Agenci FBI dokonali przeszukania domu, w którym mieszka córka wpływowego kongresmana Curta Waldona, republikanina z Pensylwanii, chcąc znaleźć dokumenty potwierdzające, że ojciec pomagał córce w pozyskaniu lukratywnych klientów (córka jest waszyngtońskim lobbystą). Sprawa musiała mieć wątek kryminalny. Nadal widoczny jest efekt Abramoffa, jak w przypadku Roberta Neya, republikanina z Ohio, który korzystał z pieniędzy lobbysty, zawsze prezentującego się w męskich kapeluszach "fedora", jak do tej pory jeszcze bezkarnego.
Przedwyborcze tygodnie nadają się, bardziej niż inne sezony, do pokazania republikańskich grzechów korupcyjnych. I to właśnie czyni dziennik "New York Times", kierując uwagę na Kapitol, skąd dochodzi do wyborców, jak pisze, nieprzyjemny zapach nie tylko korupcyjnych poczynań. Lista grzechów jest długa. Skandal seksualny Marka Foleya, republikanina z Florydy informację o jego niewłaściwym zachowaniu rok wcześniej zbagatelizował Dennis Hastert, speaker Izby Reprezentantów, sam też republikanin z Illinois.
Epilogu sądowego nie ma jeszcze sprawa Toma DeLaya (pranie korporacyjnych funduszy), byłego przywódcy republikańskiej większości w Izbie Reprezentantów. Jest też senator John Doolittle, który wg dziennika za usługi konsultacyjne na rzecz własnej kampanii wyborczej własnej małżonce płaci 15 procent od funduszy zebranych na jego potrzeby wyborcze.
Gdyby republikańscy kongresmani dokładniej zajęli się sprawami etyki, dodaje "New York Times", już dawno istniałoby niezależne biuro antykorupcyjne (polskie Centralne Biuro Antykorupcyjne ma jak widać wartość międzynarodową) i już dawno kongresmani odbywający karę więzienia pozbawieni zostaliby emerytur kongresowych, które otrzymują zgodnie z dotychczasowymi przepisami.
Jeśli ktoś dałby się ponieść wiadomościom dziennika "Washington Post", można byłoby zaryzykować powiedzenie, że panuje nastrój oczekiwania na zwycięstwo Demokratów, co najmniej w jednej izbie Kongresu. W najnowszym wydaniu, tygodnik "Time" potwierdza te oczekiwania, pisząc, że Demokraci mogą zdobyć dwadzieścia pięć miejsc, czy nawet więcej, a pani Nancy Pelosi, demokratka z Kalifornii, będzie pierwszą kobietą w historii Kongresu na stanowisku przewodniczącego Izby Reprezentantów (Madam Speaker of the House). Nawet doradcy Białego Domu przyznają prywatnie, że zwycięstwo demokratów jest bardzo prawdopodobne.
To może mieć poważne konsekwencje dla orientacji politycznej i przesunięcia w układzie się, co jeszcze bardziej podkreśla wiadomość, iż amerykańscy i brytyjscy politycy rzekomo pracują nad strategią wycofania wojsk z Iraku (exit strategy). Jest oczywiście prawdopodobne, że w nowych warunkach demokraci zastopują realizację prezydenckiego programu politycznego na ostatnie dwa lata, zmuszą Busha do współpracy przy własnym programie, mogą też przystąpić do bardziej agresywnego nadzoru wraz ze śledztwami.
Jak piszą komentatorzy "Washington Post", w pierwszym rzucie oznaczać to będzie wstrzymanie polityki obniżania podatków, odejście od reorganizacji ubezpieczeń społecznych, nie będzie też dalszego poszerzenia uprawnień władzy wykonawczej w zakresie bezpieczeństwa narodowego. Posiadając większość, demokraci automatycznie uzyskają uprawnienia do postawienia ludzi w stan oskarżenia (subpoena power). Zależy im szczególnie na przeprowadzeniu śledztwa w sprawach takich jak prace grupy energetycznej, którą swego czasu powołał wiceprezydent Dick Cheney (Energy Task Force), korupcyjny skandal Jacka Abramoffa a przede wszystkim w sprawie przygotowań do wojny w Iraku.
Jak podaje dziennik, w ostatnim czasie prezydent Bush prowadził rozmowy z członkami gabinetu na temat spraw politycznych na ostatnie dwa lata. Takie spotkania wymyślił i osobiście aranżuje obecny szef Białego Domu, Joshua B. Bolten. Powstaje jednak pytanie, czy mając większość demokraci zechcą być partnerami w realizacji programu politycznego prezydenta Busha? Bush może stracić panowanie nad własnymi zamierzeniami politycznym, a jeśli będzie obstawiać przy swoim, może znaleźć się po przegranej stronie (lame duck) i to przez całe urzędowanie, które mu pozostaje.
W polityce zagranicznej amerykańscy prezydenci mają szerokie pole działania, nie muszą za każdym razem oglądać się na władzę ustawodawczą. Po zakończeniu głosowania, niezależnie od wyników, w samej Partii Republikańskiej powstanie presja, jak pisze dziennik, aby przemyśleć politykę wobec Iraku. Zapowiadać ma to ostatnia wypowiedź senatora Johna W. Warnera, republikanina z Wirginii, że jeśli w ciągu kolejnych sześćdziesięciu do dziewięćdziesięciu dni nie nastąpi poprawa sytuacji na terenie Iraku, trzeba będzie przyjąć nowy kurs polityczny.
Gdy dziennik "Washington Post" z uznaniem pisze o kandydacie w tegorocznych wyborach, daje tym samym poparcie dla kandydatów innych niż republikanie i podpowiada, żeby głosować właśnie na tych innych. Tym razem słowa uznania kierowane są do kandydata, który występuje w wyborach z pozycji niezależnych. Jest nim James Webb, kandydujący w stanie Wirginia, były minister ds. marynarki wojennej, asystent sekretarza obrony, oficer piechoty morskiej, były republikanin. Jak pisze dziennik, jest to człowiek inteligentny, który udowodnił wszechstronnie swoją uczciwość a jego niezależność poglądów budzi podziw. Zna się dobrze na zagadnieniach wojskowych i bezpieczeństwa narodowego. Z takimi zaletami będzie wartościowym senatorem. Poza tym, na jego korzyść dziennik zapisuje fakt, że jego najmłodszy syn właśnie odbywa służbę wojskową w Iraku.
James Webb jest przeciwnikiem Georgeąa Allena, republikanina ubiegającego się o ponowny wybór z tego samego stanu. Dziennik nie jest zbudowany dotychczasową pracą Allena, uznaje go za przeciętnego senatora, niewyróżniającego się specjalnie w ciągu minionych sześciu lat. Allen nie ma tej niezależności poglądów, która jest mocnym atutem Webba. Niewiele zrobił dla swego regionu (Północna Wirginia) a w Senacie zajmował się sprawami lekkimi, łatwymi i przyjemnymi, czyli zabiegał o to, aby fundusze i przywileje trafiały do jego wyborców. W zakończeniu, dziennik pisze, że wyborcy w stanie Wirginia zasługują na lepszego i bardziej światłego przedstawiciela nadzieję na to daje im właśnie James Webb.
źródła:
o nieprzyjemnym zapachu korupcji na Kapitolu, za dziennikiem "New York Times", wydanie na 18 października, artykuł redakcyjny "The Odor From Capitol Hill",
o konsekwencjach ewentualnego zwycięstwa wyborczego demokratów, za dziennikiem "Washington Post", wydanie na 18 października, artykuł "Election May Leave Bush an Early Lame Duck", autorzy Peter Baker i Michael A. Fletcher, str. A01,
o poparciu dla Jamesa Webba, ubiegającego się o wybór na senatora ze stanu Wirginia z pozycji niezależnego polityka, za dziennikiem "Washington Post", wydanie na 18 października, artykuł redakcyjny "Virginiaąs Senate Race", str. A20,
o perspektywach zdobycia przez demokratów dwudziestu pięciu i więcej miejsc dających im większość (przywódca mniejszości demokratycznej w Izbie pani Nancy Pelosi ma zostać Madam Speaker of the House), za tygodnikiem "Newsweek", wydanie na 23 października, artykuł "Rolling With Pelosi", autorzy Karen Breslau, Eleonor Clift i Daren Briscoe, str. 3236.
Andrzej Niedzielski
Kulawa kaczka
- 10/27/2006 06:43 PM
Reklama








