Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 5 grudnia 2025 01:19
Reklama KD Market

Niewidzialna wojna

Na początku jest klik. Jedno niepozorne „zaakceptuj”, jedno przeciągnięcie palcem, jedna chwila nieuwagi – i pęka bariera. Za darmową aplikacją, błyskotliwą grą, stroną z promocjami nie kryje się już tylko przyjemność. Kryje się głód. Bezdenny, nienasycony głód informacji. O każdym. O rodzinie, dzieciach, zakupach, nawykach, chorobach, poruszaniu się i emocjach. Narodził się najpotężniejszy rynek współczesności – rynek danych osobowych...
Niewidzialna wojna

Autor: Adobe Stock

Cyfrowy ślad

To handel bez granic, bez etyki, bez zgody. Towarem jest człowiek. A właściwie – cyfrowy ślad, jaki zostaje po jego obecności w sieci: adresy IP, dane geolokalizacyjne, historia przeglądania, nagrania z kamer, zapis ruchu kursora, wzory logowania, tembr głosu, tempo pisania, dane z aplikacji zdrowotnych i medycznych. Nawet zarejestrowane mikrodrgania obrazu w kamerze mogą posłużyć do analizy stanu emocjonalnego.

System działa globalnie. Płacą wszyscy – często nieświadomie. Zarabiają nieliczni – świadomie, w pełni i bez skrupułów. „Dane to nowa ropa” – slogan ten od kilku lat krąży po świecie technologii, niosąc za sobą prawdę bardziej brutalną niż metaforyczną. Ropa uzależniała gospodarki. Dane uzależniają społeczeństwa. Ropa niszczyła środowisko. Dane niszczą prywatność.

W 2018 roku świat usłyszał o Cambridge Analytica – firmie, która wykorzystała dane milionów użytkowników Facebooka do prowadzenia kampanii politycznych w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Był to jedynie wierzchołek cyfrowej góry lodowej. Od tego czasu techniki pozyskiwania danych stały się bardziej wyrafinowane. Zbierane są nie tylko kliknięcia i lajki. W grze są dziś dane biometryczne, analiza głosu, puls odczytywany przez smartwatche, mimika twarzy, rytm oddechu, aktywność senna i poziom stresu.

Na czarnym rynku wartość jednego profilu użytkownika wynosi obecnie od 2 do 20 dolarów – zależnie od kompletności danych. Cena wydawałoby się niewielka. Ale pomnożona przez miliardy daje sumę przekraczającą zasoby jakiegokolwiek banku centralnego.

 

Cyberżniwiarze

Dark web – ciemna strefa Internetu, niedostępna dla zwykłych wyszukiwarek, działająca w ukryciu, oparta na anonimowości i szyfrowaniu – to główne centrum obrotu skradzionymi danymi. Istnieją tam rynki znane pod nazwami takimi jak Genesis Market, Russian Market czy The Real Deal. Ich interfejsy przypominają sklepy internetowe, a oferta jest przerażająco bogata.

Sprzedawane są całe pakiety tożsamości: numery kart kredytowych, loginy, hasła, skany dokumentów, dane medyczne, dostęp do kont poczty elektronicznej, dane dzieci. Zestawy gotowe do użycia w oszustwach, kradzieżach, cyberatakach i szantażach. Wszystko z rabatem. Płatność wyłącznie kryptowalutami.

Według międzynarodowych raportów, takie dane często trafiają nie tylko do przestępców. Kupują je także niektóre agencje wywiadowcze oraz prywatne firmy działające poza jurysdykcją państw zachodnich.

Za tym wszystkim nie stoją wyłącznie hakerzy z grup cybermafii. Coraz częściej dane wyciekają przez legalne aplikacje i strony. Wystarczy regulamin – często niezauważony, automatycznie zaakceptowany. W nim znajduje się zgoda na udostępnienie informacji podmiotom trzecim, które przekazują je dalej – bez kontroli i bez śladu.

W 2023 roku „The Washington Post” ujawnił, że aplikacje do modlitwy różnych religii przekazywały dane lokalizacyjne brokerom danych. Podobne praktyki wykryto w aplikacjach monitorujących cykl menstruacyjny, pogodę, a nawet sen.

Każda informacja ma wartość: brak zakupu podpasek może sugerować ciążę – więc natychmiast pojawiają się reklamy akcesoriów dziecięcych. Nagłe zainteresowanie terapią alkoholową – zaczynają się wyświetlać reklamy ośrodków leczenia uzależnień.

To już nie tylko fakty. To wzorce. Systemy predykcyjne. Profile zachowania, które stają się podstawą decyzji biznesowych – a coraz częściej także personalnych, społecznych i politycznych.

 

Imperia danych

Paradoksem współczesności jest to, że największe fortuny nie opierają się na produkcie, ale na informacji o użytkowniku. Amazon, Google, Meta, TikTok, Apple – budują swoje modele biznesowe na gromadzeniu danych w sposób zgodny z regulaminem. Ale czy zgodny z etyką?

TikTok rejestruje lokalizację, mimikę, długość i sposób oglądania materiałów. Facebook analizuje zatrzymania wzroku na konkretnych treściach. Amazon bada strukturę zapytań, tempo przeglądania ofert, czytanie recenzji. Każdy ruch staje się fragmentem cyfrowego portretu – dokładniejszego niż ten, który widzą znajomi, a niekiedy nawet rodzina.

Dane te trafiają do brokerów, a stamtąd do firm ubezpieczeniowych, banków, korporacji rekrutacyjnych. W Stanach Zjednoczonych odnotowano przypadki, w których algorytmy odrzucały wnioski kredytowe na podstawie danych z aplikacji zdrowotnych czy śladów wyszukiwania w przeglądarce – uznając wnioskodawcę za zbyt ryzykownego.

 

Czy możliwa jest ucieczka?

Ucieczka – nie. Ale obrona – tak. Europa wprowadziła rozporządzenie o ochronie danych RODO, Kalifornia – CCPA. Powstają narzędzia: przeglądarki ukierunkowane na prywatność (Brave, DuckDuckGo), systemy operacyjne niegromadzące danych (GrapheneOS), aplikacje generujące informacyjny „szum” w celu zakłócenia profilowania.

Jednak prywatność stała się luksusem. Wymaga wiedzy technicznej, czasu, środków finansowych. A świat technologii podąża w przeciwnym kierunku.

W Chińskiej Republice Ludowej funkcjonuje system oceny społecznej oparty na danych cyfrowych. Obywateli ocenia się na podstawie zachowania, kontaktów i historii aktywności w sieci. Zbyt niska ocena oznacza zakaz podróży, odmowę kredytu, a nawet utrudniony dostęp do edukacji i mieszkań.

W krajach zachodnich oficjalnie taki system nie istnieje, ale mechanizmy są podobne. Dyskretne, pozbawione nazw, oparte na automatyzacji decyzji.

Czarny rynek danych to nie tylko domena przestępców. To lustro współczesnej cywilizacji. Cywilizacji, która uzależniła się od wygody, a w zamian oddała prywatność. To forma zniewolenia, która nie wymaga przemocy. Wystarczy kliknięcie. Akceptacja. To system, w którym człowiek staje się produktem, a jego uwaga – walutą. Emocje zamieniane są na dane. Strach, miłość, choroba – wszystko można opisać metadanymi, sprzedać i wykorzystać.

Kiedy więc cyfrowy profil zacznie decydować o dostępie do kredytu, leczenia, pracy czy podróży, pytania o zgodę mogą już nie mieć znaczenia. Bo zgoda została udzielona wcześniej. Nieświadomie. Po cichu. Wtedy, gdy nikt jeszcze nie myślał o konsekwencjach. 

Monika Pawlak


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama