Bizet, sięgając po opowiadanie Prospera Mérimée, stworzył bohaterkę, która od początku budziła kontrowersje. Carmen – wolna, namiętna, nieokiełznana, świadoma swojej siły kobieta – była wyzwaniem dla XIX-wiecznego porządku społecznego i obyczajowego. Jej postać stała się symbolem kobiecej niezależności i nieposkromionej natury miłości, a sama opera – jednym z najczęściej wystawianych dzieł w światowym repertuarze. Motywy hiszpańskie, charakterystyczne rytmy i niezapomniane melodie – od „Habanery” po „Toreadora” – wrosły w kulturę muzyczną, czyniąc Carmen ikoną nie tylko opery, ale i całej sztuki.
Joffrey Ballet sięgnął po choreografię zmarłego przedwcześnie brytyjskiego artysty Liama Scarletta, stworzoną pierwotnie dla Norweskiego Baletu Narodowego. Scarlett, znany z wyrazistych, pełnych psychologicznej głębi narracji, przełożył dramat Bizeta na język tańca, zachowując jego esencję, ale otwierając przed widzem nowe przestrzenie interpretacyjne.
Choreografia była zmysłowa, sugestywna, pełna napięcia i erotyzmu – dokładnie taka, jakiej wymaga historia Carmen. Tytułowa bohaterka kipiała seksualnością, jej ruchy były prowokacyjne, a spojrzenia wyzywające. To postać, która nie prosi o miłość – ona ją wymusza, podsyca i niszczy. Scarlett potrafił oddać jej magnetyzm i jednocześnie nieuchronność tragicznego końca.
Interesującym kontrapunktem dla dramatycznych losów Carmen i Don José był Escamillo – przedstawiony w sposób groteskowy i komiczny. Jego taniec, często przesadzony, teatralny i wręcz karykaturalny, wzbudzał wśród publiczności śmiech. Ta interpretacja pokazała, że miłość nie zawsze ma tylko oblicze tragedii; bywa też próżna i powierzchowna. Escamillo stał się lustrzanym odbiciem Don José – podczas gdy jeden tonął w obsesji i cierpieniu, drugi emanował pozorną pewnością siebie i sceniczną błazenadą.
Przedstawienie Joffrey Ballet mistrzowsko ukazało różne odcienie miłości. Była tam gwałtowna, destrukcyjna namiętność Carmen i Don José, pełna zazdrości i obsesji. Była też lekka, wręcz frywolna fascynacja Carmen i Escamilla – romans bardziej zbudowany na pożądaniu i prestiżu niż na prawdziwym uczuciu. Wreszcie – czysta, niewinna miłość Micaëli do Don José, kontrastująca z jego tragiczną uległością wobec Carmen .
Tytułowy balet rzeczywiście stał się opowieścią o wszystkich odcieniach miłości – od radości przez pożądanie aż po rozpacz i śmierć. Publiczność nie potrzebowała słów, by zrozumieć skomplikowane relacje bohaterów – wystarczył taniec i muzyka.
Szczególne uznanie należy się Martinowi Yatesowi, który zaadaptował i zorkiestrował muzykę Bizeta specjalnie na potrzeby baletu. Znane motywy operowe zyskały nową formę, zachowując charakterystyczną hiszpańską energię i melodyjność, a jednocześnie idealnie wpisując się w dramaturgię tańca. Członkowie orkiestry Lyric Opera House pod batutą Scotta Specka i gościnnego dyrygenta Minga Luke’a grali z pasją, nadając całości wyjątkowego blasku.
Muzyka Bizeta – dramatyczna, pełna rytmicznej energii – nie potrzebowała libretta. Każdy akord współgrał z ruchem tancerzy, a widzowie mogli „czytać” emocje postaci wyłącznie przez taniec i dźwięk.
Siła inscenizacji tkwiła również w jej prostocie. Jon Bausor, autor scenografii i kostiumów, postawił na ascetyczne dekoracje. Minimalizm sceniczny pozwalał skupić uwagę na tancerzach i muzyce, a jednocześnie nadawał spektaklowi nowoczesny charakter. Kostiumy były piękne, sugestywne i stylowe – łącząc tradycję z nowoczesnością.
Światła Jamesa Farncombe’a, jak zawsze w produkcjach Joffrey Ballet, były perfekcyjne. Gra cieni, punktowe reflektory i kontrasty kolorystyczne podkreślały emocje, budując napięcie dramatyczne. Oświetlenie nie tylko towarzyszyło tańcu – ono go opowiadało.
„Carmen” Joffrey Ballet to przedstawienie, które trudno zapomnieć. To nie tylko adaptacja znanej opery, ale także głęboka refleksja nad naturą miłości – jej siłą, pięknem i destrukcją. Widzowie opuszczali Lyric Opera House poruszeni, wzruszeni i rozbawieni – bo obok tragicznego finału znalazło się też miejsce na groteskę i humor.
To spektakl, który pokazuje, jak uniwersalne i ponadczasowe są historie zapisane w wielkich dziełach. Dzięki choreografii Liama Scarletta, muzyce Bizeta w aranżacji Martina Yatesa, scenografii Jona Bausora i perfekcji tancerzy Joffrey Ballet na czele ze zjawiskową Amandą Assucena w tytułowej roli, „Carmen” stała się opowieścią o ludzkiej naturze, którą każdy z nas nosi w sobie.
Na 70-lecie swojego istnienia Joffrey Ballet podarował Chicago przedstawienie wyjątkowe – hołd dla tradycji i jednocześnie dzieło absolutnie współczesne . „Carmen” w ich wykonaniu to podróż przez wszystkie odcienie miłości: od śmiechu po łzy, od pożądania po śmierć. To dowód na to, że taniec potrafi mówić więcej niż tysiąc słów.
Łukasz Dudka
Zdjęcia: Materiały prasowe Joffrey Ballet


















