Najważniejszą nagrodę Złotego Hugo otrzymał brawurowo zrealizowany hiszpańsko-francuski dramat współczesny „Sirat” w reżyserii Olivera Laxe. Akcja tego filmu rozgrywa się w pustynnych plenerach Maroka. Ojciec poszukuje córki, która kilka miesięcy wcześniej przyjechała tam z Hiszpanii na imprezę rave i nie wróciła do domu. Okazuje się, że w ustronnych rejonach Afryki Północnej takie szaleństwa muzyczne odbywają się regularnie, a młodzi ludzie niczym koczownicy przemieszczają się z jednego miejsca do następnego. Sens życia, czy spirala niebytu? Opowiadana historia wciąga widzów w otchłań egzystencjalną przy mocnych dźwiękach muzyki elektronicznej.
Druga pod względem znaczenia nagroda Srebrnego Hugo przypadła w udziale tunezyjsko-francuskiemu dramatowi „The Voice of Hind Rajab”. Jest to poruszająca fabularyzacja prawdziwej historii, która nie tak dawno była obecna na pierwszych stronach gazet. Prywatny samochód, którym palestyńska rodzina jechała w strefie Gazy został ostrzelany przez wojsko izraelskie. Wszyscy pasażerowie oprócz sześcioletniej dziewczynki zginęli na miejscu. Przez kilka godzin pracownicy Czerwonego Półksiężyca byli z nią w kontakcie telefonicznym, ale niestety nie udało się nikogo wysłać na ratunek. Autorka filmu wykorzystuje nagrania autentycznych rozmów, których emocjonalny wydźwięk jest piorunujący.
Pozostałe nagrody w konkursie głównym otrzymali Mascha Schilinski z Niemiec za reżyserię dramatu historycznego „Sound of Falling”, Wagner Moura za najlepszą rolę męską w brazylijskim filmie politycznym „The Secret Agent”, Eszter Tompa na najlepszą kreację kobiecą w rumuńskiej satyrze „Kontinental ‘25”, Włoch Paolo Sorrentino za scenariusz do filmu „La Grazia”, oraz Gergely Palos za zdjęcia do poetyckiej produkcji węgierskiej „Silent Friend”. W konkursie debiutów lub drugich filmów zwyciężył „Short Summer” z Serbii, a wśród dokumentów francusko-palestyński „Put Your Soul on Your Hand and Walk”.
Do najważniejszych pozakonkursowych tytułów prezentowanych na tegorocznym festiwalu na pewno należy zaliczyć „It Was Just an Accident”, dramat autorstwa Jafara Panahiego, który został nakręcony potajemnie w Iranie, a później przeszmuglowany do Francji, gdzie otrzymał Złotą Palmę na festiwalu w Cannes. Tę przejmującą opowieść o grupie byłych więźniów politycznych żądnych odwetu na reżimowym prześladowcy można obecnie oglądać na ekranach chicagowskich kin. Równie ciepło widzowie przyjęli zwycięzcę Złotego Lwa na festiwalu w Wenecji, „Father Mother Sister Brother” w reżyserii Amerykanina Jima Jarmuscha. Jest to melancholijny tryptyk o trudnych relacjach rodzinnych, w którym pozornie niewiele się dzieje – ale paradoksalnie właśnie na tym polega jego siła.
Oba powyższe filmy powinny znacząco liczyć się w stawce kandydatów do przyszłorocznych Oscarów. Inne festiwalowe tytuły, które zapewne również znajdą się w gronie oscarowych faworytów to inspirowany losami Szekspira i jego żony „Hamnet” w reżyserii Chloe Zhao ze świetnymi zdjęciami polskiego operatora Łukasza Żala, skomplikowany psychologicznie norweski dramat rodzinny „Sentimental Value” Joachima Triera, oraz pełen życiowych refleksji fresk o skromnym, amerykańskim drwalu „Train Dreams” zrealizowany przez Clinta Bentleya. Zarówno Bentley jak i odtwórca głównej roli, Joel Edgerton, przylecieli na chicagowską premierę nie tylko po to, żeby spotkać się z publicznością, ale również żeby odebrać z rąk organizatorów honorowe nagrody za osiągnięcia artystyczne.
Innym laureatem nagrody specjalnej był w tym roku amerykański reżyser i scenarzysta Spike Lee. Na pokazie jego najnowszego filmu „Highest to Lowest” pojawił się nawet burmistrz Chicago, Brandon Johnson. Dla prawdziwych fanów kina równie ważna była obecność na festiwalu uznanych twórców z całego świata, którzy bardzo rzadko przyjeżdżają do naszego miasta. W tym gronie znaleźli się m. in. bracia Jean-Pierre i Luc Dardenne (Belgia), Gus Van Sant (USA), Ildiko Enyedi (Węgry), Kelly Reichardt (USA), Gianfranco Rosi (Włochy) i Mona Fastvold (Norwegia).
Do listy gości z najwyższej filmowej półki bezsprzecznie należy zaliczyć też Agnieszkę Holland, która została przyjęta w Chicago z pełnymi honorami. Polska reżyserka zaprezentowała widzom swoje najnowsze dzieło „Franz”, czyli biograficzny portret cenionego pisarza Franza Kafki. Tak jak nieoczywista była twórczość tego czesko-niemiecko-żydowskiego pisarza, tak i nieoczywista jest forma opowiadania tej historii przez Holland. Życie Kafki oglądamy poprzez okruchy rzeczywistości, wyobraźni i współczesnych odniesień. To jest fascynujący, ale i trudny w odbiorze film, który Polska zgłosiła w tym roku do Oscara w kategorii filmu międzynarodowego. Dyskusje reżyserki z publicznością po obu seansach festiwalowych były długie i treściwe.
Na pokazy swojego filmu przyleciała też Weronika Mliczewska, autorka dokumentu „Child of Dust” o Sangu, Wietnamczyku, który poszukuje swojego amerykańskiego ojca. Ta historia oczywiście sięga korzeniami do okresu wojny wietnamskiej i choć prowadzi tylko częściowo do przysłowiowego „happy endu”, to należy podziwiać zaangażowanie reżyserki, która poświęciła osiem lat na realizację tego projektu. Zarówno ona jak obecny na projekcjach Sang mogli się czuć usatysfakcjonowani odbiorem ich wspólnego dzieła w Chicago – film zdobył nagrodę publiczności.
Gwoli dziennikarskiej ścisłości, warto zauważyć jeszcze jeden polski akcent na tegorocznym festiwalu. Nagrodę w kategorii krótkich animacji przyznano filmowi „Autokar”. Jego autorką jest Sylwia Szkiłądź, Polka mieszkająca na stałe w Belgii. Ta produkcja stanowi jeden z wielu przykładów na to, jak w świecie kina międzynarodowość jest zupełnie naturalnym zjawiskiem, którego stajemy się szczególnie świadomi podczas festiwali filmowych.
Zbigniew Banaś
[email protected]
Zdjęcia: Beata Banaś






















