Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 5 grudnia 2025 00:05
Reklama KD Market

Bunt w konwulsjach śmiechu

W 1962 roku w Tanzanii, w regionie Bukoba nad brzegiem Jeziora Wiktorii, wybuchła epidemia… śmiechu. Niekontrolowane ataki chichotów dotknęły ponad tysiąc osób i doprowadziły do zamknięcia 14 okolicznych szkół. Śmiech rozprzestrzeniał się niczym zaraza. Zamiast zbliżać i łagodzić napięcia, paraliżował życie całych społeczności. Nikt nie miał pojęcia, co wywołało tę zadziwiającą masową reakcję.
Bunt w konwulsjach śmiechu

Autor: Adobe Stock/AI

30 stycznia 1962 roku w prowadzonej przez misjonarzy szkole średniej dla dziewcząt w wiosce Kashasha, niedaleko miasta Bukoba, trzy uczennice zaczęły nagle chichotać. Początkowo wyglądało to na zwykły wybryk nastolatek. Ich śmiech jednak nie ustępował. Przeciwnie, rozprzestrzeniał się jak zaraza. W ciągu kolejnych tygodni ataki chichotu zataczały coraz większe kręgi, obejmując kolejne uczennice. Wszystkie śmiały się bez powodu niczym opętane. Godzinami, czasami całymi dniami. Niektóre płakały, krzyczały albo mdlały. Ataki przychodziły falami. Trwały od kilku godzin do nawet 16 dni. Towarzyszyły im bóle brzucha, problemy z oddychaniem i wysypki na skórze. Nieustający śmiech rozdzierał bólem ich ciała, uniemożliwiał jedzenie, sen i naukę.

 

Chaos w szkole

Nauczyciele byli w szoku. Nigdy nie spotkali się z takim szaleństwem. Próbowali przywrócić porządek, karali, perswadowali, błagali. Nic nie działało. Dziewczęta nie mogły powstrzymać konwulsyjnego chichotu. Ich ciała wymknęły się spod kontroli. Atmosfera w liceum była coraz bardziej napięta. Lekcje stały się niemożliwe. W końcu 18 marca drzwi do szkoły zamknięto na kłódkę. Zarażonych śmiechem było wtedy już 95 z 159 uczennic.

Zamknięcie szkoły nie zatrzymało jednak epidemii. Wręcz przeciwnie. Uczennice wróciły do swoich domów i wiosek, przenosząc ze sobą tajemniczą zarazę.

Śmiech rozprzestrzeniał się szybko na inne społeczności w regionie. Z czasem dotarł nawet do sąsiedniej Ugandy. Kolejne szkoły zaczęły zgłaszać podobne przypadki. W Nshamba, Kanyangereka, Ramashenye. Nauczyciele i rodzice byli bezradni. Próbowano wszystkiego: modlitw, lekarstw, tradycyjnych metod leczenia. Szamani i uzdrowiciele diagnozowali czary i opętanie przez złe duchy. Misjonarze organizowali długie sesje modlitewne. Lekarze przepisywali środki uspokajające. Nic nie działało. Śmiech bezlitośnie atakował kolejnych ludzi. Całe wioski żyły w strachu. Rodzice bali się wypuszczać córki z domów. Zdrowe unikały kontaktów z rówieśniczkami, obawiając się zarażenia. Życie społeczne regionu zamarło. A potem równie niespodziewanie śmiech zaczął słabnąć.

Epidemia trwała około 18 miesięcy. Dotknęła w sumie około tysiąca osób. Głównie młodych dziewcząt i kobiet. Co ciekawe, dojrzali mężczyźni byli na nią odporni. Ofiarami padały przede wszystkim uczennice i młode nauczycielki. Rzadziej starsze matki chorych dziewcząt. Wzorzec ten okazał się po latach kluczem do zrozumienia natury ówczesnego szaleństwa.

 

Nieświadomy akt buntu 

Lekarze wykluczyli przyczyny biologiczne panicznego śmiechu. Nie znaleźli wirusa, bakterii ani toksyn. Dziewczęta nie były chore w medycznym sensie tego słowa. Zaczęto przychylać się więc do innej diagnozy: masowej choroby psychogennej, nazywanej potocznie masową histerią.

Zjawisko to pojawia się w społecznościach doświadczających silnego stresu psychologicznego. Na napięcie emocjonalne ciało reaguje fizycznymi objawami. Te, niczym wirus, rozprzestrzeniają się następnie pośród innych członków grupy. Działa tu tzw. mechanizm sugestii i naśladownictwa – widzenie osoby w stanie ataku wywołuje u świadka podobną reakcję. Szczególnie gdy oboje znajdują się w tej samej stresującej sytuacji.

Co więc zestresowało uczennice we wiosce Kashasha? Christian Hempelmann, badacz z Uniwersytetu A&M w Teksasie uznał, że epidemię śmiechu w Tanzanii wywołała transformacja. Tanganika – jak wówczas nazywało się to terytorium – uzyskała niepodległość niecałe dwa miesiące przed pierwszym atakiem śmiechu, 9 grudnia 1961 roku. Był to czas ogromnych przemian społecznych i politycznych. Stare porządki runęły w gruzach. Nikt nie wiedział, co przyniesie przyszłość.

Dla młodych kobiet w misyjnych szkołach średnich ta presja była szczególnie silna. Po uzyskaniu niepodległości rodzice i nauczyciele mieli wobec nich znacznie wyższe oczekiwania. Edukacja nagle stała się drogą do lepszego życia i zawodowej kariery. A one miały reprezentować tę nową, nowoczesną wersję kobiety. I tu następowało spięcie kulturowe. W tradycyjnym społeczeństwie tanzańskim role kobiet były jasno określone. Z jednej więc strony oczekiwano od nich, że będą nowoczesne, wykształcone i ambitne, ale jednocześnie miały respektować tradycyjne wartości i być posłuszne. Ta sprzeczność rodziła konflikt wewnętrzny, z którym trudno było sobie poradzić.

W patriarchalnym społeczeństwie, w sztywnych ramach misyjnej szkoły, nie było możliwości artykułowania swoich lęków i frustracji. Młode ciała znalazły więc inny sposób: śmiech. Stał się on nieświadomym aktem buntu i prośbą o pomoc.

Epidemia z Tanzanii nie była pierwszym takim przypadkiem. Od czasów „tańców szaleństwa” w XIV-wiecznej Europie odnotowano ponad sto podobnych historii. Zwykle w szkołach, klasztorach, zakładach pracy – wszędzie tam, gdzie kobiety funkcjonowały w sytuacjach wysokiego stresu. W latach sześćdziesiątych XX wieku w angielskich fabrykach tekstylnych pracownice masowo mdlały i dostawały konwulsji. Zawsze w grę wchodziła sugestia i ścisły kontakt między dotkniętymi atakiem. I zawsze pierwsze zapadały na nią osoby o największym wpływie w danej społeczności.

Nie istnieje lek na masową chorobę psychogenną. Może jest nim jedynie czas i spokój. Objawy zazwyczaj ustępują same, gdy zmniejsza się stres. Lub gdy dotkniętych nią ludzi rozdziela się i wycofuje ze stresogennej sytuacji.

W przypadku epidemii z Tanzanii proces ten trwał ponad rok. Szkoły zamykano, otwierano ponownie, choroba wracała. Dopiero gdy napięcie związane z przemianami politycznymi osłabło, a nowa rzeczywistość stała się bardziej oswojona, ataki zaczęły zanikać.

Epidemia z Kashashy sprzed kilkudziesięciu lat to kolejnym dowód na to, że ciało i umysł są nierozłączne. A stres może manifestować się w najbardziej nieoczekiwany sposób. Śmiech nie zawsze jest oznaką szczęścia. Bywa krzykiem ciała o pomoc.

Joanna Tomaszewska


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama