Gdyby nie on, prezydent Reagan zginąłby z ręki zamachowcy. Agent Secret Service zasłonił prezydenta własnym ciałem. Tim McCarthy, obecnie szef policji w Orland Park koło Chicago, doskonale pamięta wydarzenia sprzed dokładnie 30. lat...
Gdyby nie on, prezydent Reagan zginąłby z ręki zamachowcy. Agent Secret Service zasłonił prezydenta własnym ciałem. Tim McCarthy, obecnie szef policji w Orland Park koło Chicago, doskonale pamięta wydarzenia sprzed dokładnie 30. lat
30. marca 1981 roku w ciągu niecałych dwóch sekund do prezydenta Stanów Zjednoczonych Ronalda Reagana oddano 6 strzałów. Zamachowcem był John Hinckley. Prezydent przeżył dzięki swojemu agentowi ochrony – Timowi McCarthy'emu.
Pamiętnego dnia o wyjeździe McCarthy’ego w grupie Secret Service zadecydował przypadek. – Prezydent wybierał się do hotelu Hilton w Waszyngtonie na spotkanie ze związkowcami, dlatego pracowało więcej niż zwykle ochroniarzy. Było nas jednak o jednego za dużo. Zbędny agent miał zostać w Białym Domu. Zwróciłem się więc do szefa z prośbą, żebym mógł zostać; miałem na sobie jasny nowy garnitur, a samochód, którym jadą w ślad za prezydentem agenci ochrony wiedziałem, że przeciekał, łatwo się więc było przemoczyć. Poza tym byłem w tym hotelu już setki razy. Szefowi było wszystko jedno, w związku z tym rzuciliśmy z kolegą monetę. Przegrałem. Pojechałem do Hiltona – opowiada Tim McCarthy.
Dzień wcześniej, w innym hotelu w Waszyngtonie – Park Central, zatrzymał się 25-letni John Hinckley. Młody mężczyzna przedostatni dzień marca rozpoczął jak wielu innych Amerykanów. Zjadł w McDonalds śniadanie i wracając do hotelu kupił gazetę, w której jego uwagę przykuł artykuł o mającym się odbyć tego dnia spotkaniu sprawującego od niespełna dwóch miesięcy urząd prezydenta Reagan’a ze związkowcami.
Biorąc prysznic Hinckley zastanawiał się nad tym, co ma zrobić: pojechać do New Haven w Connecticut, by po raz kolejny podjąć próbę spotkania z Jodie Foster, w której był zakochany, czy udać się do Hiltona. Po namyśle usiadł nad listem do aktorki. Napisał w nim między innymi: „(…)Nie mogę już dłużej czekać na to, że zwrócisz uwagę na moją osobę. Proszę cię więc - popatrz w moje serce i daj mi szansę zdobycia twojej miłości za sprawą historycznego czynu, którego za chwilę dokonam”.
Hinckley zostawił list na hotelowym łóżku, wziął ze sobą pistolet R6-14, nabity jedną z najcięższych amunicji, kulami o opóźnionym czasie eksplozji, obliczonym na wybuch w ciele ofiary i ruszył w stronę Hiltona.
- Wyszliśmy z prezydentem z hotelu około 13:30. Kierowaliśmy się w stronę opancerzonej limuzyny. Kordon widzów stał może 10-15 stóp dalej, za barierkami. Z tłumu słychać było okrzyki na cześć prezydenta. Pamiętam, że spojrzałem na ludzi i przez chwilę zastanawiałem się czy prezydent nie zechce do nich podejść. John Hinckley stał wtedy w trzecim rzędzie za barierkami. Szybko jednak zdołał przepchnąć się do przodu i strzelił. Padło sześć strzałów – wspomina dramatyczny moment Tim McCarthy.
Pierwsza z wystrzelonych przez zamachowca kul przeszyła skroń sekretarza prasowego – Jima Brady’ego, druga raniła w kark waszyngtońskiego policjanta Thomasa Delahanty, trzecia uderzyła w budynek na przeciwko. Czwarty pocisk, wymierzony wprost w głowę prezydenta, odebrał Tim McCarthy. Kula przebiła mu płuco, raniła wątrobę i przeponę.
Hinckley wystrzelił ponownie – tym razem pocisk trafił w prezydencki samochód. Kolejny, odbił się od otwartych drzwi limuzyny i rykoszetem trafił w prezydenta zatrzymując się na trzy cale od serca.
Dzięki McCarthy’emu Ronald Reagan stał się pierwszym amerykańskim prezydentem, który przeżył zamach na własne życie.
- Podczas wielu lat szkolenia i ciągłych ćwiczeń, przygotowywano mnie dokładnie na wypadek takiego zdarzenia, ale człowiekowi wydaje się, że nigdy go to nie spotka. Ale zdarzyło się... i to błyskawicznie. Oczywiście moje zachowanie było wyłącznie efektem wypracowanych technik. Instynktowne odruchy są przecież zupełnie inne. Na zapisie wideo widać, że towarzyszący prezydentowi wojskowi i policjanci rzucili się od razu na ziemię szukając osłony. Nasze przygotowanie w tajnych służbach jest zupełnie inne. Raz w miesiącu tworzymy różne sytuacje, w tym ataków podobnych do omawianego, nagrywamy je na wideo i poddajemy analizie, by agenci wiedzieli, że mają zrobić jedną z dwóch rzeczy: albo zasłonić prezydenta, tak jak ja to zrobiłem, albo pomóc w jego ewakuacji, jak to uczynili, po zamachu, inni – mówi McCarthy.
Zamachowiec został natychmiast obezwładniony. Lekarze rozpoczęli walkę o życie czterech rannych osób. Początkowo prezydent przypuszczał, że ma jedynie złamane żebro. Kiedy jednak w drodze do Białego Domu zaczął krwawić, agenci ochrony zadecydowali o zawiezieniu go do szpitala. Na sali operacyjnej Reagan, tuż przed podaniem znieczulenia, zwracając się do stojących koło niego lekarzy, zażartował: „Proszę, powiedzcie mi, że wszyscy jesteście Republikanami”. W odpowiedzi usłyszał : „Dziś, panie prezydencie, wszyscy nimi jesteśmy”. Po czterogodzinnej operacji lekarze wyjęli spłaszczoną kulę, która swoim kształtem przypominała dziesięciocentówkę.
Prezydent już w dwanaście dni po ataku opuścił szpital. Agent jego ochrony – Tim McCarthy, aby powrócić do obowiązków służbowych potrzebował aż czterech miesięcy. W czasie rekonwalescencji, wówczas bohater Ameryki, otrzymał blisko 50 tys. kartek z życzeniami, wśród których była także kartka wysłana przez rodziców Johna Hinckley’a.