prawa, pracująca dla czarnego adwokata, specjalizującego się w prawach obywatelskich. Pomagałam w sprawie dotyczącej zbrodni na tle rasowym. By pojąć historię życia Shirley Sherrod trzeba jasno zrozumieć, jak wyglądało życie w tych czasach i jak nadzwyczajną rzeczą jest to, że stała się taką kobietą, jaką jest.
Powiat Baker ma za sobą ponurą historię. W 1943 roku lokalny szeryf, Claude Screws, bezlitośnie pobił, a następnie przywiązał czarnego Bobbie Halla do bagażnika swego samochodu i ciągał nieszczęśnika po kamieniach placu przed sądem. Sąd federalny wymierzył mu karę, lecz Sąd Najwyższy obalił ten wyrok.
Zastępca Screwsa, L. Warren Johnson, gdy sam został szeryfem, kontynuował brutalne tradycje przełożonego. W 1961 roku Johnson, potężny, wysoki mężczyzna, przyszedł do domu drobnego, czarnego Charliego Ware. Aresztował go, zakuł w kajdanki i wepchnął do samochodu nie podając – nieznanej zresztą do dziś – przyczyny. Z samochodu zawiadomił posterunek, że Ware rzucił się na niego z nożem, w związku z czym musi do niego strzelić. Oddał 3 strzały w szyję aresztanta. Ware dziwnym trafem przeżył. Choć wina była ewidentnie po stronie szeryfa, to przed sądem postawiono Ware´a, oskarżając go o próbę popełnienia morderstwa.
Prawnik, z którym pracowałam, był obrońcą Ware´a. Sprawa wyglądała tak poważnie, że z Atlanty ściągnięto bardziej doświadczonego adwokata na pomoc.
Przez cały tydzień jeździliśmy do sądu powiatu Baker, tego samego, przed którym Screws ciągał po kamieniach Bobbiego Halla.
W obawie, że zostaną zastrzeleni za bronienie Ware´a prawnicy zwrócili się o ochronę do władz federalnych.
W dniach poprzedzających morderstwo aktywistów praw obywatelskich, Schwernera, Goodmana i Chaneya w Mississippi, o taką pomoc było trudno.
Kiedy jechaliśmy przez powiat Baker, uroda bujnej zieleni zapierała dech. Co innego zaparło dech dwóm adwokatom, kiedy promienie słoneczne odbiły się od liści połyskujących niczym lufy karabinów.
Siedziałam na tylnym siedzeniu. W tych czasach biała kobieta nie mogła siedzieć w samochodzie obok czarnego mężczyzny. Wysiadałam na obrzeżach miasteczka, by dojść do sądu piechotą. Ściskając w dłoniach teczkę z dokumentami szłam uliczkami, udając, że nic mnie nie obchodzi. Każdy czarny mężczyzna i każda czarna kobieta musieli schodzić z chodnika, gdy się zbliżałam.
Sąd wyglądał dokładnie tak, jak w "Zabić drozda" Harpera Lee. Potężne, umocowane pod sufitem wiatraki, leniwie poruszały gorące powietrze. Był mały balkon dla czarnych obserwatorów i świadków. Biali faceci w farmerskich portkach zaglądali do środka przez otwarte okna żując łodygi trawy. Na podwyższeniu sędzia w czarnej todze spluwał do mosiężnej spluwaczki. Oczywiście w ławie przysięgłych nie było ani jednego czarnego jurora. Zresztą na tej podstawie nieunikniony wyrok skazujący został odwołany w czasie rozprawy apelacyjnej.
Nie znałam wtedy pani Sherrod, lecz znałam jej męża Charlesa Sherroda, wówczas lidera organizacji Student Non-Violent Coordinating Committee w południowo-zachodniej Georgii, w której czarni i biali pracowali na rzecz praw obywatelskich. Był człowiekiem niezwykle odważnym. Bohaterem. Dziś wiadomo, że na to samo miano zasługuje jego żona.
Rząd postąpił tchórzliwie zmuszając Sherrod do rezygnacji, bez wysłuchania jej, bez sprawdzenia całego nagrania i zrozumienia, co zaszło, bez najmniejszego zainteresowania tym, by postąpić sprawiedliwie.
Zawróciliśmy do ponurej historii powiatu Baker. Jest rzeczą niewytłumaczalną i wstydliwą to, że przedstawiciele rządu okazali tak wielką słabość w obliczu oskarżeń wysuniętych przez prawicowych rasistów przeciw czarnej kobiecie. Kobiecie, która po tragicznych przeżyciach w dzieciństwie znalazła w sobie tak dużą siłę ducha i tyle człowieczeństwa, że zamiast nienawiści rozwinęła w sobie zrozumienie i współczucie dla wszystkich ludzi, bez względu na kolor skóry".
Glenn Beck wprawdzie przeprosił panią Sherrod, lecz przy okazji wyłączną winą za wyrządzoną jej krzywdę obciążył rząd Obamy, tak jakby sam nie miał z tym nic wspólnego.
Jego kolega z FoxNews, Bill O´Reilly, przepraszając za wygłoszone wcześniej, nieuzasadnione tyrady, nie rezygnował z dalszych oskarżeń. Za rasizm uznał uwagę Sheirley Sherrod, że ratując przed bankructwem farmę państwa Spoonerów, znalazła im do pomocy ich człowieka, białego adwokata. Nic dziwnego. O´Reilly, człowiek numer jeden w telewizji kablowej, całkiem niedawno odkrył, że czarni Amerykanie, jak on, posługują się widelcem i nożem.
Nikt nie wziął odpowiedzialności za podżeganie do zbiorowej, medialnej napaści na niewinną Shirley Sherrod. Ta sprawa zakończyła się w miarę pomyślnie. Pani Sherrod zaproponowano powrót do pracy na wyższe stanowisko.
Nieco gorszy był epilog innego przypadku, wywołany przez ciągłe podżeganie Becka przeciw liberałom.
Od premiery swego programu w 2009 roku, blisko 30 razy wspomniał o mało znanej grupie Tides Foundation, zajmującej się głównie zachęcaniem do dawania datków dla organizacji non-profit. Beck przedstawia grupę jako rozkochaną w Obamie łajdacką klikę marksistowsko-nazistowską, dążącą do zniszczenia demokracji w Ameryce. Nieustanne podżeganie już zaowocowało.
Byron Williams postanowił ratować Amerykę przed "komunistami/faszystami" z Tide Foundation. W kuloodpornej kamizelce, z bronią w ręku, karabinami i amunicją w samochodzie, wyruszył kalifornijskim wybrzeżem do San Francisco, by rozprawić się z Tides Foundation. Sądził, że zabijając pracowników tej grupy, da początek politycznej rewolucji.
"Rewolucjonista" nie dotarł do celu. Został zatrzymany przez patrol drogowy za jazdę po pijanemu. Nie poddał się "agentom Obamy", lecz zaczął strzelać. Zranił dwóch policjantów. Siedzi w więzieniu i Bogu dziękuje, że przez przypadek nie dostał się na listę antyrządowych terrorystów.
O tym przypadku Glenn Beck i Andrew Breitbart nie mówią. Beck nieustannie cieszy się uznaniem "prawdziwych Amerykanów", którzy z jego pomocą zobaczyli w Obamie reinkarnację antychrysta. Breitbert również ma powód do zadowolenia. Został doceniony jako propagandysta, który sam siebie nazywa wrogiem numer 1 demokratów. Przewodniczący Partii Republikańskiej, Michael Steele, zaprosił go na głównego mówcę nadchodzącej konferencji GOP-u.
W czwartek Shirley Sherrod powiedziała, że oskarży Bretbarta o zniesławienie.
Elżbieta Glinka








