Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 19 grudnia 2025 13:53
Reklama KD Market

Krwawy Kodeks Hammurabiego

W spieczonej słońcem kolebce cywilizacji, wśród piasków Mezopotamii i życiodajnych nurtów Tygrysu i Eufratu, powstał bazaltowy monolit, który na zawsze odmienił dzieje prawa: Kodeks Hammurabiego. Nie był to pierwszy zbiór praw w historii ludzkości, ale bezsprzecznie najbardziej ambitny, trwały i bezlitośnie szczery wobec realiów swojej epoki. Kamienna tablica ładu w świecie chaosu. Manifest władzy. I okno na surowe, chłodne oblicze sprawiedliwości starożytnego Babilonu.
Krwawy Kodeks Hammurabiego
Stela z prawami Hammurabiego; zbiory Luwru w Paryżu

Autor: Wikipedia

Manifest od Boga

Około 1754 roku p.n.e. Babilon nie był jeszcze symbolem potęgi, z jakim miał kojarzyć się później. Jednak pod panowaniem Hammurabiego – szóstego króla z pierwszej dynastii babilońskiej – z prowincjonalnego miasta wyrósł ośrodek władzy o kluczowym znaczeniu. Hammurabi nie był urzędnikiem w koronie. Był wodzem, politykiem, budowniczym imperium. Zjednoczył rozdrobnioną Mezopotamię, podporządkowując sobie ziemie od Zatoki Perskiej aż po Asyrię. A gdy jego królestwo zostało złączone mieczem i przysięgą, sięgnął po inne narzędzie dominacji – prawo, które miało utrwalić jego władzę raz na zawsze.

Świat, który odziedziczył Hammurabi, był podzielony i chaotyczny – pełen lokalnych praw, ustnych tradycji i rywalizujących ze sobą miast-państw. Mezopotamia – dosłownie „międzyrzecze” – przypominała mozaikę krótkotrwałych sojuszy i nieustannych konfliktów. W takiej rzeczywistości zaistniała potrzeba jednego, spójnego systemu prawnego. Hammurabi ustanowił więc zbiór 282 przepisów, które nakazał wyryć na ponad dwumetrowej kamiennej steli i ustawić w świątyni boga słońca i sprawiedliwości, Szamasza. Prawo to miało nie tylko porządkować życie społeczne, lecz także potwierdzać władzę króla i uprawnienia dane mu przez bogów. Miało być widoczne, niepodważalne i wspólne.

Na szczycie steli wyrzeźbiono wymowną scenę, w której Szamasz przekazuje Hammurabiemu insygnia władzy i sprawiedliwości – symbolizowane przez miernik i linę. To nie był przypadek. To był manifest polityczny: przesłanie do wszystkich warstw społeczeństwa, od kapłanów po pasterzy. Miał nie pozostawiać wątpliwości, że władca nie tworzy prawa samowolnie, lecz wykonuje wolę bogów. A skoro tak, to prawo staje się świętością. Nietykalne, wieczne i ponadludzkie. Żadna śmiertelna dłoń nie może go zmienić.

Oko za oko

Ale prawdziwa dramaturgia kryje się w samym tekście. Kodeks Hammurabiego nie jest traktatem o moralności ani filozoficzną refleksją nad sprawiedliwością. To bezwzględny rejestr czynów i kar – surowy, dosadny, niekiedy wręcz szokujący. Zbudowany w formie prostej formuły warunkowej „jeśli – to”, nie pozostawia miejsca na interpretację. Ani wątpliwości.

„Jeśli budowniczy postawi dom, a ten zawali się i zabije właściciela – budowniczy zostanie stracony”.

„Jeśli ktoś wybije oko człowiekowi wolnemu – jego własne oko zostanie wybite”.

„Jeśli syn podniesie rękę na ojca – jego dłonie zostaną odcięte”.

Kodeks pulsuje żelazną logiką odwetu – lex talionis. Zasada „oko za oko” nie była tu metaforą. Była literalnym, zimnym protokołem egzekucji. Sprawiedliwość miała wagę, miała miarę – i miała niezwykle cięte ostrze.

Nie była jednak ślepa. Wręcz przeciwnie – różnicowała kary według pozycji społecznej. Z bezlitosną precyzją rozróżniała, kto jest kim. W Babilonie nie obowiązywała równość wobec prawa – obowiązywała gradacja. Społeczeństwo dzieliło się na trzy warstwy: awilum (klasę posiadaczy), mushkenum (wyzwoleńców) oraz niewolników. Ten sam czyn mógł skutkować zupełnie inną karą zależnie od tego, kto był sprawcą, a kto ofiarą.

„Jeśli ktoś uderzy wolno urodzoną kobietę i spowoduje poronienie – zapłaci dziesięć szekli srebra”.

„Jeśli to samo zrobi wobec niewolnicy – zapłaci dwa szekle”.

W Babilonie kara nie była tylko odpowiedzią na czyn. Była lustrem, w którym odbijał się publiczny status.

Strażnik sprawiedliwości

Kodeks nie był zatem tylko narzędziem sprawiedliwości – chronił własność, sankcjonował dominację elit i cementował patriarchalny ład. Ojcowie rządzili rodzinami jak monarchowie. Kobiety poddawano próbom lojalności, tzw. sądom bożym: na przykład w przypadku podejrzenia o niewierność wrzucano je do rzeki. Jeśli wypłynęła – była niewinna. Utonięcie oznaczało dowód popełnienia grzechu i zarazem gniew boży. 

Cudzołóstwo, kradzież, oszustwo, czary – wszystkie te przewinienia mogły kończyć się śmiercią, okaleczeniem lub wypaleniem znaku hańby na ciele. Nie było mowy o resocjalizacji. Celem kary nie było naprawienie człowieka. Kara miała odstraszać. I paraliżować strachem.

A jednak pod tą twardą, nieprzejednaną fasadą kodeks krył chłodną logikę i zadziwiającą precyzję. To nie był tylko zbiór kar, lecz fundament organizacji codziennego życia. Regulował kwestie długów, umów handlowych, płac, czynszów i dziedziczenia. Ustalano w nim stawki za pracę lekarzy, budowniczych, pasterzy. Opisywano zasady najmu, odpowiedzialność za błędy zawodowe, odszkodowania za szkody i wypadki.

Ustanowionego przez Hammurabiego kodeksu nie dało się podważyć. Nawet ci, którzy nie znali pisma, czuli jego moc. Bazaltowa stela była czymś więcej niż kamieniem – była znakiem: sprawiedliwość miała miejsce, miała postać i miała strażnika.

Sensacyjne odkrycie

Kodeks Hammurabiego ponownie objawił się światu w 1901 roku, gdy francuscy archeolodzy dokonali jego sensacyjnego odkrycia w Suzie, na terenie dzisiejszego Iranu. Wyłonił się z ruin podczas wykopalisk, zachowany niemal w całości. Mierzy ponad dwa metry wysokości. Ciemny, lekko zwężający się ku górze blok diorytu, gładki i chłodny w dotyku, pokryty drobnym pismem klinowym od rzeźby u góry aż po sam dół. Znaki wyżłobiono gęsto, w równych kolumnach, z przodu i z tyłu. Całość sprawia wrażenie zwartego, precyzyjnie zaprojektowanego dokumentu, w którym nie ma miejsca na przypadek.

Znalezisko to wstrząsnęło światem nauki. Przed oczami badaczy stanął dokument prawny starszy niż Tora, spisany tysiące lat wcześniej, a mimo to wciąż czytelny. Dla jednych był dowodem niezwykłej dojrzałości cywilizacji starożytnej Mezopotamii. Dla innych – niepokojącym świadectwem przemocy, której nadano boską rangę i rytualny porządek.

Kodeks Hammurabiego chronił mężczyzn, właścicieli i patriarchów. Nie kwestionował niewolnictwa, sankcjonował i umacniał porządek, który już istniał. Utrwalał go – czasem krwawo, czasem bezwzględnie. W tym kryje się jego największa sprzeczność: był zarazem bezduszny i skuteczny. Działał.

Klątwa Hammurabiego

Jego duch przetrwał w systemach prawa asyryjskiego, hetyckiego, a później także rzymskiego. Echo Hammurabiego brzmi do dziś – w zasadzie jawności prawa, jego spisanej formy, przewidywalności sankcji. Można powiedzieć, że to od tego bazaltowego słupa zaczyna się historia cywilizowanego prawa.

Ale nie należy go idealizować. Kodeks Hammurabiego to głos surowego, brutalnego świata, który postrzegał karę jako konieczność, a porządek jako warunek przetrwania. To głos władcy, który nawet po śmierci pragnął zachować kontrolę. Ostatnie słowa wyryte na steli to nie wezwanie do pokoju, lecz groźba. Hammurabi ostrzega przyszłych władców, by nie ważyli się zmieniać jego praw. Przeklina każdego, kto to uczyni. I obiecuje zemstę bogów. W ten sposób nie tylko ustanowił porządek. Wyrzeźbił samego siebie w kamieniu. I w historii.

Mimo upływu tysięcy lat Kodeks Hammurabiego nadal budzi emocje: jego słowa bolą, niepokoją, skłaniają do pytań. Bo problemy, które porusza, nie należą tylko do przeszłości. Dotyczą też nas – tu i teraz.

Monika Pawlak


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama