(Korespondencja własna "Dziennika Związkowego")
Warszawa O tym, że turystyka międzynarodowa rozszerza horyzonty i wzbogaca kulturowo nie trzeba nikogo przekonywać. Turystyka także sprzyja przyjaznym kontaktom między narodami, lepszemu poznaniu się i wzajemnemu zrozumieniu. Ostatecznie sprawą niebagatelną, a dla niektórych najważniejszą, jest fakt, że turystyka napędza gospodarkę. Turyści nie tylko nocują w hotelach i pensjonatach oraz stołują się w restauracjach, barach i kawiarniach. Także odwiedzają nocne kluby, korzystają z różnych płatnych atrakcji turystycznych i kupują pamiątki, upominki i inne towary. Także przyjeżdżają na leczenie. Z USA przeważa polonijna turystyka grupowa (zbiorowe wycieczki), ale nie brak ludzi z Ameryki i Europy przyjeżdżających na kongresy, konferencje i sympozja.
Wzdłuż granicy z Niemcami natomiast kwitnie jednodniowa lub nawet parogodzinna turystyka zakupowa. Gości zza Odry i Nysy robią zapasy cotygodniowe w polskich sklepach i na targowiskach, odwiedzają fryzjera lub dentystę, zamawiają szyte na miarę ubrania albo oddają samochody do przygranicznych warsztatów, gdzie niejedna polska "złota rączka" naprawi awarię szybko, dobrze i tanio.
Jakby na sprawę nie patrzeć, przeciętny turysta w ub. roku zostawił w Polsce do $179, a przyjezdnych było ponad 15 milionów. Jest to mało w porównaniu z Francją (76 milionów) czy Niemcami (prawie 22 miliony), ale więcej niż Grecja, która ma wspaniałe warunki klimatyczne (14,3 miliona) czy Portugalia (12 milionów). Cyfry te są trochę mylące, bo zarówno Grecja i Portugalia mają więcej klasycznych turystów przyjeżdżających po słońce, na wypoczynek i zwiedzanie. Do polskich statystyk zalicza się natomiast Ukraińców, Litwinów, Słowaków i innych przyjeżdżających na handel nawet po parę razy dziennie czy Niemców polujących na przygraniczną taniznę.
Znacznie rośnie liczba turystów przybywających do Polski z Wysp Brytyjskich. Według danych Polskiego Ośrodka Informacji Turystycznej w Londynie, w ostatnich dwóch latach ruch turystyczny z Wielkiej Brytanii do Polski podwoił się, a z Irlandii potroił, jak wynika z danych. W ubiegłym roku z Wielkiej Brytanii do Polski przyjechało ponad 455 tys. turystów (wzrost o 32% rok do roku), zaś z Irlandii 69 tys. (wzrost o 74,5% rok do roku).
Polski przemysł turystyczny usiłuje wzmocnić tę tendencję promując np. turystykę leczniczokosmetyczną: zabiegi dentystyczne, operacje typu wymiana stawu biodrowego, operacje plastyczne (liftingi), leczenie w uzdrowiskach i pobyty na tzw. farmach piękności. Dla kraju są to spore zarobki, dla turystów duże oszczędności w stosunku do cen, jakie się za podobne usługi liczy w kraju ojczystym przybysza.
Tanie linie lotnicze i przystępne ceny na różne towary i usługi, zwłaszcza zaś "tanie piwo" są magnesem dla innej kategorii turystów, których goszczenie znacznie mniej się opłaca. Odkąd brytyjscy agenci turystyczni zaczęli reklamować "cheap beer in Poland", rozwinął się nowy rodzaj turystyki weekendowej, niekiedy z okazji "wieczorów kawalerskich". Przyjeżdżają głównie "yobowie" (w brytyjskim slangu "yob" to prymityw), czyli młode, spaśne byczki, piwosze, kibole, blokersi, chuligani i rozrabiacze w jednym, którzy już z samolotu wychodzą pod dobrą datą i nie trzeźwieją przed najbliższym poniedziałkiem.
Brytyjscy turyści piwni są całkowitą odwrotnością tradycyjnego wizerunku brytyjskiego dżentelmena o nieskazitelnych manierach, który o piątej po południu musi się napić herbaty. Celem większości tej grupy jest wlanie w siebie jak najwięcej litrów piwa w możliwie najkrótszym czasie. Wystarczy, że taka grupa zajmie jeden stolik w ogródku piwiarnianym czy kawiarni, by wypłoszyć większość pozostałych spokojnych gości. Wyją w niebogłosy, rozbierają się do naga albo obnażają jedynie genitalia, zaczepiają kelnerki i klientki. Przy takich ilościach wypijanego piwa dość często odlewają się pod najbliższą ścianą i wymiotują gdzie popadnie. Rozbijane są kufle i zdarza się, że i szybę wybiją, meble połamią, zdemolują ogródek piwny czy komuś przyłożą.
Turyści piwni upatrzyli sobie Kraków i Zakopane, a teraz coraz częściej odwiedzają Wrocław, miasto, które się szczególnie promuje. Spotkać ich można w Warszawie, na Helu i w innych częściach kraju. Nie bardzo wiadomo, co z takimi zrobić. Miejscowości te żyją z turystyki, więc właściciele dewastowanych lokali niechętnie wzywają stróżów porządku, ale zdarza się, że straż miejska wlepi takiemu mandat albo nawet przewiezie do izby wytrzeźwień.
Do niedawna Praga czeska była ulubionym celem młodych brytyjskich piwoszy, ale wzrost cen w Czechach spowodował, że zaczęli szukać tańszych miejsc do gaszenia pragnienia. W ten sposób odkryli Polskę i Słowację. Okazuje się, że czescy restauratorzy wcale nie żałują ich odejścia, bo więcej mieli z ich powodu kłopotów niż zysku. Mieszkańcy Pragi też się z tego powodu nie martwią, bo w czasie suto zakrapianych imprez pijani "Angole" krzykami i nieobyczajnymi gestami tylko zakłócali spokój w mieście.
Ale nie tylko nadmierne ciągoty do kufla czynią z zagranicznego gościa niemile widzianego intruza. Coraz głośniej robi się wokół skandalicznie zachowujących się młodych Izraelczyków. Przyjeżdżają niby po to, żeby odwiedzić miejsca martyrologii swego narodu, a coraz częściej stają się ziejącymi nienawiścią do Polaków wandalami.
Tygodnik "Przekrój" i inne pisma wreszcie odważyły się opisać gorszące zachowania uczestników wycieczek z Izraela. Małoletni żydzi już w samolocie odnoszą się wulgarnie do polskich stewardes. Po wylądowaniu demolują hotele, obrażają Polaków, upijają się i do pokoju zamawiają striptizerki. Niby młodość ma swoje prawa, ale czy do niego się zalicza narobienie do łóżka przed zejściem na śniadanie, co powoduje, że materac trzeba wyrzucić?
A choć od swoich podopiecznych nie odstępując o krok, goryle z Mossadu (izraelskiej tajnej policji), jakoś małolatów od takich zachowań nie odwodzą. Natomiast, jeśli jakiś Polak zbliży się do wycieczki, od razu ląduje na ziemi, a komandosi go rewidują i potrafią zakuć w kajdanki. Od lat wpędza się młodych Izraelczyków w strach przed Polakami, wmawiając im, że przyjeżdżają do wylęgarni antysemityzmu niczym strefy wojennej. Dlatego musi przy nich dreptać krok w krok uzbrojona po zęby ochrona. Młodzi Izraelczycy mają się nie oddalać od grupy, nie rozmawiać z obcymi, a w razie czego pobiec czym prędzej do autokaru. Ale w ostatnich latach młodzież izraelska jest już nie tyle wystraszona, co coraz bardziej arogancka, szydercza i nieuprzejma wobec Polaków.
Wybryki młodych żydów niemal spowodowały incydent dyplomatyczny. Zamiast poskromić swoich nieletnich obywateli, ambasador Izraela w Warszawie Dawid Peleg zaprotestował przeciwko takim doniesieniom prasowym, które jego zdaniem są niezgodne z prawdę i szkalują jego rodaków. Peleg zagroził też, że wycieczki młodych Izraelczyków do Polski się skończą, jeśli takie teksty będą się nadal ukazywać w polskiej prasie.
Ale innego zdania jest inny żyd, profesor Mosze Zimmerman, historyk z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, który twierdzi, że młodzież żydowska traktuje Polaków jak podludzi. "Izraelczycy zasadniczo uważają, że Polacy nie są dla nich równymi partnerami do jakiejkolwiek dyskusji. Dotyczy to także wspólnej i dzisiejszej historii oraz polityki. Efekt jest taki, że młodzież izraelska widzi w Polakach ludzi drugiej kategorii, postrzega ich jako potencjalnych wrogów" wyjaśnia profesor.
Jest jeszcze inna kategoria turystów, których większość Polaków specjalnie nie wygląda. Agitatorzy homoseksualni chcą z Poznania uczynić "gejowską stolicę" Polski. Jak twierdzi Michał Hucał, prezes Towarzystwa Ekonomicznego na rzecz Gejów i Lesbijek, w Poznaniu jest 45 tys. osób homoseksualnych, co stanowi osiem procent ludności, czyli więcej niż w innych polskich miastach. "Wyeksponowanie tego faktu może być świetnym chwytem promocyjnym, magnesem dla turystów o odmiennej orientacji" argumentuje Hucał.
Jego zdaniem, miasta znane z tego, że są przyjazne homoseksualistom przyciągają turystów i dobrze na tym zarabiają. Bierze się to głównie z tego, że homoseksualiści to w większości ludzie zamożni i skorzy do wydawania pieniędzy, tłumaczy zwolennik rozwijania turystyki homoseksualnej.
Radni poznańscy nie popierają tego pomysłu. "Nie wyobrażam sobie, by promować turystykę na przykład hasłem "Poznań polską stolicą homoseksualizmu". Nasze miasto ma do zaoferowania coś więcej, niż kluby dla gejów" podkreśla radny Norbert Napieraj (Prawo i Sprawiedliwość). Podobnego zdania jest radny Hubert Świętkowski, reprezentujący Platformę Obywatelską. Nieczęsto te dwie partie podzielają podobny pogląd na jakąkolwiek sprawę.
Robert Strybel
Turystyka międzynarodowa
- 06/01/2007 08:58 PM
Reklama








