Zapytany przez sąd na Brooklynie w Nowym Jorku, czy rozumie konsekwencje przyznania się do winy - za które w jego przypadku grozi dożywocie bez możliwości zwolnienia warunkowego - 75-letni Zambada mimo to odczytał przygotowane oświadczenie.
– Organizacja, którą kierowałem, przyczyniała się do korupcji w moim kraju, płacąc policji, dowódcom wojskowym i politykom, by móc swobodnie działać – powiedział.
Według dziennika „Los Angeles Times” oskarżony przez ponad cztery dekady rządził kartelem Sinaloa z ukrycia. W tym czasie zarządzana przez niego organizacja przemycała kokainę (łącznie ok. 1,5 mln kg), metamfetaminę, heroinę i fentanyl do krajów na całym świecie. Ponadto Zambada wydawał rozkazy zabicia rywali. Przyznał, że „zginęło też wielu niewinnych ludzi”.
Upadek Zambady rozpoczął się w lipcu minionego roku, kiedy przyleciał prywatnym odrzutowcem na małe lotnisko w pobliżu El Paso w Teksasie. Według nieoficjalnych doniesień mógł sam zaaranżować swoje schwytanie, by poddać się leczeniu lub spotkać z bratem i synami, którzy prawdopodobnie zostali objęci przez USA programem ochrony świadków po przyznaniu się do winy oraz po współpracy z amerykańskimi władzami. Zambada zaprzeczył takiej wersji wydarzeń.
Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski (PAP)









