Niezidentyfikowany mężczyzna przez kilka godzin siedział wśród setek rekrutów na placu Maidan w centrum Bagdadu, zanim niespodziewanie zdetonował przywiązany do ciała ładunek wybuchowy.
Eksplozja rozerwała terrorystę na pół, spowodowała śmierć 61 osób i liczne obrażenia wśród mężczyzn oczekujących na przyjęcie do wojska lub policji.
"Oderwane ręce i nogi spadały obok mnie. Byłem nasiąknięty krwią zabitych i rannych. Upadające ofiary powaliły mnie na ziemię", mówi Yasir Ali, który od 4 rano stał w kolejce przed posterunkiem wojskowym.
Tragedia ta postawiła pod znakiem zapytania umiejętności irackich władz wojskowych teraz, gdy próbują zapewnić społeczeństwo, że zdolni są do wypełnienia luki po ustąpieniu wojsk USA. Z końcem tego miesiąca w Iraku pozostanie 50 tys. amerykańskich żołnierzy.
Wybuch nastąpił o 7:30 rano przed budynkiem byłego ministerstwa obrony, gdzie obecnie znajduje się sztab armii.
Gen. Qassim al-Moussawi wini za tę akcję iracką al-Kaidę.
Irackie siły bezpieczeństwa usiłują szybko zwiększyć liczebność swych oddziałów. Pytanie, czy są zdolne do samodzielnych działań bez pomocy amerykańskich sił, jest przedmiotem gorących debat.
W ub. tygodniu dowódca sił militarnych Iraku, gen. Babaker Shawkat Zebari, oświadczył, że armia nie będzie gotowa do obrony kraju wcześniej niż w 2020 roku.
(AP – eg)








