Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama KD Market

Jak naprawdę lepiej mówić po angielsku? (II)


Uważaj... bo się nie nauczysz!



W podręczniku do zestawu kasetowego "SOS English" znajduje się swoisty "dekalog" dla uczących się języka: porady, które mogą znacznie usprawnić, przyspieszyć, ułatwić i uprzyjemnić naukę języka. A przede wszystkim – zapewnić jej znacznie większą skuteczność. Oto przykazanie drugie: UCZ SIĘ DLA SAMEGO SIEBIE. Aby sprawdzić czy tak jest, zastanów się czy umiałbyś NIE pochwalić się nawet przed najbliższymi, że się uczysz – do momentu kiedy wprawisz ich w osłupienie, samodzielnie, na przykład zamawiając pizzę czy kupując bilet używając języka angielskiego. Wokulski z "Lalki" Prusa może być wzorem pod tym względem.



Dałem kiedyś grupie studentów pierwszego roku radę jak się nie denerwować przed egzaminem. Kilkanaście osób, które ją wypróbowały podziękowało mi za nią mówiąc, z niejakim zdziwieniem: "To działa!" Rada była prosta: "Nie mów nikomu, a zwłaszcza swoim najbliższym, że zdajesz egzamin – dopiero jak będziesz po nim. A jeśli wiedzą, że masz egzamin – powiedz, że zdajesz w piątek, a idź zdawać we czwartek."


 


Tak naprawdę, to sens rady był taki: "Weź sam pełną odpowiedzialność za to co robisz i nie pozwalaj wtrącać się do Twoich spraw." Zaskakujące jest to, że kiedy sami jesteśmy w pełni odpowiedzialni za to co mamy zrobić – lęk znika. Nasila się wtedy, kiedy inni się o nas martwią – zwłaszcza ci, na których nam zależy.


 


To dziwne prawo uczenia się odkryłem, kiedy po bardzo wielu próbach rzucenia palenia udało mi się to nareszcie zrobić skutecznie – i co dziwniejsze – bez wielkich trudności. Wielokrotnie zastanawiałem się, co zadecydow ało, że ta właśnie próba była taka udana. Po przemyśleniach doszedłem do niezbitego przekonania, że istotny był sposób w jaki to robiłem: starałem się jak najdłużej nie mówić nikomu, a nawet jakby specjalnie ukrywać fakt, że nie palę. Jakby dla "niepoznaki" nosiłem przy sobie papierosy, częstowany – proponowałem własne, brałem papierosa do ręki, ale za chwilę odkładałem go dyskretnie z powrotem do paczki, albo mówilem od niechcenia, że później, że za chwilę, że palę "co drugiego", bo się "przepaliłem" poprzedniego dnia itp. W końcu jednak odkrywano, że unikam palenia i pewnie już "w ogóle" nie palę – i wtedy następowały dwie rzeczy, które powtarzały się tak regularnie u moich bliskich i znajomych, że mnie to zastanawia do dzisiaj. Po pierwsze – każdy zaczynał się od razu dopytywać czy ja już tak "w ogóle", tzn. "tak do końca życia". Chociaż mówiłem, że nie narzucam sobie żadnych sztywnych postanowień i na razie nie palę i mi z tym dobrze – moi rozmówcy wiedzieli lepiej! Demaskatorsko stwierdzano, że ja już na pewno "na poważnie" – po czym wszyscy, nawet ci najbliżsi i najserdeczniejsi wyrażali stanowcze przekonanie: "Nie uda ci się. Nie dasz rady!" Po pierwszych tego typu reakcjach nic sobie z tego nie robiłem – choć byłem mocno zdziwiony. Teraz, po 16 latach niepalenia – zastanawiam się dlaczego ta reakcja była tak powszechna.


 


Parę lat temu miałem, zupełnie przypadkiem, okazję zaobserwować coś podobnego podczas jednej z lekcji. Jeden z uczących się wypowiedział zdanie, że jego największy problem to to, że nie może rzucić papierosów. Chcąc dodać mu wiary powiedziałem, że ja też kiedyś tak się martwiłem, a potem się udało – więc i jemu może się kiedyś udać rzucić skutecznie. I w tym momencie jedna z uczących się, przesympatyczna, pogodna skądinąd dziewczyna zwraca się do mnie bardzo stanowczo: "Nie uda się panu." "Co się nie uda?" – pytam zdziwiony. "Wróci pan do papierosów." "Ale ja już długo nie palę" próbuję bronić swego. "Nic z tego. Znam jednego co już rok nie palił" – nie daje absolutnie za wygraną dziewczyna." "Ale ja już prawie 10 lat..." – tłumaczę. "To nic. Zobaczy pan. I tak pan wróci..."


 


Ta sama dziewczyna parę tygodni wcześniej skakała z radości ciesząc się z wylosowanej wymarzonej zielonej karty. Było to podczas takiej wersji loterii wizowej, która wymagała powrotu do kraju po odbiór dokumentu. Akurat po zajęciach, na których odbyła się wspomniana rozmowa zapytałem ją: "Wybiera się pani pewnie do Polski odebrać upragnioną zieloną kartę?" A ona na to: "A wie pan, wszyscy mi mówią, że jak wyjadę, to mnie już nie wpuszczą z powrotem."


 


Wyobraziłem sobie, że w życiu tej pani – i jakże wielu z nas – jest jakby coś na wzór chóru z greckiej tragedii, który komentuje negatywnie każde nasze postanowienie: "Nie uda ci się", "Nie dasz rady", "Bo to się może źle skończyć..." Przecież od dziecka słyszymy: "Tyle razy ci mówię: uważaj, bo się przewrócisz!" "Jak biegasz! Jeszcze raz się przewrócisz – to dostaniesz! Zobacz: tamten chłopczyk taki grzeczny – a ty – co?!" "Uważaj, bo rozlejesz. Nie skacz, bo się spocisz. "Patrz, zaraz ci spadnie" "Kiedy dziecko się przewróci – jakże często nie płacze dlatego, że je boli, ale dlatego, że widzi przerażoną twarz matki, która tak strasznie się martwi...


 


Jakże wielu z nas uważa, że to nic wielkiego, że to normalne, a nawet bardzo pozytywne, żeby się tak o kogoś martwić dołując go i strasząc "na wszelki wypadek". A potem tylko: "No widzisz! Nie mówiłam?!" To się u nas nazywa "zwracać komuś uwagę" – określenie, które praktycznie nie ma odpowiednika w języku angielskim: co najwyżej "zrobić niegrzeczną uwagę". Wtrącanie się, komentowanie, krytyka na zawołanie – to jakże często nasza specjalność. To takie przecież łatwe i "tanie" być kibicem: można się mądrzyć nie biorąc żadnej odpowiedzialności; ustawiać czyjeś życie, często nie mogąc poradzić sobie wcale z własnym. Ciekawe, że im bliższa nam osoba, tym bardziej uważa, że ma prawo bezkarnie i według własnego uznania wtrącać się, krytykować, dołować. A na pytanie czemu to robi – odpowie zdziwiona: "Przecież ja się o ciebie martwię!"


 


Ucząc spostrzegłem jak wiele osób unika słowa "chcę", wypowiadając zamiast tego nieśmiałe, pozbawione wiary i w sumie negatywne "chciałbym". Wiele osób nie chce planować, przyznawać się, że coś zaplanowało, mówić publicznie o sukcesie – bo "boi się zapeszyć". Tak naprawdę – to boją się one "chóru greckiego".


 


Cóż więc zrobić, żeby zrealizować postanowienie nauczenia się dobrze mówić po angielsku? Jak zaplanować naukę aż do skutecznego końca? Jak zaplanować i zrealizować jakikolwiek sukces – bez "pecha", "zapeszania", bez utraty wiary już na wstępie, bez komentarzy, poprawiania, wtrącania się, bez "kibicow", którzy patrzą ci na ręce cokolwiek chcesz zrobić.


 


Mawiano kiedyś: "Nie mów, bawole, co się dzieje w szkole". A więc pierwsza zasada: jeśli postanowiłeś się uczyć, zapisałeś na kurs – nie chwal się tym! Nie dawaj kibicom powodów do wtrącania się. Weź pełną odpowiedzialność za to, że ci się uda. Aby skutecznie cokolwiek zrealizować – ktoś musi wziąć odpowiedzialność za końcowy efekt!!! A ci, co się "martwią" – tak naprawdę nigdy tego nie zrobią: oni będą szczęśliwi jeśli się okaże, że "jednak" mieli rację: "Co, a nie mówiłem?!"


 


A więc – nie chwal się, tylko działaj! Imponuj nie zamiarami, a skutkami. Wprawiaj w osłupienie. Zaskakuj. Pokaż swoją niezależność w działaniu. I szpanuj! Szpanuj!


 


Często pytam żartobliwie osób, z którymi mam pracować: "W jakich sytuacjach chce pan/i "zaszpanować" znajomością angielskiego?" Jakże wiele osób "krygując się" bardzo serio zaprzecza się i zapiera, zapewniając mnie, że szpanować to oni wcale... nigdy... w ogóle! A tak właściwie – to czemu? Taki Małysz – czyż byłby mistrzem, gdyby nie gorące pragnienie sukcesu? Pragnienie Wielkiego Szpanu! Tak wielkiego, że mu aż psycholog w tym pomaga. A więc i ty – nie chwal się: SZPANUJ!


 


Jak to zrobić? Pokazała mi to p. Zofia. Na pewnych zajęciach kursu początkowego opowiedziała jak parę dni wcześniej do jej domu "wparowali" niespodziewani goście. "Nie miałam wyjścia." – mówiła. "Schowałam się w odległym pokoju i zamówiłam pizzę." Ćwiczyliśmy to parę zajęć wcześniej. "Kiedy mąż zobaczył w drzwiach faceta z pizzą – był przekonany, że to pomyłka, bo dzieci twierdziły, że one też nie zamawiały. Jaką miałam ogromną satysfakcję, kiedy się zaczęli z nieukrywanym podziwem dopytywać jak ja to potrafiłam zamówić!" To właśnie jest prawdziwy szpan: kiedy "szczęki opadają", a czapki "spadają" z głowy!


 


Świetny znany przykład jest w "Lalce" Prusa, gdzie Wokulski odkrywa wiarołomność Izabeli tylko dlatego, że nauczył się angielskiego bez chwalenia się przed nią. Jego "Farewell, Miss Iza, farewell" wprawia ją w osłupienie i sprawia taki niesamowity efekt, jakiego serdecznie życzę wszystkim moim uczniom – oczywiście w nieco sympatyczniejszych okolicznościach.


 


A więc zastanów się – czy ty sam/a autentycznie chcesz mówić po angielsku? Co ci to konkretnie da? Czy tak naprawdę chcesz – czy tylko musisz się nauczyć: to ogromna różnica! Nie słuchaj kibiców. Nie zdawaj się całkowicie na trenera: trenerzy się zmieniają – więc najlepiej wychodzą ci, którzy sami potrafią zadbać o swoje mistrzostwo!


 


Nie trenuj przy "kibicach". A jeśli już – to pomyśl czy bardziej wstydzisz się rodaków – czy Amerykanów. Znam osoby, które inaczej mówią do samych Amerykanów, a inaczej kiedy słuchają ich znajomi. Twierdzą, że tak jest im łatwiej. Coś w tym jest!


 


Inna prawda o "kibicach" jest taka, że ci, którzy naprawdę sami potrafią i znają się na angielskim – rzadko zwracają uwagę, bądź śmieją się z innych. Natomiast najczęściej nas pouczają ci, którzy sami nie tak znów wiele umieją i chcą się raczej dowartościować naszym kosztem, niż nam pomóc. A więc uczmy się od tych, którzy wiedzą, potrafią, a nie od tych, którzy się mądrzą i nas "dołują".


 


A jak odstawić natrętnych kibiców? Trudna sprawa, zwłaszcza gdy to nasi bliscy. Ale jest kilka sposobów. Na przykład, idąc na lody lub na hamburgera posadźmy "mądralę" jak najdalej od lady mówiąc: "Jeśli chcesz mi naprawdę pomóc – pozwól mi zamówić samemu i nie słuchaj wcale jak ja to robię. Dzięki temu, że z tobą jestem, czuję się komfortowo, bo jak się nie dogadam – mogę ciebie zawołać, a jak coś będzie nie tak – to ty mi przecież pomożesz."


 


Zaczynając kurs – możemy powiedzieć komuś: "Słuchaj, jak zrealizuję to co postanowiłem, zapraszam cię na ekstra uroczysty obiad! A więc trzymaj za mnie kciuki – ale o nic nie pytaj. Jak cię zaproszę – będziesz wiedział, że mi się udało. Wtedy ci o wszystkim opowiem."


 


Natomiast powiedzmy współmieszkańcom coś miłego zawsze kiedy wracamy z kursu. Aż się zdziwimy kiedy idąc na kolejne zajęcia usłyszymy: "No idź już, idź, bo się spóźnisz, kochanie!"


 


Nawet bez kibiców – wiele osób martwi się, że się nie uda. A nawet jak się uda – nie potrafią się cieszyć, radować. Bardziej się tłumaczą, umniejszają swój sukces, niż potrafią być naprawdę z niego dumni. Fałszywa skromność? Ależ tak. Ona tak bardzo przeszkadza cieszyć się sukcesem! A więc celebrujmy, cieszmy się każdym sukcesem: tylko w ten sposób zasłużymy na kolejny!


 


PAMIĘTAJ:



1. Nie daj się straszyć niepowodzeniem. Nie daj się "dołować".



2. Weź pełną odpowiedzialność za to co robisz: za niepowodzenie i za powodzenie.



3. Nie mów: "chciałbym". Mów: "chcę".



4. Odstaw "tanich" doradców. Radź się specjalistów.



5. Umów się z kibicem dopiero "na mecie".



6. "Nie mów bawole, co się dzieje w szkole."



7. Nie chwal się tym co chcesz zrobić: zrób to – i wtedy szpanuj!



8. Naucz się cieszyć SWYM sukcesem.



9. Wymyśł jakiś sprytny sposób aby odstawić "kibiców".



10. Nie bój się sukcesu.



Zapraszam do mojej szkoły – EduLang. Zarówno materiały jak i sposób uczenia są maksymalnie dostosowane do potrzeb Polonii amerykańskiej i osób chcących używać języka praktycznie.


 


***


EduLang – (773) 205-1190. Doskonała szkoła dla Polaków: angielski na wszystkich poziomach, obywatelstwo, świetne samouczki oraz tłumaczenia pisemne i ustne. W najbliższym czasie startuje kurs na obywatelstwo oraz weekendowy kurs początkująco-porządkujący. Proszę dzwonić. E-mail: [email protected]; lub www.edulangenglish.com.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama