Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 4 grudnia 2025 23:22
Reklama KD Market

Święto zrodzone w bólu

Jesienią 1863 roku Ameryka płonęła od bitewnych pożarów. I właśnie wtedy, gdy kraj rozdzierała wojna secesyjna, gdy brat walczył przeciw bratu, a pola Wirginii i Tennessee nasiąkały krwią, prezydent Abraham Lincoln powziął decyzję, która wówczas wydawała się niemal absurdalna. Ogłosił narodowe Święto Dziękczynienia. W środku wojny, w czasach głodu, zniszczenia i żałoby, wezwał naród, by… dziękował. To nie była decyzja polityczna, lecz moralna. A może – jak powiedzieliby niektórzy – metafizyczna.
Święto zrodzone w bólu
Pierwsze Święto Dziękczynienia w Plymouth, 1914, autorstwa Jennie Augusta Brownscombe

Autor: Wikipedia

W 1863 roku Stany Zjednoczone nie przypominały kraju, który mógłby świętować cokolwiek. Armie Unii i Konfederacji toczyły wyniszczające bitwy pod Gettysburgiem, Chancellorsville i Vicksburgiem. Ginęły dziesiątki tysięcy ludzi. Matki chowały synów, bracia pisali do siebie listy z przeciwległych frontów, a żony modliły się o wieści z obozów. Lincoln – zmęczony, posiwiały, obciążony sumieniem i stratami – był świadomy, że naród stoi na granicy nie tylko politycznego, ale i duchowego rozpadu.

A jednak właśnie wtedy, w sierpniu tego roku, na jego biurko trafił list od kobiety, której nazwisko historia niemal zatarła. Sarah Josepha Hale – redaktorka popularnego pisma „Godey’s Lady’s Book” – od siedemnastu lat pisała do prezydentów, senatorów i gubernatorów, błagając o ustanowienie ogólnokrajowego Dnia Dziękczynienia. Uważała, że taki dzień mógłby połączyć Amerykanów ponad podziałami religijnymi i politycznymi, przywracając poczucie wspólnoty w czasach rozłamu.

„To święto – pisała – jest modlitwą, a nie ucztą. Niech jego światło padnie na każdy dom w tym kraju, niech każda rodzina zapłonie wdzięcznością”.

Lincoln – człowiek głęboko wierzący – zatrzymał się nad tym listem. Zrozumiał, że wdzięczność może być formą oporu wobec rozpaczy.

Abraham Lincoln, 1863 r.  Z prawej: Sarah J. Hale, 1831, portret namalowany przez Jamesa Lambdina
fot. Wikipedia

Wdzięczność wbrew wszystkiemu

W Białym Domu panowała cisza, gdy Lincoln podpisywał proklamację. Tekst – napisany wspólnie z sekretarzem stanu Williamem Sewardem – był niezwykle piękny, pełen moralnej pokory i duchowej siły. „W tym roku, mimo grzechu i wojny, nie straciliśmy wiary w Opatrzność” – pisał prezydent. Wskazywał, że naród powinien „złożyć wspólne dziękczynienie Wszechmogącemu Bogu za jego dobrodziejstwa”.

Proklamacja ustanawiała czwarty czwartek listopada narodowym Dniem Dziękczynienia – świętem, które miało być obchodzone jednocześnie we wszystkich stanach, zarówno północnych, jak i – w przyszłości – południowych.

Był to gest o ogromnym znaczeniu: święto wdzięczności miało stać się nicią zszywającą rozdarte serce kraju.

Trudno jednak było dziękować, gdy wokół panował smutek. Gazety z tamtych dni pokazują, jak zaskoczone było społeczeństwo. „Jak mamy świętować, gdy nasze dzieci giną w błocie Wirginii?” – pisał jeden z nowojorskich dziennikarzy. Ale właśnie w tym tkwił geniusz Lincolna. Rozumiał, że wdzięczność nie jest uczuciem zadowolenia, lecz wyborem – moralnym obowiązkiem nawet w najciemniejszych czasach.

W wielu domach tego pierwszego listopadowego Dziękczynienia na stołach leżały nie tylko potrawy, ale i fotografie poległych. Wdowy modliły się w ciszy, żołnierze na frontach dzielili się sucharami i kawą, wspominając rodzinne domy. W jednym z listów z tamtych dni młody żołnierz z Pensylwanii pisał do matki: „Mamo, dziś dziękowałem nie za to, co mam, lecz za to, że wciąż mam komu dziękować”.

To była nowa definicja wdzięczności – wdzięczność wbrew wszystkiemu.

Od wojny do tradycji

Kim była kobieta, która zaszczepiła tę ideę w sercu prezydenta?

Sarah Hale była jedną z najbardziej wpływowych kobiet XIX wieku – choć historia potraktowała ją ciszej, niż zasłużyła. Redaktorka, pisarka, matka pięciorga dzieci, wdowa. To ona spopularyzowała amerykańskie przepisy na ciasto z dyni, pieczonego indyka i żurawinowy sos – symboliczne potrawy świątecznego stołu. Ale przede wszystkim była reformatorką społeczną, która rozumiała wagę wspólnych rytuałów.

Od lat 40. XIX wieku w każdym numerze swojego magazynu apelowała: „Niech cały naród, tego samego dnia, dziękuje Bogu w pokoju i jedności”.

Wysyłała listy do każdego kolejnego prezydenta – od Zachary’ego Taylora po Millarda Fillmore’a – bez skutku. Odpowiedział dopiero Lincoln.

Ironia losu sprawiła, że kobieta, która przez dekady apelowała o dzień wdzięczności, doczekała się jego ustanowienia w najkrwawszym roku w historii Ameryki. Ale może właśnie dlatego to się udało. Bo tylko w czasie wojny człowiek naprawdę rozumie, jak cenny jest pokój.

Po zakończeniu konfliktu Święto Dziękczynienia zaczęło nabierać kształtu, jaki znamy dziś. W 1864 roku generał William Sherman nakazał, by jego żołnierze – maszerujący przez Georgię – dostali racje kukurydzianego chleba i solonego mięsa „na dzień wdzięczności”. W latach 70. XIX wieku zaczęły pojawiać się pierwsze dekoracje, a lokalne gazety drukowały przepisy i porady kulinarne.

W 1876 roku nowojorskie sklepy wystawiały w witrynach indyki i dynie, a organizacje charytatywne rozdawały biednym obiady. Uczta i dobroczynność połączyły się w jeden rytuał, który przetrwał do dziś.

Nie wszyscy jednak przyjęli święto z entuzjazmem. W Nowej Anglii pojawił się zwyczaj tzw. maskarad dziękczynnych – dzieci i młodzież przebierały się w stare ubrania i chodziły po domach, zbierając ciasta i jabłka. Nazywano to „Thanksgiving Mumming” – i przypominało raczej Halloween niż modlitewny dzień wdzięczności.

Kościoły natomiast organizowały nabożeństwa, przypominając, że sens święta nie tkwi w ucztowaniu, lecz w pokorze wobec Boga i losu.

Podobno podczas pierwszego Dziękczynienia w Białym Domu Lincoln otrzymał od pewnego farmera z Indiany... żywego indyka. Prezydent miał go zjeść podczas świątecznej kolacji, ale jego najmłodszy syn Tad zaprzyjaźnił się z ptakiem, nazwał go „Jack” i błagał ojca, by go nie zabijać. Rozbawiony Lincoln podpisał – pół żartem, pół serio – „akt ułaskawienia”.

Tak narodziła się tradycja prezydenckiego „pardonowania indyka”, która przetrwała do dziś, choć niewielu wie, że jej źródła sięgają właśnie roku 1863.

Wdzięczność jako odwaga

Dziś, gdy Amerykanie zasiadają do stołu, rzadko pamiętają, że to święto narodziło się z wojny – z czasu rozpaczy, gdy kraj był rozdarty, a ludzie uczyli się dziękować mimo bólu. A przecież właśnie to nadaje Dziękczynieniu jego prawdziwy sens. To nie tylko uczta i tradycja, lecz symbol nadziei – dowód, że nawet wśród ruin można znaleźć powód, by podziękować: za życie, za drugiego człowieka, za to, że świat, mimo wszystko, trwa.

Bo Dziękczynienie nie jest amerykańskim wynalazkiem, lecz amerykańską wersją odwiecznego ludzkiego pragnienia – by w chaosie odnaleźć porządek, a w żałobie – sens.

I choć dziś stoły uginają się od potraw, a święto dawno straciło swój ascetyczny ton, jego istota pozostała niezmienna: wdzięczność to nie przywilej, lecz akt odwagi. Bo łatwo dziękować, gdy wszystko układa się dobrze. Prawdziwa wdzięczność zaczyna się wtedy, gdy świat wymyka się spod kontroli, a mimo to wciąż potrafimy powiedzieć: „dziękuję”.

Monika Pawlak


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama