Od narodzin synka szukaliśmy pomocy w Polsce, jednak żaden z lekarzy nie podjął się leczenia, natomiast jeden z profesorów zasugerował nam, że w USA znajdziemy pomoc. Okazało się, że jedynym specjalistą zajmującym się tą odmianą dysplasji jest dr. William Mackenzie ze szpitala dziecięcego DuPont w Wilmington, w stanie Delaware. Wysłaliśmy dokumentację Alana z pytaniem, czy mogą pomóc mojemu synkowi. Okazało sie, że tak. Była to wielka radość, a jednocześnie wielkie wyzwanie, bo trzeba było zbierać pieniądze na wyjazd do USA. Organizowaliśmy koncerty, dawaliśmy ogłoszenia w prasie, na internecie i w telewizji. Dzięki ludziom dobrej woli uzbieraliśmy potrzebną na opłacenie pierwszych badań kwotę. Skontaktowaliśmy się ze szpitalem i wyznaczono nam terminy badań. Przyszedł czas wniesienia wniosku o przyznanie wizy dla mnie i dla mojego synka Alanka. Nie składaliśmy wniosku dla mojego męża, ponieważ nie chcieliśmy, aby w ambasadzie podejrzewano, że mamy zamiar zostać w USA. Już podczas pierwszej rozmowy z konsulem okazało się, że zawieszają nam wydanie wiz na czas weryfikacji dokumentów medycznych. Żądano również podania informacji o osobach, które będą nam pomagać i opiekować się nami w USA. Wiedziałam już o istnieniu fundacji Dar Serca i tam właśnie zwróciłam się z prośbą o pomoc i interwencję w sprawie wiz. W liście do ambasady fundacja Dar Serca opisała szczegółowo zakres pomocy, jaka będzie nam udzielona. Po tygodniu toczenia walki z ambasadą otrzymałam telefon, że ja i mój syn mamy przyznane wizy na 10 lat. Zaczęliśmy ostre przygotowania do wyjazdu. 17 kwietnia wylecieliśmy z Warszawy do Chicago. Zamieszkaliśmy w domu Daru Serca, a już 22 kwietnia lecieliśmy do Filadelfii a stamtąd do Wilmington, odległego o 20 minut drogi. Zawiózł nas ks. Andrzej Molewski, który dowiedział się od Daru Serca o naszym przyjeździe i oferował swoją pomoc podczas całego naszego pobytu w Wilmington. W tłumaczeniach, oprócz ks. Molewskiego, pomagała także mieszkająca tam Magdalena Klotsbach. Bardzo jestem im wdzięczna za tę pomoc. Po badaniach okazało się, że Alanek, pomimo iż ma tak ciężką odmianę dysplasji, jest w bardzo dobrym stanie i nie grozi mu paraliż. W końcu możemy stawiać Alanka bez obaw o jego życie i zdrowie. Zalecono tylko noszenie gorsetu, który zostal wykonany w czasie naszego pobytu w szpitalu oraz coroczne badania w szpitalu DuPont, aby kontrolować poziom dysplasji Alanka. 4maja wróciliśmy do Chicago – zwiedziliśmy miasto, poznaliśmy nowych ludzi, a teraz cieszymy się życiem. Bardzo cieszę się, że co roku będziemy mogli korzystać z pomocy Fundacji Dar Serca. Dziękujemy wszystkim, dzięki którym nasz cel został osiągnięty. Paulina i Robert Woźni – rodzice Alanka
Reklama








