Oblicze młodości
Około 1912 roku Gustav Klimt – wówczas już ceniony portrecista, mistrz kobiecej zmysłowości i dekoracyjnego przepychu – stworzył intymny portret dziewczyny. Nosił on roboczy tytuł „Backfisch” – niemieckie słowo określające dorastającą pannę, podlotka – już nie dziecko, a jeszcze nie kobietę. Sportretowana dziewczyna była krucha, delikatna, o nieśmiałym spojrzeniu, zaledwie przeczuwająca siłę swojej kobiecości.
Z obrazu emanowała subtelna melancholia. Twarz dziewczyny – drobna, z wyraźnym owalem, miękkimi rysami i przymkniętymi oczami – uchwycona została z niezwykłą czułością. Ciemne włosy opadały miękkimi falami na ramiona. Jasna suknia, z wysokim kołnierzykiem, zwiewna, niemal przezroczysta, opalizowała subtelnymi odcieniami błękitu, pudrowego różu i perłowej bieli. Tło – chłodne, mgławicowe, pełne było zamierzonych niedopowiedzeń.
Był to obraz intymny, cichy, jakby szeptany. Bez złota i ornamentów – wszystko w nim podporządkowane było emocji. Emocji niezwykle osobistej. Z czasem zaczęto spekulować, że dziewczyna z portretu była ukochaną artysty. Jedną z nielicznych, która nie była jedynie muzą, lecz kimś więcej. I że jej śmierć stała się początkiem końca tego obrazu – w takiej formie, w jakiej powstał pierwotnie.
Żałoba pod warstwą farby
Nie wiadomo dokładnie, w jakich okolicznościach zmarła dziewczyna z portretu. Nie znamy jej imienia, choć istnieją hipotezy, że była uczennicą lub modelką z kręgu artystów Wiednia. Wiadomo natomiast, że jej odejście wstrząsnęło Klimtem. Nie prowadził wprawdzie dziennika i nie komentował swego życia osobistego, ale mówiły za niego obrazy – a ten, który przemalował, mówił najwięcej.
Decyzja o zamalowaniu twarzy dziewczyny i stworzeniu nowej postaci była aktem zarówno symbolicznym, jak i praktycznym. Klimt nie zniszczył obrazu – co byłoby łatwiejsze – lecz go przemalował. W miejscu eterycznej dziewczyny pojawiła się kobieta. Świadoma siebie, wyniosła, dojrzała. Jakby Klimt chciał w ten sposób zamknąć pewien rozdział życia – ukry
własną żałobę pod warstwą farby. To była jego decyzja – nie sugestia klienta ani zlecenie kolekcjonera. Intymny rytuał artysty, który pogrzebał miłość, nie wyrzucając jej, lecz zamalowując.
Nowe oblicze
W latach 1916-1917 narodziła się nowa wersja obrazu. Choć kompozycja została zachowana – ta sama poza, ten sam obrót ciała – kobieta na płótnie była już zupełnie inna.
Jej twarz miała ostrzejsze rysy: wydatne kości policzkowe, ciemne, przenikliwe oczy, spojrzenie bez śladu melancholii. Usta lekko zaciśnięte, z subtelnym cieniem uśmiechu. Kobieta z obrazu nie była już wrażliwa, lecz chłodna i pewna siebie. Emanowała elegancją, ale też dystansem. Nie była kochanką. Była damą.
Ubrana w barwną chustę z motywem kwiatowym, z zarzuconym na ramiona materiałem w odcieniach fioletu, purpury i zieleni, sportretowana kobieta zdawała się należeć do innej sfery. Jej suknia, w kolorze głębokiej zieleni, harmonizowała z ozdobnym tłem, w którym Klimt zastosował motywy secesyjne – ornamenty, struktury, kontrastujące plamy barw. Całość – bogatsza, bardziej wystylizowana – wyraźnie była inna od pierwszej wersji, choć pod spodem nadal biło ukryte serce.
Obraz z dwojgiem oczu
Obie kobiety przedstawione na tym samym płótnie różniły się od siebie jak dzień i noc. Jedna młoda, pełna życia i subtelnej, naturalnej delikatności. Druga – dojrzała, pewna siebie, świadoma swej kobiecości, z twarzą, którą trudno było odczytać. Pierwsza zdawała się bliska i poruszająca, niemal tkliwa. Druga – chłodna, opanowana, wyniosła. Klimt – być może nie do końca świadomie – stworzył dwa światy na jednym płótnie: jeden jawny, widoczny dla wszystkich, i drugi – ukryty pod warstwą farby, zachowany tylko dla siebie. Przez dziesięciolecia nikt nie przypuszczał, że w obrazie kryje się jeszcze jedno spojrzenie.
Nowa wersja obrazu trafiła do włoskiego kolekcjonera, a następnie – w latach 20. XX wieku – do Galerii Ricci Oddi w Piacenzy. Tam wisiał przez dekady, nie przyciągając wielkiej uwagi. Klimt namalował słynniejsze obrazy: „Pocałunek”, „Judytę”, „Złotą Adele”. „Portret damy” uchodził za jedno z jego późnych, ciekawych, lecz nie wybitnych ani intrygujących dzieł. Do czasu...
W latach 90. uczennica włoskiego liceum artystycznego w Piacenzy, Claudia Maga, analizując reprodukcję „Portretu damy” sprzed kilku dekad, zauważyła, że twarz kobiety różni się od tej widocznej na obrazie wiszącym w Galerii Ricci Oddi. Jej spostrzegawczość wzbudziła podejrzenia, że dzieło mogło zostać przemalowane. Gdy przeprowadzono badania rentgenowskie, odkryto pod warstwą farby drugi portret – twarz innej kobiety, zatartą, lecz wciąż widoczną. Tak odsłonięto zaskakującą prawdę: „Portret damy” to jedyny znany obraz Klimta, w którym artysta zamalował wcześniejszą kompozycję.
Pusta rama
Kilka miesięcy później, w lutym 1997 roku, obraz zniknął w tajemniczych okolicznościach. Zaledwie dzień przed planowanym otwarciem nowej ekspozycji. W jego miejscu pozostała jedynie pusta rama. Drzwi do sali wystawowej były zamknięte, system alarmowy milczał, nie było żadnych śladów włamania.
Rozpoczęło się intensywne śledztwo, ale mimo zaangażowania policji i mediów, trop urwał się niemal natychmiast. Pojawiły się rozmaite teorie. Twierdzono, że obraz został skradziony na zlecenie bogatego kolekcjonera i wywieziony z kraju pod fałszywym nazwiskiem. Podejrzewano udział mafii, która miała wykorzystać dzieło jako kartę przetargową w nielegalnych interesach, a także kradzież upozorowaną – dokonaną przez kogoś z wewnątrz, być może z udziałem pracowników galerii.
Mimo przeczesania całego obiektu i przyległych do niego terenów, obrazu nie odnaleziono. Przepadł bez śladu. Przez ponad dwadzieścia lat jego los pozostawał jedną z największych zagadek włoskiego świata sztuki – aż do chwili, gdy prawda, niczym dobrze ukryta warstwa farby, zaczęła się odsłaniać.
Cudowny powrót
W grudniu 2019 roku ogrodnik pracujący przy murze Galerii Ricci Oddi zauważył niewielkie, zarośnięte bluszczem metalowe drzwiczki prowadzące do wnęki w murze. Zajrzał do środka. Wewnątrz leżała czarna torba na śmieci a w niej starannie zawinięty w folię obraz. Początkowo uznano to za niewybredny żart albo próbę podłożenia falsyfikatu. Jednak dokładne badania rozwiały wszelkie wątpliwości: był to oryginalny „Portret damy” Gustava Klimta. Odnalazł się po 22 latach niemal na wyciągnięcie ręki od miejsca, z którego zniknął.
Wkrótce potem ujawniono, że kilka miesięcy przed odnalezieniem obrazu policja otrzymała sygnał od osoby podającej się za jednego ze sprawców kradzieży. Anonimowy informator twierdził, że obraz trafił w ręce prywatnego kolekcjonera, który obiecał oddać go po upływie 20 lat. Gdy termin ten minął, obraz faktycznie powrócił – za sprawą ogrodowego schowka, jakby podrzucony zgodnie z wcześniejszą umową. Ten niezwykły zwrot akcji dodał sprawie nowej warstwy tajemnicy.
Kto i dokładnie kiedy schował obraz? Czy był to rzeczywiście „tymczasowy” właściciel, próbujący w ten sposób zmyć winę i uspokoić sumienie? A może dzieło nigdy nie opuściło skrytki, czekając przez lata na odpowiedni moment, by się ujawnić? Istnieje też inna, bardziej romantyczna teoria – że sam portret, niczym wierny duch, nie chciał opuścić miejsca, które było jego domem. Bez względu na to, która wersja jest prawdziwa, jedno jest pewne: „Portret damy” powrócił w sposób niemal baśniowy, a jego historia zyskała status legendy – z pogranicza świata sztuki, przestępstwa i niewytłumaczalnych zbiegów okoliczności.
Dziś „Portret damy” uchodzi za jedno z najbardziej tajemniczych dzieł Gustava Klimta – obraz, który skrywa więcej niż pokazuje. Na powierzchni widnieje elegancka, pełna wdzięku kobieta z epoki fin de siècle’u, a pod warstwą farby ukrywa się dziewczyna, której historia zakończyła się zbyt wcześnie. Dwie postaci splecione w jednym płótnie, dwie emocje utrwalone jedną ręką. Jedna obecna, druga ukryta – obie na zawsze wpisane w strukturę obrazu. I choć tylko jedna z nich spogląda na widza, druga wciąż trwa – niema, lecz niezapomniana.
Monika Pawlak









