Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 5 grudnia 2025 00:22
Reklama KD Market

Amerykanin w złotych kajdankach

Amerykanin w złotych kajdankach

Autor: Adobe Stock

Przemieszczanie się w poszukiwaniu lepszego życia od zawsze było częścią amerykańskiego DNA. W XIX wieku co trzeci mieszkaniec USA przeprowadzał się co roku. Jeszcze w 1970 roku robił to co piąty. Ale obecnie Amerykanie przeprowadzają się w rekordowo rzadko. Według danych Biura Spisu Powszechnego (Census Bureau) teraz w ciągu roku mieszkanie zmienia co trzynasty Amerykanin. Wskaźniki dotyczące zmian miejsca  pracy również gwałtownie spadają.

Jeszcze kilkanaście lat temu znalezienie nowej, atrakcyjniejszej pracy w innym zakątku kraju stanowiło stosunkowo niewielki problem logistyczny. Spakowanie się, wyjazd, sprzedaż starej nieruchomości, kupno nowej w miejscu przeprowadzki (albo zwolnienie mieszkania i wynajęcie nowego) to były kroki prowadzące w kolejne etapy życia. Zwykle lepszego, dostatniejszego. Motyw przeprowadzki, czy przenosin z jednego krańca kraju na drugi stał się elementem kultury masowej i inspiracją dla hollywoodzkich producentów. 

Psychologowie z Uniwersytetu Chicagowskiego przeprowadzili świetne badanie, w którym przyjrzeli się osobom planującym przeprowadzkę, a rok później zapytali: „Czy się przeprowadziłeś? A teraz opowiedz mi o swoim życiu”. Okazało się, że osoby przeprowadzające się stały się bardziej optymistyczne, bardziej zorientowane na przyszłość, chętniej akceptowały innych i angażowały się w życie społeczności, w których się osiedliły.

Bo mobilność Amerykanie zawsze mieli w genach. Pierwsi osadnicy wciąż się przemieszczali – z różnych powodów – ekonomicznych, społecznych, religijnych, politycznych. Zakładali nowe społeczności. W wielu miastach i regionach rolniczych, istniała instytucja zwana Dniem Przeprowadzki. Wszystkie umowy dzierżawy i najmu wygasały jednego dnia, a jedna czwarta lub jedna trzecia, czy nawet połowa ludzi pakowała się i zmieniała miejsce zamieszkania między wschodem a zachodem słońca.

Większość ludzi, którzy zamieniali się miejscami zamieszkania, ostatecznie na tym zyskiwała. Każdy chciał przeprowadzić się do miejsca, które było w jakiś sposób lepsze od tego, z którego się wyprowadzał. Myślano o domach tak, jak myślimy o nowym smartfonie czy samochodzie – masz go przez kilka lat, a potem wymieniasz na nowy model.

Ciągłe przeprowadzki w Ameryce, możliwe dzięki nieustannej budowie nowych domów, stworzyły nowy rodzaj porządku społecznego. Kiedy ludzie przyjeżdżali tu z Europy, zazwyczaj zwracali uwagę na dwie rzeczy, które uważali za głęboko dziwne. Pierwszą była właśnie owa niezwykła mobilność. Europejczycy, niemal co do jednego, uważali to za ogromną wadę Stanów Zjednoczonych. Alexis de Tocqueville, autor monumentalnej pracy o amerykańskiej umowie społecznej, oskarżał mieszkańców USA  o sianie „niepokoju w czasach dobrobytu”. Po drugie Amerykanie uparcie dążąc do celu myśleli, że mogą sobie poradzić lepiej, a ich dzieci mogą sobie poradzić jeszcze lepiej, niż im się udało. To też denerwowało Europejczyków, którzy uważali, że trzeba pogodzić się ze swoim losem, zostać tam, gdzie się jest i zapuszczać  korzenie. 

Duża mobilność społeczeństwa przynosi wymierne korzyści. Badania wykazują, że geograficzna elastyczność sprawia, że ludzie radzą sobie lepiej ekonomicznie. Te efekty są faktycznie wzmacniane w drugim pokoleniu. Ich dzieci radzą sobie jeszcze lepiej w porównaniu z dziećmi tych, którzy pozostali tam, gdzie są, i radzą sobie jeszcze lepiej w porównaniu z dziećmi osób, które przeprowadziły się w obrębie Europy.

 Teraz Yoni Appelbaum, autorka książki „Stuck: How the Privileged and the Propertied Broke the Engine of American Opportunity”, w której prześledziła przyczyny hamujące mobilność mieszkańców USA, mówi o „największej i zarazem najmniej zauważalnej zmianie w Ameryce w ciągu ostatnich 50 lat”. Płynność awansu ekonomicznego i mobilności zawodowej znalazła się w kryzysie. 

„Przestaliśmy się przeprowadzać z bardzo prostego powodu. Przez 200 lat można było odmienić swój los poprzez przeprowadzkę. 50 lat temu, jeśli byłeś woźnym na wsi w Alabamie i przeprowadziłeś się do San Francisco w Zatoce San Francisco, pozostając w tej samej pracy, zarabiałeś o 40 proc. więcej niż gdybyś został tam, gdzie byłeś. Twoje koszty utrzymania wzrosły, ale ostatecznie na koncie bankowym pod koniec każdego miesiąca pozostawało więcej pieniędzy. Dziś, gdybyś przeprowadził się z Alabamy do Bay Area, twoje zarobki wzrosłyby mniej więcej o tę samą kwotę, ale nowe koszty życia zniwelowałyby z nawiązką wzrost zarobków. Na koniec miesiąca miałbyś mniej pieniędzy na koncie. I tak ludzie po prostu zostają tam, gdzie są” – tłumaczy mechanizm Appelbaum.

To niepokojący trend zarówno dla rynku nieruchomości, jak i dla rozwoju gospodarczego. Załamanie mobilności ma głębokie konsekwencje. „Nikt nie kupuje domów, nikt nie zmienia pracy — a mobilność Amerykanów osłabła” – alarmuje „The Wall Street Journal”. I ostrzega, że doprowadziło to do sytuacji, gdy wiele osób mieszka w zbyt małych domach, wykonuje pracę, której nie cierpi lub jest skutych „złotymi kajdankami”.  To obrazowe porównanie dotyczy osób, które kupiły domy przed wzrostem stóp procentowych i pozostają uwięzione w pułapce stosunkowo niskich rat kredytu hipotecznego. To właśnie te „złote kajdanki” – nie mogą zdecydować się na sprzedaż domu, bo kupno następnego drastycznie zwiększy koszty utrzymania.

Prawicowy „The Wall Street Journal” nie wspomina przy tym, że jeden na sześciu dorosłych pracowników (16 proc.) w USA twierdzi, iż musi chodzić pracy, którą w przeciwnym razie mógłby porzucić, z obawy przed utratą ubezpieczenia zdrowotnego sponsorowanego przez pracodawcę. Gospodarstwa domowe zarabiające mniej niż 48 000 dolarów rocznie są prawie trzy razy bardziej skłonne do pozostania w niechcianej pracy ze względu na świadczenia zdrowotne. To kolejny czynnik hamujący naszą mobilność.

Konsekwencje ekonomiczne tego procesu dotyczą wszystkich. Firmy oferują coraz mniej stanowisk dla pracowników wchodzących dopiero na rynek pracy (entry level), którzy dopiero zaczynają swoją karierę. Pracownicy, którzy mają pracę, trzymają się jej, często stając się więźniami podupadających regionów, nie mogąc znaleźć lepszej pracy gdzie indziej lub sfinansować kosztów przeprowadzki. Młodzi ludzie są zmuszeni odkładać lub porzucać plany osiągnięcia samodzielności. Marzenia o własnym domu są zabijane przez konieczność comiesięcznego płacenia czynszu. Ekonomiści  ostrzegają, że zagraża to dynamice rozwoju gospodarczego, która zawsze odróżniała Amerykę od dużo spokojniejszej Europy.

„Większość Amerykanów nie zyskuje już na przeprowadzce do miejsc, które oferują im największe możliwości, najlepsze możliwości zawodowe, najlepszą edukację dla ich dzieci” – twierdzi Jerusalem Demsas, autorka książki z 2024 roku pt . „On the Housing Crisis: Land, Development, Democracy”. Spadek mobilności społecznej tłumaczy głównie rosnącymi kosztami mieszkaniowymi i restrykcyjnym planowaniem przestrzennym. Mobilność przestała być powszechną możliwością, a stała się przywilejem. 

Ma to określone konsekwencje także dla osiadłych i średnio zamożnych imigrantów, dla których dodatkowym czynnikiem ograniczającym mobilność może być pragnienie podtrzymania więzi z własną społecznością. Dziś bardziej niż kiedykolwiek wybierając miejsce do życia, w dużej mierze decydujemy o szansach swoich dzieci na sukces. Bo decyzję o przeprowadzce podjąć jest coraz trudniej.

 

Tomasz Deptuła

Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama