Podcięte gardło
W upalny poranek 26 kwietnia 1895 roku drzwi baru przy East 13th Street w nowojorskiej dzielnicy Little Italy rozwarły się z hukiem. Do środka weszła Maria Barbella – młoda kobieta o ciemnych oczach i napiętych nerwach. Kilka sekund później siedzący przy stoliku Domenico Cataldo wypowiedział słowa, które miały przesądzić o jego losie: „Tylko świnia mogłaby się z tobą ożenić!”.
Maria sięgnęła do rękawa. W jej dłoni błysnęła brzytwa. Ruch był szybki, pewny. Domenico osunął się na ziemię, próbując zatamować dłonią krew tryskającą z rozciętego gardła. Wybiegł na ulicę, zostawiając za sobą szkarłatny ślad, i padł martwy na rogu Avenue A.
Zbrodnia była dokonana błyskawicznie. Brutalnie. Ale to nie szaleństwo popchnęło Marię do działania. Nie impuls. Ta zbrodnia dojrzewała w ciszy – karmiona wstydem, upokorzeniem i społeczną pogardą. Nie popełnił jej potwór, lecz kobieta zepchnięta na margines przez okrucieństwo losu, który z ofiary uczynił oskarżoną.
Maria przyszła na świat 24 października 1868 roku w Ferrandinie, malowniczej wiosce w południowych Włoszech. W 1892 roku jej rodzina wyemigrowała do Nowego Jorku, osiedlając się w Mulberry Bend, jednej z najuboższych i najbardziej przeludnionych części miasta. Tam, w dusznych zaułkach pełnych imigrantów, różnych języków i zapachów, Maria pracowała jako szwaczka w fabryce odzieży. Codziennie przechodziła obok budki pucybuta Domenico Cataldo przy rogu Canal i Elm Street.
Był z tych, przed którymi matki ostrzegały swoje córki: gładki w słowach, czarujący, zuchwały. Przesiadywał w spelunach, kręcił się przy ulicznych grajkach, flirtował z każdą kobietą. Pochodził z tego samego regionu Włoch co ona. Mówił, że szuka żony. Maria – nieśmiała, skromna, przekonana o własnej przeciętności – zadrżała, gdy zwrócił na nią uwagę. Zaczęli się spotykać. Po cichu. Ojciec Marii, Michele Barbella, był stanowczy i surowy. Gdy dowiedział się o ich związku, zakazał córce widywać się z Domenikiem. Posłuchała, ale na krótko.
Odurzona i zgwałcona
Cataldo nie dawał jej spokoju. Zapewniał, że ją kocha, że niedługo poprosi ojca o jej rękę. Pewnego dnia zaprosił ją do pensjonatu, gdzie mieszkał. Odurzył ją i zgwałcił. Kiedy się ocknęła, siedział obok – spokojny, pewny siebie. „Gratuluję. Wciąż jesteś czysta” – miał powiedzieć. Ale Maria wiedziała, że jej życie właśnie się rozpadło.
Błagała o ślub. Początkowo Domenico obiecywał małżeństwo, mamił ją wizją wspólnej przyszłości. Ale mijający czas przynosił tylko wymówki. W końcu powiedział wprost, że się z nią nie ożeni. Miał już żonę i dzieci w Italii. I zamierzał tam wrócić. Nazwał ją prostytutką. Rozpowiedział znajomym, że „była łatwa”, że „już się nią znudził”. Zamiast obrączki dostała pogardę.
W tamtej rzeczywistości zgwałconej kobiecie nie przysługiwała żadna sprawiedliwość. Wręcz przeciwnie – to ona stawała się hańbą dla rodziny, ciężarem, którego należało się pozbyć. Nie mogła liczyć na sąd a policja nie traktowała poważnie przemocy wobec kobiet, zwłaszcza tych z imigranckich dzielnic.
Kiedy matka Marii próbowała interweniować u Catalda, ten wyśmiał ją i zadrwił: „Za 200 dolarów może się i ożenię”. Dla rodziny Barbella było to upokorzenie i zarazem społeczny wyrok. I wtedy Maria, zepchnięta na dno desperacji, postanowiła, że skoro nikt nie wymierzy sprawiedliwości, zrobi to sama. 26 kwietnia 1895 roku w barze przy East 13th Street podcięła swemu oprawcy gardło.
Przyznała się do winy, niczemu nie zaprzeczała. Została aresztowana i osadzona w więzieniu The Tombs. Była cicha, posłuszna, nie znała angielskiego. Przydzielono jej obrońców z urzędu.
Proces rozpoczął się 11 lipca 1895 roku. Na ławie przysięgłych nie było ani jednego Włocha. Tłumacz okazał się beznamiętny, a obrońcy – nieprzygotowani. Sędzia John Goff surowo napomniał przysięgłych, by nie ulegali współczuciu. Maria została uznana winną morderstwa pierwszego stopnia. Wyrok: śmierć na krześle elektrycznym. Egzekucja miała odbyć się 19 sierpnia.
Druga szansa
Ale opinia publiczna – niemal jednomyślnie – była innego zdania. Do gubernatora Levi Mortona tysiącami napływały listy. Kobiety – w tym sufrażystki – grzmiały, że Maria została skrzywdzona. Z Włoch przybyła hrabina Cora Slocomb di Brazza, która uczyniła z jej sprawy misję swojego życia. Zatrudniła renomowanego prawnika Fredericka House’a. Rozpoczęła kampanię na rzecz ułaskawienia.
I udało się. Sąd apelacyjny uznał, że proces był niesprawiedliwy: zabrakło niezależności sędziego, pominięto kluczowe dowody w sprawie. Maria otrzymała drugą szansę.
Nowy proces, rozpoczęty w grudniu 1896 roku, miał inny ton. Maria mówiła już płynnie po angielsku. Miała lepszych obrońców, a ława przysięgłych była bardziej zróżnicowana. Tym razem adwokaci zrezygnowali z argumentu samoobrony. Obrali znacznie bardziej ryzykowną strategię, twierdząc, że zbrodnia była skutkiem ataku padaczki.
Psychiatrzy wskazali na przypadki choroby w rodzinie Marii. Twierdzili, że zbrodnia była wynikiem ataku wywołanego silnym stresem, upokorzeniem i traumą. Słowa „tylko świnia…” miały wywołać utratę świadomości. Maria zeznała, że nic nie pamięta z chwili ataku. I choć wersja ta budziła kontrowersje, jury potrzebowało zaledwie 40 minut, by wydać werdykt: niewinna.
Maria odzyskała wolność. Ale jej dalsze losy giną w cieniu historii. Wiadomo, że wyszła za mąż, urodziła syna i próbowała zacząć nowe życie. Ale na zawsze pozostała tą, która odważyła się zrobić coś niepojętego – wymierzyć sprawiedliwość, gdy system zawiódł. Zabiła, by ocalić resztki godności.
Dziś, ponad sto lat później, jej historia wciąż porusza. Maria Barbella stała się echem wszystkich kobiet, które w samotności walczą o głos, prawo i szacunek. W jej brzytwie było ostrze gniewu wielu pokoleń i krzyk tam, gdzie przez wieki panowała cisza.
Monika Pawlak









