71. rocznica wywózek Polaków na Syberię
Chicago (Inf. wł.) – Na środku wagonu stała żelazna, okrągła „pieczka”, w rogu wagonu wycięta była dziura w podłodze zasłonięta workiem jako sowiecki parawan, a była to łazienka, którą Sowieci ofiarowali Polakom opuszczającym przemocą swoją ziemię rodzinną – cytując fragmenty wspomnień Sybiraka śp. Leopolda Witkowskiego Barbara Chałko rozpoczęła uroczystość upamiętniającą 71. rocznicę wywózki Polaków na Syberię, która szóstego lutego z udziałem około 150 Sybiraków, ich rodzin i przyjaciół odbyła się w restauracji „Orla Białego” w Niles.
W swoich wspomnieniach o tragicznych wydarzeniach z lutego 1940 roku, których uczestnikami był on i jego najbliżsi, Leopold Witkowski pisał:
– Jest dzień 10 lutego 1940 r. O godzinie 5 rano do drzwi domu mego wuja w osadzie wojskowej Maczki Wołyńskie koło Łucka, u którego czasowo przebywaliśmy po ucieczce z własnego domu, w nachalny, bezczelny sposób zaczęli z krzykiem łomotać do drzwi uzbrojeni w karabiny milicjanci i NKWD. Zerwana ze snu matka, wystraszona, płacząc, po kilku minutach otworzyła drzwi i wpuściła do domu czerwonych łotrów. Macie pół godziny, żeby być gotowym do wyjazdu – krzyczeli. Towarzysz Stalin i radziecka władza nakazała was wywieźć jako element niebezpieczny do Kraju Radzieckiego, gdzie wam niczego nie braknie – chleba i pracy u nas nie brakuje! Tow. Stalin, ojciec narodu, będzie się wami opiekował tak jak nami! Obudzony najmłodszy mój braciszek darł się okropnie, nawet dziadek ani ciotka nie mogli go uspokoić. Milicjantowi nie podobało się to, że stałem i patrzyłem, jak on i jego wspólnicy napadu robili porządki w naszym domu, rozkazywali, co mamy brać i spieszyć się, bo czas do wyjazdu nadchodzi, więc otrzymałem kopniaka w tylną część ciała i zatrzymałem się na dużym koszu, którego „enkawudzista” nie pozwolił wziąć. Na dworze, gdy szykowaliśmy się do wyjścia z domu, szalała zima stulecia, mróz dochodził do 40 st. Celsjusza poniżej zera.
Po kolei wyprowadzali nas z domu i kazali siadać na sanie, które już czekały przed domem, zaprzężone w nasze własne konie. Dwie piękne klacze odwiozły nas w ostatnią drogę na stację kolejową, było to bardzo przykre pożegnanie, wszyscy płakaliśmy! Załadowani na sanie dołączyliśmy do kolumny, która ruszyła w drogę i kierowała się na stację Nieswicz, gdzie nas załadowano do cuchnących wagonów bydlęcych. I tu właśnie, w tym miejscu i tym czasie odebrano nam, Polakom, ostatnią odrobinę godności ludzkiej, co nam pozostała! – pisał we wspomnieniach Leopold Witkowski, który wraz z rodziną po ośmiu tygodniach dotarł do stacji kolejowej Kotłas.
Z tej miejscowości polscy jeńcy zbudowali pierwszą kolej do Workuty. Głód, przenikliwe zimno i choroby dziesiątkowały pracujących w okropnych warunkach ludzi. Autor pracował z rodziną przy wyrębie lasów. Pochował tam dziadka i dwie ciotki, a swoje wspomnienia kończy refleksją: Z nieba z politowaniem i wielką
obrazą patrzył na to Bóg, patrzył i dodawał im otuchy i sił do przetrwania, a myśmy trwali, męczeni i gnębieni bezlitośnie, szliśmy wciąż do tej nieludzkiej nagonki, niepokonani, bo wierzyliśmy, że przyjdzie dzień, kiedy Bóg powie dosyć! Jesteście wolni! I ci, którzy w to wierzyli, mogli przetrwać. I przetrwali tylko dzięki Tobie, Stwórco tego świata!
Los podobny do tego, którego bohaterem był znany polonijny działacz, dotknął setek tysięcy Polaków wywiezionych do syberyjskiej tajgi i stepów Kazachstanu. Sowiecki najeźdźca przeprowadził aż cztery wywózki obywateli polskich. Dziesiątego lutego 1940 roku, podczas pierwszej wywózki, wywieziono na Sybir 220 tysięcy ludzi. Drugą wywózkę zorganizowali bolszewicy 13 kwietnia w czasie, kiedy rozstrzeliwano polskich jeńców wojennych w trzech obozach: Katyniu, Twerze i Charkowie. Objęła ona 320 tys. osób. Trzecia wywózka z przełomu czerwca i lipca 1940 roku objęła kolejne 240 tysięcy osób. Czwarta, ostatnia wywózka nastąpiła w czerwcu 1941 roku. W jej wyniku około 300 tysięcy Polaków zostało wywiezionych na wschód. Były też indywidualne aresztowania. Skazanych, często na śmierć lub pobyt w łagrach, było około 200 tysięcy. Do Armii Czerwonej wcielono przymusowo około 210 tys. ludzi. Do katorżniczej pracy w kopalniach przymusowo skierowano kolejne 140 tysięcy ludzi. W okresie 20 miesięcy sowieckiej okupacji, Kresy straciły blisko 2 miliony ludzi.
Niedzielne uroczystości miały bardzo podniosły charakter. Rozpoczęła je Msza św. w Jezuickim Ośrodku Milenijnym odprawiona w intencji ofiar wywózek i katorżniczej pracy, a następnie odbył się bankiet. Po wprowadzeniu sztandaru hymn sybiracki zaśpiewali harcerze z zespołu „Wichry” i zgromadzeni minutą ciszy uczcili pamięć tych, którzy zginęli w łagrach lub zmarli z głodu i wycieńczenia, oraz tych, co przeżyli i już odeszli do wieczności. Zgromadzonych powitał prezes Związku Sybiraków Aleksander Chmielowski. W gronie gości honorowych obecni byli między innymi: ks. dyrektor Misji Św. Trójcy Andrzej Maślejak, zastępca konsula generalnego Robert Rusiecki, komendant Okręgu I SWAP Zygmunt Biernat, prezes chicagowskiego Koła AK Marian Prusek, wiceprezes Oddziału AK w USA Tadeusz Gubała oraz wielu innych.
Składając Sybirakom noworoczne życzenia obecny na uroczystości zastępca konsula generalnego Robert Rusiecki podkreślił, że naszym obowiązkiem jest o nich pamiętać i przekazywać prawdę o tych tragicznych wydarzeniach następnym pokoleniom. Modlitwę w intencji ofiar wygłosił oraz duszpasterskiego błogosławieństwa przed posiłkiem udzielił zgromadzonym ks. dyrektor Andrzej Maślejak.
W części artystycznej uroczystości harcerze z zespołu „Wichry”, kierowanego od blisko 40 lat przez Sybiraczki Zofię Biernadską i Barbarę Ciepielę wystawili spektakl słowno-muzyczny nawiązujący do tragicznych wydarzeń. Wanda Głuszek przeczytała napisany przez siebie na tę okazję wiersz. Uczestnicy uroczystości mieli okazję zaopatrzyć się w książkę pt. „Przeznaczeni na zagładę”, która zawiera wspomnienia czterdziestu osób deportowanych do Związku Sowieckiego.
Prowadząca uroczystość Barbara Chałko, córka Sybiraczki Wandy z Dzierżanowskich Kasprzyckiej, podzieliła się również osobistą refleksją. Dziadek pani Barbary, generał Kazimierz Dzierżanowski, został aresztowany 4 października 1939 roku, niedługo po wejściu bolszewików do Lwowa. Rodzina go już więcej nie zobaczyła, a dokładne losy generała po aresztowaniu nie są znane do tej pory. Jego nazwisko figuruje na 4. Liście Katyńskiej. Najbliższą rodzinę generała, żonę Janinę oraz dwie dorosłe córki i 17-letniego syna, wywieziono 13 kwietnia 1940 roku do Kazachstanu. Przeżyły jedynie dwie siostry. Babcia z synem zmarli podczas pierwszej zimy.
Tekst i zdjęcia:
Andrzej Baraniak
(Zdjęcia dostępne na stronie: www.newsrp.smugmug.com)








