Były szef NOAA Rick Spinrad oświadczył we wtorek, że NWS wysyłała alerty ludziom przebywającym na obszarach objętych powodzią, jednak nie wszyscy otrzymali ostrzeżenia. Niektórych obudziło dopiero szczekanie psów, grzmoty lub dobijanie się sąsiadów do drzwi - zauważyła agencja Bloomberga.
Ubiegłotygodniowa powódź spowodowana ulewnymi deszczami doprowadziła do śmierci co najmniej 111 osób. Trwają poszukiwania ponad 160 zaginionych. Wśród ofiar śmiertelnych znalazło się 27 uczestników i pracowników obozu wakacyjnego.
- Musimy zrozumieć, dlaczego na ostatniej prostej pojawił się problem z wysyłaniem alertów – powiedział Spinrad. W biurze NWS w San Antonio w Teksasie krytycznie ważne stanowisko meteorologa koordynującego funkcjonowanie systemu alarmowego nie było obsadzone od wiosny, gdy personel biura został zredukowany przez Departament Wydajności Państwa (DOGE) - poinformował.
Spinrad wyjaśnił, że meteorolog koordynujący ostrzeżenia odpowiada m.in. za kontrolowanie, czy alerty dotarły do odbiorców.
Redukcje przeprowadzone przez DOGE objęły setki pracowników NOAA i NWS, znacząco powiększając liczbę wakatów. W czerwcu NWS rozpoczęło rekrutację na 100 stanowisk - podkreślił portal CNN.
Rzecznik NOAA powiedział tygodnikowi „Newsweek”, że wszystkie prognozy i ostrzeżenia zostały wydane o czasie, a rzeczniczka Białego Domu Karoline Leavitt podczas konferencji prasowej zapewniła, że stanowiska meteorologów miały wystarczającą obsadę. - To była powódź błyskawiczna, która zdarza się raz na sto lat, tragiczna klęska żywiołowa, a administracja robi wszystko, co w jej mocy, aby pomóc ofiarom w tym trudnym czasie - powiedziała.
Specjaliści oszacowali, że powódź mogła spowodować szkody wysokości nawet 22 mld dolarów. Na szczególnie podatny na klęski żywiołowe Teksas przypada 31 proc. wszystkich szkód spowodowanych przez ekstremalne zjawiska pogodowe w USA w ciągu ostatnich 10 lat - podkreślił Bloomberg.(PAP)