Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 5 grudnia 2025 00:47
Reklama KD Market

Piękno, które zabija

W głębi europejskich lasów, w cieniu buków i jodeł, kryje się roślina, której lśniące w słońcu purpurowe jagody połyskują jak klejnoty, a zmysłowa nazwa – belladonna, „piękna pani” – obiecuje urok i namiętność. W rzeczywistości to jedna z najbardziej zdradliwych trucizn, której pocałunek bywał szybszy i pewniejszy niż ostrze sztyletu.
Piękno, które zabija
Atropa belladonna

Autor: Adobe Stock

Już jej pełna łacińska nazwa – Atropa belladonna – brzmi jak złowroga przepowiednia. Atropa to jedna z greckich Mojr, ta, która przecina nić życia, a belladonna – kobieta, której piękno potrafi być zgubą. Zestawienie losu i urody znakomicie oddaje istotę tej rośliny: kuszącej i jednocześnie niosącej zatracenie.

Jej jagody są błyszczące, czarne i soczyste – przyciągają wzrok niczym paciorki z obsydianu. A jednak wystarczy zaledwie kilka, by w ludzkim ciele rozpętało się piekło: rozszerzone źrenice, gorączka, halucynacje, paraliż, a wreszcie – śmierć. Liście, kwiaty i owoce belladonny kryją bowiem alkaloidy – atropinę, skopolaminę i hioscyjaminę – trucizny działające jak cisi mordercy. Nic dziwnego więc, że przez stulecia wilcza jagoda należała do „ziół zakazanych”: była towarzyszką czarownic, narzędziem trucicieli, tematem ludowych legend, a równocześnie lekarstwem, które potrafiło ratować życie.

 

Narzędzie wielkiej polityki

Jej zgubna moc była znana już w starożytności. Na przestrzeni wieków belladonna stała się narzędziem wielkiej polityki i zebrała obfite żniwo w dziejach Europy. Borgiowie – ród okryty niesławą – mieli korzystać z wyciągu z czarnej jagody, by usuwać przeciwników i wrogów. Wystarczyło kilka łyków trunku z dodatkiem trucizny, by oponent znikał z drogi do władzy. Plotka głosiła, że papież Aleksander VI i jego syn Cezar Borgia częstowali nią niewygodnych gości. Lucrezia Borgia, choć bardziej ofiara legend niż dowodów, do dziś kojarzona jest z flakonami i fiołkami, które zamiast perfum kryły tuciznę.

Kiedy papież Klemens VII zmarł nagle w 1534 roku, wielu podejrzewało, że otruto go właśnie wyciągiem z wilczej jagody. Podobne hipotezy otaczały tajemniczą śmierć Dymitra, syna Iwana Groźnego – usunięcie go z linii sukcesji miało być wynikiem zatrucia belladonną.

Renesansowe kroniki pełne są opowieści o szlachcicach, którzy nagle zapadali w gorączkę i delirium, by po kilku dniach umrzeć. Ślady prowadziły zwykle do kielicha wina. Ale nie tylko elity korzystały z tej mocy – w średniowiecznych wojnach truciznę z belladonny rozpuszczano w winie i piwie, które podstępem trafiało do wrogich obozów. Bywała też nanoszona na groty strzał – rana zadana takim ostrzem była niechybnym wyrokiem.

 

Remedium na niewiernego kochanka

Wilcza jagoda weszła także do ludowych wierzeń i obrzędów. Uważano, że napar z jej liści pozwala zajrzeć w przyszłość, przywołać duchy i zdobyć miłosny czar. Czarownice i alchemicy trzymali ją w swoich skrzyniach jako składnik zaklęć. To z niej powstawały słynne „maści na latanie”, które miały przenosić wiedźmy na sabaty. Skopolamina wywoływała tak sugestywne halucynacje, że kobiety wierzyły, iż unoszą się w powietrzu, lecą przez noc, otulone szeptem diabła.

W kronikach niemieckich zachował się opis chłopki z Turyngii, która w noc przesilenia letniego posmarowała się maścią i obudziła naga na dachu stodoły, przekonana, że spędziła całą noc na Łysej Górze. Przerażona, sama doniosła na siebie, by wyznać winę. Dla inkwizytorów był to dowód diabelskiego kontaktu – dla późniejszej nauki świadectwo, że belladonna potrafi otworzyć drzwi do światów istniejących jedynie w umyśle.

Włoskie damy renesansu znały jeszcze inne zastosowanie wilczej jagody. Delikatny proszek z suszonych liści dyskretnie dosypywano do kielicha niewiernego kochanka czy rywalki. Bezbarwny, bezwonny – znikał w winie jak cień. Śmierć przychodziła po kilku godzinach, poprzedzona majaczeniem, drgawkami i gorączką.

Paradoksalnie, ta sama roślina, która zabijała, służyła też do upiększania. W renesansie kobiety wpuszczały sok belladonny do oczu, by rozszerzyć źrenice i nadać spojrzeniu „pożądliwą mglistość”. Ten sam czar, który wabił, krył w sobie grozę: jedna kropla za dużo mogła pozbawić wzroku albo nawet zakończyć życie.

 

Śmierć i ratunek

Z czasem nauka próbowała ujarzmić jej moc. Z alkaloidów belladonny powstały leki: atropina do dziś znajduje zastosowanie w okulistyce, rozszerzając źrenice, w anestezjologii i w leczeniu zatruć gazami bojowymi. Nawet jednak w sterylnych salach szpitalnych pozostaje w niej echo dawnego zagrożenia – kropla więcej wciąż oznacza zgon. W jednej roślinie kryje się i śmierć, i ratunek.

Belladonna nie zniknęła też z ludzkiej wyobraźni wraz z końcem epoki trucizn i intryg. W XIX wieku stała się symbolem femme fatale – kobiety, która uwodzi, by zgubić. W poezji prerafaelitów powracała jako roślina piękna, ale przeklęta, jakby sama natura ostrzegała przed uwodzącą twarzą śmierci. Malarze ukazywali ją w dłoniach kobiet o niepokojącym spojrzeniu, a pisarze dekadentyzmu używali jej jako metafory zatrutego piękna.

Romantycy widzieli w niej kwiat graniczny – roślinę rosnącą między światłem a mrokiem, życiem a grobem. Nawet w powieściach gotyckich belladonna stawała się cichym bohaterem – lekiem i jednocześnie trucizną, zaklęciem, którego nie wolno wypowiadać.

Do dziś w literaturze i filmie pozostaje symbolem grozy ukrytej w pięknie. To znak namiętności prowadzącej ku zatracie, uroku, który jest tylko maską śmierci. Jej nazwa brzmi jak szept, kwiat przypomina pogrzebowy dzwon, a owoce świecą w mroku jak oczy drapieżnika. Belladonna – piękna pani, której czar jest wiecznym ostrzeżeniem: to, co najpiękniejsze, bywa najgroźniejsze.

Belladonna jest dowodem, że piękno i śmierć bywają nierozłączne. W jej kwiatach, fioletowych jak noc, kryła się obietnica zarówno pożądania, jak i agonii. Jej owoce błyszczą jak klejnoty, które aż chce się zerwać – lecz wystarczy kilka, by zakończyć życie. To roślina-symbol: uwodzicielka i morderczyni, której nie sposób zaufać. Do dziś budzi respekt – w medycynie, legendach i sztuce. Piękna pani z imienia, zabójczyni z natury.

Monika Pawlak


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama