Kosmiczny teatr
W tym roku kulminacja Perseidów nastąpiła w nocy z 12 na 13 sierpnia, gdy ciemne zakątki Stanów Zjednoczonych, wolne od miejskich świateł, zamieniły się w scenę dla nawet stu świetlistych smug na godzinę. Choć blask Księżyca próbował przyćmić te delikatniejsze meteory, najjaśniejsze bolidy bez trudu przebijały się przez mleczną poświatę. Ich spektakl to skutek corocznego spotkania Ziemi z kosmicznym strumieniem pyłu i lodu pozostawionym przez kometę 109P/Swift-Tuttle – wędrowniczkę, której potężna orbita przecina naszą, ziemską, co 133 lata.
Swift-Tuttle to olbrzym – jej jądro ma około 26 kilometrów średnicy, a trajektoria obejmuje obszary od granic Neptuna po wnętrze Układu Słonecznego. Za każdym razem, gdy zbliża się do Słońca, gubi cząsteczki materii – okruchy lodu, pyłu i skał. Ziemia, krążąc po swojej orbicie, raz w roku przecina ten rozproszony szlak. Gdy cząstki uderzają w atmosferę z prędkością 59 kilometrów na sekundę, zamieniają się w płonące punkty, które rozświetlają noc na mgnienie oka.
Największe z nich – bolidy – bywają jaśniejsze od Wenus, a ich ślad utrzymuje się na niebie przez kilka sekund. Czasami widać delikatny, zielonkawy lub pomarańczowy poblask, wynikający z jonizacji atomów w powietrzu.
Każdy region Ameryki ma własną scenę dla tego spektaklu. Na pustynnych obszarach Nevady i Utah czarne niebo wydaje się niemal namacalne, a meteory przecinają je niczym gorące iskry z gigantycznego ogniska. W Górach Skalistych łuki Perseidów pojawiają się nad ostrymi graniami, czasem odbijając się w taflach górskich jezior. Na Wschodnim Wybrzeżu, gdzie noc rozświetlają światła miast, entuzjaści astronomii uciekają na odległe wyspy i odludne plaże, by znaleźć choć odrobinę naturalnej ciemności.
W pasie środkowych równin – od Dakoty Południowej po Teksas – sierpniowe noce pachną suchą trawą, a rozgwieżdżony firmament wydaje się tak bliski, że można by dotknąć jego najjaśniejszych punktów. Perseidy spadają tu w ciszy, a jedynym dźwiękiem jest odległy szum wiatru.
Ogień aniołów
Perseidy są znane nauce od stuleci, a w kulturze Stanów Zjednoczonych zdążyły już obrosnąć własnymi legendami. W XIX wieku pionierzy osadniczy na Środkowym Zachodzie uważali je za „ogień aniołów” – znak ochrony nad karawanami w drodze przez równiny. Wśród plemion rdzennych Amerykanów pojawiały się różne interpretacje – od duchów przodków wracających na Ziemię, po iskry z ognia Wielkiego Ducha. Współcześnie stały się pretekstem do organizowania sierpniowych „meteor parties”, nocnych pikników pod gołym niebem, podczas których całe rodziny rozkładają śpiwory, by wspólnie wypatrywać błysków na firmamencie.
Choć sierpień należy przede wszystkim do Perseidów, na amerykańskim niebie można wtedy ujrzeć także inne roje meteorów. Południowe delta Akwarydy, które swój szczyt miały pod koniec lipca, wciąż od czasu do czasu przecinają nocne sklepienie. Alfa Kaprikornidy, widoczne od początku lipca, pojawiają się rzadko, ale potrafią zaskoczyć niezwykle jasnym blaskiem. Pod koniec sierpnia na scenę wchodzą kappa Cygnidy, a zaraz po nich, na początku września, swoje maksimum osiągają Aurygidy.
Polowanie na gwiazdy
W Stanach Zjednoczonych znajduje się wiele miejsc uznawanych za jedne z najlepszych na świecie do oglądania meteorów. Parki Ciemnego Nieba (National Dark Sky Parks) – jak Big Bend w Teksasie, Great Basin w Nevadzie czy Cherry Springs w Pensylwanii – oferują nocne niebo wolne od miejskiej poświaty, tak ciemne i przejrzyste, jakim było setki lat temu. Daleko od miast można zobaczyć nie tylko setki meteorów, ale i Drogę Mleczną w całej okazałości.
Najlepszy czas na oglądanie Perseidów to druga połowa nocy, kiedy ich radiant unosi się wysoko nad horyzontem. Warto wtedy pozwolić oczom przyzwyczaić się do ciemności – przynajmniej przez 20 minut unikać patrzenia na jakiekolwiek źródła światła. Najlepszym „sprzętem” pozostaje ludzkie oko, które obejmuje szeroki fragment nieba. Ci natomiast, którzy chcą uwiecznić widowisko, ustawiają aparaty na długie naświetlanie, licząc, że uda się złapać te najdłuższe, ogniste smugi.
Perseidy wracają każdego lata – z tą samą punktualnością, z jaką pory roku zmieniają kolor liści czy temperaturę powietrza. Pierwsze wzmianki o ich obserwacji pojawiły się ponad dwa tysiące lat temu – w kronikach Chin, w zapisach greckich uczonych i rzymskich pisarzy. Dziś ten sam kosmiczny spektakl rozgrywa się nad kanionami Kolorado, plażami Kalifornii i farmami Minnesoty, a także w niezliczonych zakątkach całej planety. W tej powtarzalności kryje się poczucie ciągłości – świadomość, że to samo niebo, które rozświetlało drogę wędrowcom w epoce żelaza, nadal rozjaśnia letnie noce XXI wieku.
Podczas kulminacyjnej nocy Perseidów niebo nad Ameryką staje się rozległą sceną, na której każdy meteor odgrywa krótki, lecz niezapomniany spektakl. Jedne gasną w mgnieniu oka, zostawiając po sobie tylko ulotne wrażenie na siatkówce, inne kończą lot cichym, świetlistym śladem, który unosi się jeszcze przez kilka sekund. Nad pustynnymi dolinami, wśród strzelistych górskich szczytów, nad bezkresnymi preriami i w gęstych lasach Appalachów spadają cząstki materii, które wyruszyły w podróż z najodleglejszych krańców Układu Słonecznego miliony, a może i miliardy lat temu. Ich świetlisty błysk jest zarazem zapisem pradawnej historii i dowodem na to, że kosmos nie przestaje trwać w swoim odwiecznym, niezakłóconym rytmie.
Marcin Nowak









