Rezerwat „Muzeum Trovantów”, ukryty między zielonymi wzgórzami i lasami Valcea, fascynuje każdego przybysza. Niewielki, niepozorny skrawek ziemi od lat przyciąga naukowców, podróżników i łowców tajemnic. Wszyscy chcą zobaczyć na własne oczy słynne żywe kamienie.
Trovanty rosną – to fakt. Ale ciekawscy nie dostrzegą tego podczas jednej wizyty. Kamienie powiększają się bardzo powoli. Milimetr po milimetrze. Przez tysiące lat. Po deszczu pęcznieją, w słońcu zastygają. Zmienią kształt, czasem się przesuną. „Rozmnażają” się, jakby miały własny plan istnienia. W lokalnych legendach to dzieci ziemi, które oddychają po deszczu. Miejscowi nazwali je trovantami – od rumuńskiego słowa trovant, czyli „cementowy piasek”.
Nie bez powodu rezerwat nazywany jest miejscem, gdzie natura igra z wyobraźnią i nie daje prostych odpowiedzi.
Czar natury
To, że rumuńskie kamienie potrafią rosnąć, zauważono już w XIX wieku. Ludzie patrzyli z osłupieniem, jak po ulewach skały wchłaniały wodę. Potem na ich powierzchni pojawiały się kuliste, gładkie wypukłości. Z czasem guzki odrywały się od głazów i spoczywały obok.
Widok był tak niezwykły, że w latach 70. XX wieku zjawiskiem zainteresowali się geolodzy. Badali, jak to możliwe, że skała „rośnie” i „rozmnaża się”. Odpowiedź okazała się mniej magiczna niż legenda, ale równie fascynująca.
Trovanty powstały miliony lat temu z piaskowca i węglanu wapnia. Wtedy na terenie dzisiejszej Rumunii rozciągało się płytkie morze. Osady opadały na jego dno, gdzie z czasem ulegały sprasowaniu i scementowaniu minerałami. Tak narodziły się dzisiejsze kamienie.
Ich życie wciąż zależy od deszczu. Woda wsiąka w skałę, rozpuszcza minerały i przenosi je głębiej. Tam, pod ciśnieniem, osadzają się wokół ziaren piasku, tworząc nowe warstwy. Skała rośnie – powoli, rytmicznie, jakby miała własny puls. To geologia, nie magia. A jednak efekt wydaje się czystym czarem natury.
Trovanty nie są zwykłym piaskowcem. Ich wnętrze przypomina drzewne słoje, tyle że zbudowane z warstw minerałów. Niektóre kryją błyszczące kryształy kalcytu, inne mają twardy rdzeń ze żwiru, który chroni je przed erozją. Mienią się barwami – od popielatej szarości po ciepły bursztyn.
Największe ważą po kilka ton i mają do trzech metrów średnicy. Wciąż rosną – milimetr po milimetrze, niezauważalnie dla oka. Spiralne wzory, mineralne słoje, kryształowe przebłyski – każdy trovant jest jedyny w swoim rodzaju. Każdy zapisuje w sobie historię milionów lat.
Tajemnica ruchu
Po ulewie większe głazy potrafią przesunąć się o kilka centymetrów. W błocie zostają wtedy ślady – jak po cichym marszu.
Naukowcy są jednak sceptyczni. Tłumaczą to erozją i osuwaniem się gruntu. Ale przyznają też, że trovanty reagują na wilgoć i ciśnienie. Nie są więc martwe w zwykłym tego słowa sensie. Żyją, tylko w innym znaczeniu.
W laboratoriach potwierdzono, że przyrost warstw przyspiesza podczas symulowanych ulew. Woda wypełnia mikropęknięcia minerałami, powiększając objętość skały. Temperatura, wilgotność, skład gleby – wszystko wpływa na ich wzrost. Natura w ruchu, ledwo uchwytnym dla ludzkiego oka.
Żyjące kamienie przypominają, że Ziemia nie jest martwa. Że nawet skały – symbol wieczności – potrafią się zmieniać. Dla geologów to zupełnie naturalny proces. Dla ludzi – dowód, że materia ma swoją „duszę”.
Niektórzy naukowcy porównują trovanty do biomineralnych formacji samoreplikujących się. Karmione wodą i minerałami powiększają swoją strukturę. Nie mają DNA, nie oddychają, ale spełniają podstawowy warunek życia – wzrost i regenerację. Dla obserwatorów to wystarczający powód, by mówić o cudzie.
Rumuńskie trovanty są najbardziej znane, ale nie jedyne. Podobne formacje odkryto w Rosji, Kazachstanie i USA. Tam również skały reagują na wilgoć i ciśnienie, lecz nigdzie nie wydają się tak „żywe”, jak te w Costesti.
Muzeum w lesie
W 2004 roku rząd Rumunii objął rezerwat ochroną i nadał mu nazwę „Muzeum Trovantów”. Na niewielkim obszarze leży tam kilkadziesiąt formacji o różnych kształtach: małe, idealnie okrągłe kule i ogromne, fantazyjne głazy. Dla turystów to miejsce jak z baśni, dla artystów – źródło inspiracji, a dla geologów – naturalne laboratorium.
Ci ostatni dokumentują każdy przyrost kamieni: fotografują je, tworzą modele 3D, notują zmiany wilgotności i temperatury. Wszystko po to, by uchwycić moment, w którym kamień się „rodzi”.
Od lat miejscowi przynoszą do muzeum drobne fragmenty oderwane od większych skał po ulewach. Pracownicy katalogują je i obserwują, jak zmieniają się z czasem.
W 2015 roku rumuńscy geolodzy rozpoczęli eksperymenty z kontrolowanym podlewaniem. Po kilku miesiącach na powierzchni niektórych okazów pojawiły się mikroskopijne wypukłości – dowód, że proces naprawdę trwa, choć zbyt wolno, by uchwycić go gołym okiem.
W Costesti natura prowadzi więc własne, nieśpieszne laboratorium, w którym każdy deszcz jest eksperymentem.
Mieszkańcy Costesti mówią, że kamienie mają duszę. Starsi twierdzą, że kto dotknie trovanta podczas deszczu, ten będzie śnił o przeszłości Ziemi. Inni opowiadają o dziwnych dźwiękach – cichym, niskim pomruku. Podobno słychać go nocą, gdy wilgoć osiada na skałach. Naukowcy tłumaczą to drganiami i przepływem wody w porach kamienia. Ale dla miejscowych to „oddech ziemi”.
W świecie, który zapomina o ciszy, trovanty trwają. Powoli, w rytmie natury, którego człowiek już nie słyszy. Może to tylko fizyka. A może coś więcej?
Mówią, że gdy przyłożysz dłoń do ich mokrej, gładkiej powierzchni, poczujesz puls. A może to echo twojego własnego serca – odbite w kamieniu, który żyje od milionów lat?
Joanna Tomaszewska









