Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 17 lipca 2025 20:16
Reklama KD Market

Twarz odzyskana, czyli sukces dokonany polską ręką

Autorką historycznego amerykańskiego sukcesu medycznego, pierwszego w USA udanego przeszczepu twarzy, jest Polka, absolwentka poznańskiej Akademii Medycznej. Z prof. dr. med. Marią Siemionow, światowej sławy chirurgiem-transplantologiem z Cleveland Clinic rozmawia Waldemar Piasecki...
Reklama
Autorką historycznego  amerykańskiego sukcesu medycznego, pierwszego w USA udanego przeszczepu twarzy, jest Polka, absolwentka poznańskiej Akademii Medycznej. Z prof. dr. med. Marią Siemionow, światowej sławy chirurgiem-transplantologiem  z Cleveland Clinic rozmawia Waldemar Piasecki.
- Akurat w ten sposób o tym nie myślałam. Dla mnie jest to ukoronowanie mojej trzydziestoletniej pracy naukowo-badawczej i zabiegowej w obszarze mikrochirurgii i ostatniego dwudziestolecia związanego z przygotowaniami do przeszczepu twarzy ludzkiej.  Nie było żadnego elementu planowania w takim, a nie innym terminie zabiegu. Mógł się zdarzyć praktycznie każdego dnia. Uzależniony był od pojawienia się odpowiedniego dawcy twarzy dla oczekującej na zabieg pacjentki.  Nastąpiło to na początku grudnia, a wynik ogłosiliśmy dwa tygodnie później, dokładnie  tydzień przed Bożym Narodzeniem. Jeżeli był to prezent, to przede wszystkim dla pacjentki, którą – jak wierzę – przywróciliśmy do normalnego życia; po drugie, dla całego znakomitego zespołu, który wykonywał zabieg.  Dla mnie oznaczało to tyle, że musiałam odwołać swój wylot do rodzinnego Poznania i spędzenie świątecznego czasu z rodziną. Jest oczywiste, że muszę teraz być blisko mojej pacjentki. Moi najbliżsi i przyjaciele są już  przyzwyczajeni do takiej hierarchii priorytetów. - Jaki ten sukces ma dla Pani znaczenie? Wyszukiwarki komputerowe reagują na Pani nazwisko milionowymi odnośnikami. O wywiad ubiegają się wszystkie liczące się agencje światowe. Stała się Pani  osobą publiczną. Czy to coś zmienia w Pani życiu? – Ta operacja mnie nie zmieniła.  Jestem taka, jaka zawsze byłam. Robię to, co przedtem. Przyjmuję  pacjentów,  operuję, spotykam się z moimi młodszymi kolegami-naukowcami, prowadzę badania doświadczalne, piszę podania o granty. Przybyło oczywiście nowych obowiązków  wynikających z  operacji, która tak absorbuje uwagę opinii publicznej, ale żadne oderwanie od rzeczywistości czy „gwiazdorstwo” mi nie grozi. - W mediach amerykańskich i światowych trudno doczytać się, że  jest Pani Polką. Nawet Larry King, goszcząc Panią w swym  „wizytówkowym” programie sieci CNN zapomniał zapytać, jaka była Pani droga do Cleveland Clinic. Nie zrobimy tego błędu.  Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie, dzieciństwie i młodości, studiach, początkach kariery medycznej...
– W 2008 roku ukazała się moja książka „Transplanting a Face. Notes on Life in Medicine”. Wydawca przekonał mnie, że powinnam o sobie opowiedzieć, więc to zrobiłam. Pisząc o moim życiu w medycynie, piszę także o wątkach biograficznych. W jaki sposób znalazłam się w Cleveland Clinic łatwo można ustalić także w internecie. Jeżeli ktoś chce się dowiedzieć, to się dowie. Co z tym dalej zrobi zależy od niego...  Jestem rodowitą poznanianką. Tam się wychowywałam, chodziłam do podstawówki, liceum, studiowałem i pracowałam w Akademii Medycznej im. Karola Marcinkowskiego. Z uczelnią jestem związana do dziś. Co roku przyjeżdżam na wykłady. Pochodzę z rodziny inteligenckiej. Nie żyjący już ojciec Bronisław Kusza był ekonomistą  zarządzania w budownictwie, mama Zofia jest emerytowaną księgową. Młodszy brat, Krzysztof, jest profesorem medycyny Collegium Medicum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika oraz krajowym konsultantem ds. anestezjologii i intensywnej terapii. W Poznaniu poznałam mego męża Włodzimierza Siemionowa, specjalistę w dziedzinie inżynierii biomedycznej. Tam też urodził się nasz syn Krzysztof, lekarz ortopeda, absolwent tej samej uczelni co ja. Studia medyczne pasjonowały mnie. Byłam dobrą studentką. Przez sześć lat wybierano mnie starostą naszego roku. Wielokrotnie wyjeżdżałam na wakacyjne praktyki zagraniczne organizowane przez Zrzeszenie Studentów Polskich, m.in. do Hiszpanii i  poprzez kontakty prywatne  do Belgii.  Międzynarodowy ruch studentów medycyny był wtedy bardzo prężny i  dobrze zorganizowany. Wiele ówczesnych znajomości z kolegami z innych krajów przerodziło się potem w przyjaźnie zawodowe i  naukowe. Po dyplomie w 1974 roku otrzymałam propozycję pozostania na uczelni, w Klinice Rehabilitacji,  a potem  Chirurgii Ręki. - Jak to w przypadku znanych postaci, już funkcjonuje barwna wersja o tym, jak młodej polskiej lekarce na stażu w Helsinkach, przywożą na dyżurze drwala, który obciął sobie rękę, a ona mu ją przyszywa. To miało ponoć zdecydować o Pani dalszej drodze medycznej.  Prawda czy legenda? - Prawda. Na jeden z pierwszych staży, już jako asystentka, trafiłam w 1978 roku do Helsinek do tamtejszego znanego ośrodka chirurgii ręki kierowanego przez prof. Kauko Solonena, a moim opiekunem był dr. Simo Vilkki. Byli znani w Europie z prowadzenie zabiegów replantacyjnych, czyli przyszywania pacjentom ich własnych kończyn utraconych wyniku różnych wypadków. Któregoś dnia podczas dyżuru dr. Vilkki zadzwonił do mnie i powiedział, że przywieziono właśnie drwala, który odrąbał sobie rękę i jeżeli chcę mu asystować w  jej przyszywaniu, mam się myć do operacji. Było to fascynujące doświadczenie. Anestezjologowie przygotowywali do zabiegu pacjenta w jednej sali operacyjnej, a w sali obok  my przygotowywaliśmy odciętą  rękę. Była brudna od wiórów, miała w sobie drzazgi. Oczyściliśmy wszystkie jej struktury: skórę, mięśnie, kości, naczynia i nerwy. Potem przenieśliśmy rękę do drugiej  sali i we dwójkę z doktorem Vilkki, przez 15 godzin  przyszywaliśmy ją  pacjentowi zszywając tętnice, żyły i nerwy pod powiększeniem mikroskopu operacyjnego.  Moment, w którym po zszyciu naczyń,  skóra ręki, która przed chwilą była  sina i zimna, zaróżowiła się, co oznaczało  powrót  krążenia, był rodzajem cudu. Doświadczeniem, które wywarło na mnie ogromne wrażenie. Z takimi przypadkami chirurdzy  w Polsce nie mieli wówczas do czynienia, a już na pewno nie dwudziestoparoletni asystenci. Widząc jakich  cudów może dokonać mikrochirurgia i ile satysfakcji daje chirurgowi uczestnictwo w tym cudzie, postanowiłam, że zrobię wszystko, aby wyspecjalizować się jak najlepiej  w tym zawodzie . Ten mroźny, zimowy dzień sprzed trzydziestu lat zdeterminował moją chirurgiczną biografię. - Dalszymi jej etapami były  staże amerykańskie, ale doktorat i habilitację przeprowadziła Pani na swej macierzystej uczelni w Poznaniu, a profesurę nadał prezydent RP. Czy da się wymierzyć ile w Pani jest polskiej, a ile amerykańskiej uczonej? – Jest poza dyskusją, że otrzymałam w Polsce bardzo dobre ogólne wykształcenie medyczne oraz zdobyłam podstawy chirurgii. Jednak wykształcenie w mikrochirurgii rekonstrukcyjnej uzyskałam  już za granicą. W Finlandii, zapoznałam się z technikami  replantacji ręki i palców. Doświadczenia tam zdobyte był podstawą przeprowadzenia badań do doktoratu, który obroniłam w czerwcu 1985 roku. Natomiast w Louisville, w stanie Kentucky , gdzie po raz pierwszy pojechałam w 1985 roku, zdobyłam doświadczenie w zakresie chirurgii rekonstrukcyjnej. Był to już wtedy najważniejszy ośrodek chirurgii ręki i mikrochirurgii transplantacyjnej w USA. Wykonałam tam tak ogromną ilość zabiegów i tak różnorodnych, że w Polsce nawet nie mogłabym o tym marzyć. O takich możliwościach decydował poziom medyczny ośrodka, ale także fakt wielkości kraju, w jakim się znajdował. Stany Zjednoczone miały wtedy 250 mln mieszkańców, a Polska – 35 mln. W podobnej skali więcej przypadków operacyjnych. Po dwóch latach wróciłam do Polski, by w 1989 roku znów powrócić do Louisville. Podczas tego pobytu zrobiłam wszystkie badania i doświadczenia, które były podstawą pracy habilitacyjnej  (z problemów mikrokrążenia kluczowych w mikrochirurgii), którą uzyskałam w kwietniu 1992 roku. Obie prace broniłam w Poznaniu. Profesurę otrzymałam z rak prezydenta RP w lutym br. w Pałacu Namiestnikowskim. Można  powiedzieć:  jestem polska uczoną... Chcę być jednak dobrze zrozumiana i zaraz dodaję,   że gdyby nie moje wyjazdy i praca za granicą oraz możliwości porównywania tego, co się dzieje w świecie medycyny, nigdy w Polsce nie osiągnęłabym takich wyników. Przy całym moim patriotyzmie, nie mogę nie dostrzegać, że trudności w nadążaniu polskiej medycyny (i nauki generalnie) za światem nie biorą się wyłącznie z braku środków i niższego poziomu bazy naukowo-badawczej. Obezwładniający jest często stopień polskiego zadufania  i przekonanie o omnipotencji, że wiemy wszystko i potrafimy najlepiej. Co najwyżej „coś” nam przeszkadza w sukcesach. Praca za granica nauczyła mnie wielkiej pokory i skromności naukowej, co pewnie nie byłoby możliwe, gdybym cały czas pracowała w Polsce. - Dlaczego zainteresowała się Pani transplantacją twarzy? -  Zaczynałam od replantologii, czyli  przyszywania kończyn własnych po amputacjach.  Oprócz wielu zabiegów rekonstrukcyjnych u pacjentów wykonywałam ogromne ilości badań  doświadczalnych. W przypadku replantacji  kończyny u tego samego osobnika, można się było koncentrować na doskonaleniu oraz wprowadzaniu nowych metod chirurgicznych. W transplantologii natomiast  przeszczepów dokonuje się miedzy osobnikami różniącymi się  genetycznie. Oprócz chirurgii wchodzi w grę cała złożona materia immunologiczna. Polega ona na takim sterowaniu układem odpornościowym, aby organizm przeszczepu nie odrzucił . Wymaga to podawania leków  immunosupresyjnych, które zapobiegają odrzuceniu przeszczepu.. Jest to bardzo  skomplikowana dziedzina. Z jednej strony trzeba bowiem ograniczać obronność organizmu, żeby transplant został zaakceptowany, a z drugiej – nie dopuścić do negatywnych efektów w obrębie innych narządów wskutek tej obniżonej odporności... -  ... i sytuacji: operacja się udała, pacjent zmarł. Tak jak, choćby  w przypadku pierwszego przeszczepu ludzkiego serca dokonanego w Kapsztadzie (równo 41 lat przed Pani przeszczepem twarzy) przez prof. Christiana Barnarda 3 grudnia 1967 roku. Serce podjęło pracę, pacjent Louis Washkansky (notabene z Polski rodem) czuł się świetnie, a potem przyszło zapalenie płuc o gwałtownym przebiegu, z którym  ani organizm, ani lekarze nie zdołali sobie poradzić. – Właśnie o to chodzi, o zapobieganie takim sytuacjom. Przez wiele lat chirurdzy z wielką nadzieją patrzyli w stronę immunologów i biologów molekularnych oczekując od nich  opracowania nowych  środków obrony przeszczepów przed odrzucaniem przez własny  organizm. W ciągu ostatnich 20 lat dokonał się naprawdę duży postęp w tej materii, ale nadal szukamy  leków, które ułatwiłyby tolerancję przeszczepów. Wracając do moich doświadczalnych badań... Przeszczepiając kończyny między genetycznie różnymi zwierzętami (szczurami)  musiałam nie tylko operować, ale  tworzyć (wraz moimi współpracownikami) nowe protokoły immunosupresji, czyli sterowania procesem akceptacji przeszczepionego narządu. Pomyślne wyniki tych doświadczeń zachęciły mnie do skoncentrowania się na modelu doświadczalnym  twarzy. - Szczura? – Tak.  Mysz i szczur są standardowymi modelami doświadczalnymi w transplantologii. Uznałam, że ten model transplantacji  twarzy i ocena zjawisk immunologicznych towarzyszących przeszczepowi będzie można kiedyś wykorzystać w przeszczepach twarzy ludzkich. Wybrałam  tę drogę i  skoncentrowałam się na badaniu nowych protokołów tolerancji, czyli akceptacji przeszczepów. – Już w Cleveland Clinic?
– Tak, już w Cleveland, gdzie trafiłam w 1995 roku i do dziś pracuję. Po latach badań i doświadczeń, w 2003 roku w piśmie „Transplantation”  opisaliśmy procedurę skutecznego przeszczepu twarzy  na model szczura,  a następnie skoncentrowaliśmy się na badaniach  w  laboratorium anatomii  przygotowując się  do  zabiegu u człowieka. Publikacje na ten temat ukazały się w kilkunastu  fachowych periodykach medycznych. Swoje badania prezentowałam na wielu kongresach, sympozjach i konferencjach. Brałam udział w wielu debatach, gdzie musiałam bronić moich koncepcji, odpierać ataki. Równocześnie podjęłam starania o uzyskanie zgody na przeprowadzenie pierwszej operacji przeszczepu całej twarzy ludzkiej. - Walka o taką zgodę trwała prawie rok.. - 15 października 2004 roku  komisja etyki Cleveland Clinic wydała mi zgodę na ten zabieg. Poprzedziły ją długotrwałe dyskusje i rozważanie wszelkich aspektów zabiegu, także psychologicznych, etycznych, filozoficznych,  prawnych i społecznych.  To nie była jednak walka, bo chodziło o ten sam cel, jakim było wykluczenie wątpliwości i  gotowość  do zwalczania potencjalnych  zagrożeń. - Po ogłoszeniu w mediach, że szykuje się Pani do takiej operacji, co wywołało sensację, uaktywniła się konkurencja medyczna. I... pierwszy zabieg transplantacji przeprowadzili Francuzi. Nie czuła Pani rozczarowania? - Pierwszy przeszczep istotnie przeprowadzili w ośrodku w Amiens profesorowie Bernard Devauchelle i Jean Michel Dubernard w listopadzie  2005 roku. Biorcą była kobieta, której twarz zmasakrował pies. W kwietniu 2006 roku, prof. Guo Shuzhong wykonał przeszczepu  okaleczonemu przez niedźwiedzia robotnikowi leśnemu  w chińskim szpitalu wojskowym w Xi'anie. Trzecią operację chirurdzy przeprowadzili w marcu tego roku - znowu we Francji - u osoby dotknietej nieuleczlną dysfunkcją genetyczną. Były to wszystko przeszczepy części twarzy. Moim celem od początku była transplantacja, która odtworzyłaby funkcje całej twarzy i na tym się koncentrowałam. - Ludzie są zdziwieni, gdy słyszą, iż przeszczep twarzy jest znacznie trudniejszy niż... serca. Dlaczego? -  Z medycznego punktu widzenia, przeszczepy wielotkankowe, takie jak twarzy są bardziej skomplikowane i pracochłonne niż jednotkankowe, takie jak m.in. serca. Nasz organizm reaguje na przeczepienie każdego elementu komórkowego w sposób specyficzny immunologicznie, a skóra, która stanowi większość przeszczepu twarzy,  jest najbardziej immunogenną tkanką w całym organizmie ludzkim, dlatego, że broni nas przed warunkami zewnętrznymi. Tkanki, które skóra osłania, takie jak: mięśnie, naczynia, nerwy, kości wymagają również perfekcyjnego wkomponowania w nowy organizm. A potem ten wielotkankowy przeszczep musi zostać skutecznie uruchomiony i podjąć swoje funkcje.  Trzeba więc zdać sobie sprawę  z kompleksowości jaka charakteryzuje „przeniesienie” twarzy. Potoczne zdziwienie, o którym pan mówi, może brać się ze znaczenia serca jako organu niezbędnego do życia. Skoro nie da się bez niego żyć, jego wymiana na inne jest w potocznej opinii psychologicznie mitologizowana.  Częścią „transplantacyjnej legendy” tego narządu są także przekazy medialne dotyczące historii zbiegu,  wybitnych kardiochirurgów oraz znanych postaci przechodzących ten zabieg, a także fakt, że serca przeszczepia się już 41 lat.  -  Twarz ma ogromne znaczenie psychologiczne dla człowieka. Jej utrata oznacza zwykle izolację społeczną i dezintegrację osobowości. Jest to znany temat w literaturze czy nawet musicalu („Upiór w Operze”) i filmie („Face Off”). Czy Pani zdaniem transplantacja twarzy jest „tylko” przeszczepem skóry twarzy czy także ingerencją w zmianę osobowości?
– Twarz jest najważniejszym elementem kontaktu człowieka z otaczającym światem oraz najważniejszą częścią ciała dla zewnętrznego wizerunku człowieka i w ogromnej mierze dla formowania psychologicznego obrazu samego siebie ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nie trzeba nadmiaru wyobraźni, aby wyobrazić  sobie, co by się działo, gdyby popularna prezenterka telewizyjna nagle utraciła górną wargę, nos i powieki oraz jakie rodziłoby to konsekwencje dla niej i jej odbiorców. Czy chciałaby dla nich występować, a oni ją oglądać i słuchać, mimo, że przecież sprawność intelektualną posiada niezmienioną? Na pewno – nie! Byłaby to po prostu jej śmierć zawodowa i społeczna. Być może, z czasem, także śmierć psychiczna. Można również wyobrazić sobie, że udana transplantacja twarzy mogłaby wszystkie te złowrogie konsekwencje zniwelować. Przeczep twarzy miałby zatem ogromne znaczenie dla psychiki i zachowania jej integralności. Jeżeli w pana pytaniu chodzi o to czy „zmiana” twarzy oznacza zmianę osobowości, na  np. osobowość poprzedniego posiadacza, odpowiem, że jest to rozważanie z pogranicza fantazji.  Skóra twarzy nie  przesądza bezwarunkowo o wyglądzie. Ważnymi elementami wizerunku jest także układ kostny czy oczy. Pacjent po przeszczepie będzie wyglądał inaczej, ale z pewnością nie będzie „kimś innym”. - Czy w rozwoju transplantologii twarzy mogą w jakiś sposób pomóc... obecnie prowadzone wojny w Iraku i Afganistanie? Na takiej samej zasadzie, jak amerykańskie szpitale polowe MASH, organizowane przez Michaela DeBakey’a zmieniły oblicze chirurgii urazowej, a po stronie rosyjskiej, Aleksander Łuria na „materiale wojennym” stworzył nowoczesną neurochirurgię i neuropsychologię. Mieli tyle ofiar i takie bogactwo przypadków, że mogli nie tylko „trenować”, ale także czynić  postęp w medycynie przy pomocy swoich armii. Wydaje się, że przy ogromnej liczbie wojennych urazów twarzy, tym, co Pani robi powinien zainteresować się Pentagon. Jeżeli żołnierzowi wojna, na którą go wysłała ojczyzna, „zabiera” twarz, ojczyzna mogłaby mu spróbować tę twarz przywrócić. Co Pani o tym myśli? - Trafna uwaga. Departament Obrony Stanów Zjednoczonych już włączył się do naszego programu z wielomilionowym grantem. To wsparcie ma służyć ustaleniu, jaka jest skala potencjalnych rekonstrukcji twarzy u żołnierzy poszkodowanych w działaniach wojennych,  ustaleniu możliwości rekonstrukcyjnych, a także intensyfikacji moich badań nad protokołami minimalnej immunosupresji. - Jak czuje się po zabiegu Pani pacjentka? Kiedy zobaczy swoją  nową twarz? – Czuje się bardzo dobrze. Na razie poznaje swą twarz poprzez dotyk. Nie spieszymy się z podawaniem jej lustra. Dlaczego? Bo jak po każdej operacji na twarzy, choćby popularnym „faceliftingu”, jest ona opuchnięta . Poczekamy parę tygodni, jak opuchlizna ustąpi i wtedy pokażemy pacjentce efekt końcowy. - Czy istnieje jeszcze możliwość odrzucenia przeszczepu przez organizm?  – Tak. Istnieje możliwość odrzucenia. Praktycznie w każdej chwili. Jak wszystkich przeszczepów. Na przykład 35 procent przeszczepów nerek jest odrzucanych po wielu latach, kiedy mogłoby się wydawać, że zagrożenia już nie ma. Takie samo zagrożenie istnieje w przypadku przeszczepów ręki. Przez to samo przechodzą koledzy we Francji w przypadku transplantacji twarzy. Po takim zabiegu pacjent musi do końca życia przyjmować immunosupresanty, ale jest to naprawdę  cena na jaką pacjenci świadomie się zgadzają, aby odzyskać funkcje twarzy. - Kiedy planuje Pani następny zabieg? W kolejce czeka już  podobno 50 potencjalnych biorców? – Na razie koncentrujemy się na naszej pierwszej pacjentce. We wstępnej ocenie, istotnie, mamy około 50 przypadków osób, które zgłosiły się same i wyraziły wolę przeszczepu. Oczywiście w Stanach Zjednoczonych jest tysiące innych, o których nie wiemy. Na świecie problem jest w ogóle trudny do ocenienia, skoro w samych Chinach – jak piszą niektóre media -  może być  nawet o milion  osób, którym przeczep jest potrzebny, aby mogli choćby tylko wyjść z domu i pokazać się innym. - Czy jest szansa, że transplantacja twarzy, zabieg o koszcie ok. 200  tysięcy dolarów będzie kiedykolwiek refinansowany przez  ubezpieczania medyczne, skoro nie jest ona zabiegiem ratującym życie? – Transplantacja serca czy wątroby kosztuje więcej i dziś nikt nie dyskutuje czy ubezpieczenie powinno w niej partycypować. Trzeba przejść tę samą drogę negocjacji, co koledzy-transplantolodzy innych organów. W Ameryce ważnym kryterium jest jakość życia. Bez przeszczepu nerek też można żyć i trzy razy w tygodniu przechodzić dializy. Tylko, jaka to jest jakość życia? Ubezpieczenia już to rozumieją. Jakość życia bez twarzy jest równie trudna jak  bez  funkcjonujących nerek. Poza tym jest problem kosztów społecznych. Do tego także stricte medycznych, bowiem pacjenci po masowych urazach twarzy przechodzą wiele częściowych zabiegów rekonstrukcyjnych. Niekiedy 50-70 i... nadal nie maja twarzy. Zsumowanie ich kosztów, jakie płaci ubezpieczenie, może podpowiadać, że znacznie większy sens ma jedna transplantacja. Problem wymaga na pewno poważnego rozważenia, a także lobbingu uświadamiającego całość problemu. -  W Pani zespole zawsze pracowali i pracują Polacy? Kim są? Jak trafiają i mogą trafić do Cleveland Clinic? - Mam stały kontakt z Uniwersytetem Medycznym w Poznaniu. Do Cleveland Clinic przyjeżdżają chirurdzy, immunolodzy i biolodzy molekularni zarówno z Poznania , jak i Wrocławia, Bydgoszczy oraz Gdańska. Wszystkie zaproszenia na takie staże odbywają się w drodze konkursu. W tej chwili pracują u mnie dr. Aleksandra Klimczak, niezwykle utalentowana immunolog i mgr. Joanna Cwykiel, biolog molekularny, a od stycznia pracę zaczyna  kolejny naukowiec z doktoratem z tej samej dziedziny. W naszym laboratorium prowadzi badania naukowe  także mój syn Krzysztof, który w Cleveland Clinic kończy rezydenturę na ortopedii.   -  Czy osoba tak pochłonięta pracą, jak Pani ma jeszcze czas na hobby, zainteresowania, że nie spytam o życie rodzinne... – Jak najbardziej! Mimo wszystko nie jestem... ofiarą nauki i znajduję czas także na inne uroki życie. Nasz rodzina nie jest duża. Oprócz syna, w Cleveland Clinic, w departamencie inżynierii biomedycznej pracuje mój mąż Włodzimierz. Wszyscy jesteśmy fanami muzyki poważnej i stałymi gośćmi koncertów Cleveland Orchestra pod dyrekcją znakomitego Franza Welser-Mösta, jednej z najlepszych orkiestr symfonicznych na świecie, której potęgę zbudował w latach 30. i 40. jej ówczesny dyrektor Artur Rodziński. Bardzo lubię malarstwo nowoczesne  i staram się je kolekcjonować, lecz według zupełnie emocjonalnego klucza. Ponadto pasjonuję się  fotografią. Mam tysiące zdjęć, przede wszystkim, twarzy ludzkich fotografowanych w warunkach naturalnych w rożnych częściach świata. Od młodości moja pasją są podróże i nieskromnie przyznam, że kawałek świat już przejechałam. Po prostu,  nie ma czasu na nudę. - I niech tak zostanie... Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!  Rozmawiał: Waldemar Piasecki, Nowy Jork / Cleveland Autor był pierwszym dziennikarzem, któremu prof. Maria Siemionow udzieliła wywiadu kilka dnia po historycznej transplantacji twarzy. Jego krótsza wersja była wielokrotnie publikowana. Informacje USA jako pierwsze zamieszczają pełną wersję wywiadu. Copyright ©2010 4NEWSMEDIA. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Reklama
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama