Polonia chicagowska była rozczarowana, że Chicago Tribune zamieściła tylko małą wzmiankę o niedawnej wizycie Prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego w Chicago. Wielu wyraziło swoje niezadowolenie generując "ciągły strumyk emali i telefonów" do redakcji, jak to w komentarzu "Czy Trybuna zrobiła afront prezydentowi Polski" ("Did the Tribune snub Polandąs president?", Chicago Tribune, 16 lutego 2006) zrelacjonował Don Wycliff, redaktor odpowiedzialny za kontakt z czytelnikami).
Uzasadniając dlaczego Trybuna tak niewiele pisała o wizycie prezydenta Polski, Don Wycliff wyjaśniał, że dla Polaków w Chicago to wydarzenie było "widowiskiem" dla "celebrowania" "zaledwie dwudniowej obecności przywódcy ich ukochanego kraju". Pan Wycliff nie jest w stanie sobie wyobrazić, że jego artykuł kiedy przetłumaczony na polski nie język, ale sposób myślenia będzie odczytany, że Lech Kaczyński wziął dwa dni wolnego i przyjechał towarzysko do rodaków w Chicago. Najwyraźniej, panu Wycliffąowi nie przeszło nawet przez głowę, że wizyta polskiego Prezydenta w USA, i w Chicago w szczególności, była znaczącą podróżą służbową.
Dla przykładu, gdyby prezydent Bush zatrzymał się w Warszawie na dwie godziny, dla prasy znaczyłoby to, że załatwiano ważne sprawy. Tym niemniej, w swoim komentarzu, pan Wycliff daje do zrozumienia, że parudniowa wizyta prezydenta Polski w Chicago była niewiele znaczącym świętowaniem. Dla Dona Wycliffa, lokalni Polacy zdają się nie robić nic innego, poza niewartymi relacjonowania, widowiskami dla celebrowania ich ukochanego kraju.
Przez moment miałem wątpliwość, że być może przesadzam w mojej reakcji na wyjaśnienia Dona Wycliffa aż przeczytałem puentę: "Zbyt wiele głowy, być może, i nie wystarczająco serca? Albo, za mało serca dla zbalansowania głowy." Pan Wycliff miał czelność przyjąć rolę mentora i napomnieć nas, aby używać "więcej głowy, mniej serca". Gdyby on tylko zdawał sobie sprawę jak to jest obraźliwe, nigdy by tego nie napisał. Ignoracja rodzi arogancją.
Taka forma mentorowania z pozycji wyższości jest powszechna wród amerykańskich elit politycznych. Pan Wycliff zdaje się był jednym z tych wielu Amerykanów, którzy, gdy mają do czynienia z obcokrajowcem, popadają w misję pouczania o wyższości czegokolwiek co w ich odczuciu jest amerykańskie.
Niewątpliwie, USA jest najwspanialszym krajem na naszym globie. Obszerne terytorium, pełne bogactw naturalnych i żyznej ziemi, cieszyło się długoletnim okresem pokojowego rozwoju, jako że dwa oceany chronią je od wrogów. Jest to czyste szczęście dzisiejszych Amerykanów, że około dwieście pięćdziesiąt lat temu dzięki przypadkowemu zbiegowi wielu okoliczności wspaniały system demokratyczny powstał właśnie tutaj, a nie na przykład w Południowej Ameryce. Gdy jednak Maggie, polska czytelniczka Chicago Tribune, wyraziła swoje niezadowolenie z tego jak Trybuna pisała o wizycie Prezydenta Polski, pan Wycliff pokazał, że z racji bycia Amerykaninem czuje się namaszczony, aby przemawiać z pozycji kogoś, kto wspaniałość Ameryki może zaliczyć jako swoją osobistą zasługę. Bez zmrużenia oka poczuł się upoważniony pouczyć kogoś, kto pochodząc z kraju mniejszego i biedniejszego, nie może być tak rezolutny jak on sam.
Poświęcam tak wiele czasu odpowiedzi pana Wycliffa, jako że jest to nasz chicagowski przykład głównego nurtu myślenia politycznych elit Ameryki. Czy to jest redaktor Chicago Tribune, czy polityk z Waszyngtonu, kiedy rozmawiają z obcokrajowcem, przemawiają tak, jakby to oni osobiście zebrali Ojców Założycieli i zainspirowali ich do napisania Konstytucji Stanów Zjednoczonych. Przemawiają tak, jakby to oni osobiście umieścili dwa oceany na obu krańcach kontynentu celem ochrony od agresorów. Przemawiają tak, jakby to oni osobiście umieścili węgiel, rudę żelaza i naftę pod amerykańską ziemię, i następnie byli na tyle sprytni, aby je wykopać, oraz sami pracowali ciężko budując przemysł. Przemawiają tak jakby to oni osobiście wypieścili największe amerykańskie osiągnięcia dokonane przez Rockefellerów, Edisonów i Gatesów nawet lądowania na Księżycu.
Pan Wycliff, jak i inni jemu podobni, wygodnie zapominają o jednej z fundamentalnych zasad, na których została zbudowna Ameryka, a mianowicie, że wszyscy ludzie zostali stworzeni sobie równi. Jakimś sposobem, w myśleniu głównego nurtu elit amerykańskich, ta zasada została przetworzona na " wszyscy Amerykanie zostali stworzeni sobie równi". Dla pana Wycliffa i większości czytelników Chicago Tribune, dla których redaktorzy Tribune piszą, Maggie (tak jak i inni Polacy, polskiego Prezydenta włączając) nie są im równi. To jest powód, dla którego Tribune okazała brak respektu, zaledwie wspominając o wizycie polskiego Prezydenta. To jest dlaczego później, pan Wycliff nie waha się przed udzieleniem dobrodusznego pouczenia dla tych pretensjonalnych i dziecinnych Polaków, którzy zalali Tribune telefonami i emailiami.
Wspaniałość Ameryki jest w tym, że Ameryka ciągle może być wspaniała, nawet wówczas gdy wielu Amerykanów, tak jak pan Wycliff, wspaniałymi nie są. Gdybyśmy przedstawili sobie Amerykę jako pociąg puszczony w ruch przez Ojców Założycieli, i gdybyśmy zastanawiali się, kto dziś najbardziej przyczynia się do utrzymania tego pociągu w ruchu zgodnie z jego pierwotnym duchem, nie wahałbym się postawić wyzwania panu Wycliffąowi, że jego wkład jest wiele mniejszy niż wkład polskiej sprzątaczki, co czyści jego biuro, albo meksykańskiego pomywacza, co zmywa stół po tym jak pan Wycliff zje lancz. Współcześni Amerykanie, urodzeni w zasobności ich kraju mają skłonność do skupiania się na zabezpieczeniu sobie ich udziału w bogactwie nagromadzonym przez poprzednie pokolenia. W tym sensie, pan Wycliff i inni tacy jak on, są gapowiczami w pociągu zwanym Ameryka. Imigranci, legalni czy też nie, są postrzegani jako zabierający schedę rodowitym Amerykanom.
Przykładowo, polski emigrant, nawet ze słabym albo żadnym wykształceniem, w jakiś sposób potrafi załatwić sobie pracę na ogół w ciągu tygodnia po przyjeździe do Chicago. Jest wielce prawdobodobne, że nawet ze znajomością angielskiego bardzo daleką od perfekcji, ta osoba zarobi wystarczająco wiele, aby kupić budynek sześcioapartamentowy pięć lat później. W wyniku sukcesów takich emigrantów jak Polacy, rodowici Amerykanie czują, że te miejsca pracy i budynki sześcioapartamentowe są im odebrane. Zatem, w ich myśleniu, im mniej imigrantów, tym więcej miejsc pracy i budynków sześcioapartamentowych zostanie dla pana Wycliffa i innych jak on.
I tak doszliśmy do prawdziwego powodu, dla którego Chicago Tribune praktycznie zignorowała wizytę Prezydenta Polski: sprawa wiz. Polacy domagają się, aby rząd Stanów Zjednoczonych zniósł wymóg wiz dla obywateli polskich pragnących przybyć do USA. Obecnie, Polacy chcący przyjechać do USA muszą uzyskać wizę. Jednakże, Polacy chcą podróżować do USA swobodnie, bez żadnych wiz, tak jak Amerykanie mogą teraz odwiedzać Polskę. To był jeden z tematów w programie wizyty Prezydenta Polski w USA.
Siedemnaście lat po obaleniu komunistycznego rządu Polska ma się całkiem dobrze, głównie dzięki przedsiębiorczości Polaków i dzięki ich staroświeckiej mozolnej pracy. Po przyłączeniu do Uni Europejskiej prawie dwa lata temu, Polacy mogą swobodnie udawać się do pracy w Wielkiej Brytanii, Irlandii i w Szwecji. Jak można przeczytać w Chicago Tribune ("Poland may need those plumbers" "Polska może potrzebować tych hydraulików", autor: Tom Hundley, 19 lutego 2006) wielu Polaków znalazło pracę poza krajem, ale przepowiednie czarnowidzów się nie sprawdziły. Dla przykładu, mała Irlandia była w stanie wchłonąć napływ 160 tysięcy pracowników z Europy Wschodniej, co stanowi około 4% całkowitej populacji tego kraju. (Dla porówniania, 4% populacji USA to około 12 milionów.) W Irlandii, pracownicy zagraniczni wspomogli wzrost gospodarczy tego kraju, skutkiem czego bezrobocie nieco spadło. Polacy się wzbogacili, takoż Irlandczycy, i oba rządy wydały mniej na bezrobotnych. Poza tym, część pieniędzy zaoszczędzonych przez polskich emigrantów będzie zainwestowana z powrotem w Polsce tworząc tam nowe miejsca pracy. Wraz z odpływem kwalifikowanej siły roboczej, ci którzy zostali w Polsce dostają lepszą zapłatę, jako że Polska potrzebuje utrzymać przynajmniej niektórych hydraulików. Każdy osiąga korzyść, kiedy magiczne siły wolnego rynku są zostawione samym sobie.
Gdyby Chicago Tribune wspomniała, że Prezydent Polski chce zniesienia amerykańskich wiz dla Polaków, wtedy musiałaby też odpowiedzieć na kłopotliwe pytanie: dlaczego reguły wolnego rynku nie pracowałyby tutaj tak samo jak w Irlandii? Ktoś mógłby nawet zauważyć, że w żadnym przypadku Polska nie jest w stanie wysłać 12 milionów (4% populacji USA) nowych imigrantów. Prawdopodobnie, nawet Meksyk ledwie mógłby to zrobić. To mogłoby przywieść niektórych czytelników Chicago Tribune do obrazoburczej myśli, że Ameryka mogłaby się mieć lepiej, gdyby Meksykanie także nie potrzebowali wiz; co wywołałoby lawinę listów i emaili od wszystkich gapowiczów ducha Ameryki. Poradzenie sobie z niezadowolonymi Polakami było znacznie mniejszym złem.
Mój bliski przyjaciel jest właścicielem dobrze prosperującej firmy w Polsce. Zaprosiłem go, aby mnie odwiedził w USA. On odmówił, twierdząc, że nie chce przechodzić przez kłopotliwą i często poniżającą procedurę otrzymywania amerykańskiej wizy w ambasadzie USA w Warszawie. System, w jakim pracują amerykańskie biura konsularne w Polsce, ubliża godności Polaków i jest ważnym powodem domagania się zniesienia wiz. Biura konsularne są otwarte tylko kilka godzin dziennie. Chcąc umówić się na spotkanie, należy przedzwonić na płatny numer, podobny do linii 900 w USA. Wreszcie, każdy składający o wizę musi uiścić opłatę w wysokości 100 dolarów, niezależnie czy wizę dostanie czy też nie. To jest ustawowa forma wcześniej wspomnianej zasady, że "wszyscy Amerykanie są stworzeni sobie równi". Arogancja obecna w artykule pana Wycliffa kwitnie w Polsce z pełnym poparciem amerykańskiego rządu.
Niektórzy polscy politycy sugerują, że w odwecie Polska powinna wprowadzić wizy dla obywateli amerykańskich. Inni twierdzą, że to byłoby niewłaściwe zrobić coś takiego przyjaciołom. Moją sugestią byłoby wprowadzenie opłaty granicznej w wysokości 400 dolarów, tylko dla obywateli amerykańskich. Rekomenduję taką wysokość opłaty, jako że przy uwzględnieniu różnic w poziomie życia dla większości Amerykanów 400 dolarow to jest tyle co 100 dolarów dla kogoś mieszkającego w Polsce. Jeśli Amerykanie bezwstydnie domagają się dolara tylko za umówienie się w konsulacie, a następnie zdzierają 100 dolarów z każdego kto składa podanie o wizę, czy Polacy nie powinni też zatroszczyć się o kasę? Gdyby Chicago Tribune musiała wydać 400 dolarów za każdym razem, gdy jej korespondent Tom Hundley udaje się do Polski, i gdyby to było jasne, że ta opłata jest w odpowiedzi na dyskryminacyjną politykę USA wtedy Chicago Tribune traktowałby Polaków ze znacznie większym respektem. Pan Wycliff kompletnie nie ma racji twierdząc, że tu chodzi o głowę i serce. Tu chodzi o gotówkę.
Wizy są drażliwym tematem dla tych Polaków, którzy chcą teraz przyjechać tu do pracy albo dla przyjemności. Wielu Polaków osiadło w USA głównie z powodu obietnicy wolności możliwej w kraju, gdzie "wszyscy ludzie są stworzeni sobie równi". Konsekwentnie, wielu z nas wdzięczni za możliwość korzystania z tych wolności bardzo poważnie przyjmuje na siebie odpowiedzialność za utrzymanie tych wolności, tak że pociąg zwany Ameryka nie rozleci się pod ciężarem gapowiczów.
Jest tylko jedna odpowiedź na pytanie "Czy Trybuna zrobiła afront prezydentowi Polski?". Oczywiście, że tak. Aczkolwiek, Prezydent odjechał. My zostaliśmy.
Henryk A. Kowalczyk
Prezydent
- 03/13/2006 11:35 PM
Reklama








