Burmistrz Chicago Brandon Johnson we wtorek, 23 grudnia ogłosił, że nie zawetuje tzw. alternatywnego budżetu na przyszły rok, który po wielogodzinnych obradach radni przegłosowali w sobotę, 20 grudnia. W przeciwieństwie do propozycji burmistrza, nie zawiera on podatku korporacyjnego od pracowników – „od głowy” (corporate head tax).
Decyzja burmistrza kończy spekulacje dotyczące shutdownu – paraliżu funkcjonowania miasta, do którego doszłoby, gdyby do 30 grudnia Chicago nie uchwaliło budżetu.
Zdaniem burmistrza, budżet radnych nie jest zrównoważony i jest szkodliwy dla pracujących mieszkańców Chicago. Dlatego Johnson ogłosił, że nie złoży swojego podpisu pod dokumentem w obecnej formie. Oznacza to, że w styczniu ustawa budżetowa wejdzie w życie automatycznie bez oficjalnego poparcia burmistrza.
„W tej chwili nie dodam ani ryzyka, ani spekulacji związanych z shutdownem do poważnych problemów, z którymi już mierzą się mieszkańcy Chicago” – powiedział Johnson.
Burmistrz forsował projekt, który przywracał w Chicago tzw. head tax. W ostatniej, zmodyfikowanej wersji podatek wynosił 33 dol. od każdego pracownika w przypadku firm firm zatrudniających powyżej 500 osób. Johnson szacował, że nowy „head tax” mógłby wygenerować 80 milionów dolarów na promowane przez niego programy zapobiegania przemocy i zatrudniania młodzieży.
Przypomnijmy, żę Chicago miało już wcześniej pewien rodzaj podatku od zatrudnienia. W 2014 r. całkowicie zlikwidował go ówczesny burmistrz Rahm Emanuel.
W swojej propozycji radni zrezygnowali nie tylko z podatku od zatrudnienia, ale też z podwyżki miejskiej opłaty za wywóz śmieci. Wcześniej burmistrz zapowiadał, że zawetuje każdy projekt, który zwiększa opłatę za wywóz śmieci w Chicago. Johnson podkreślał, że jest otwarty na negocjacje, ale nie pozwoli, aby budżet miasta został zrównoważony „kosztem pracujących ludzi”.
W alternatywnym planie budżetowym radni zaproponowali inne źródła dochodu w celu załatania deficytu budżetowego. Wśród nich jest sprzedaż wynoszącego 100 mln dolarów zadłużenia wobec miasta agencjom windykacyjnym, które będą ścigać mieszkańców mających zaległości. Ma być też podwyżka opłaty za plastikowe torby na zakupy z 10 do 15 centów, podwyżka podatku od przewozów pasażerskich (rideshare), podatek od usług chmurowych (cloud computing) oraz nowy podatek od sprzedaży alkoholu w sklepach detalicznych. Dodatkowe dochody miałyby pochodzić z podatków od automatów gier wideo umieszczonych w restauracjach i barach oraz z opłat za umieszczanie reklam na miejskich mostach i słupach oświetleniowych.
Według radnych, ich budżet zachowuje 98 proc. pierwotnego planu burmistrza Johnsona, lecz on nadal sprzeciwia się pozostałym 2 proc.
Zdaniem Johnsona i jego zespołu, alternatywna propozycja budżetu nie jest zrównoważona i może doprowadzić do deficytu w wysokości 163 milionów dolarów w przyszłym roku. Burmistrz wyraził szczególne obawy dotyczące sprzedaży długu miejskiego, co jego zdaniem jest niewykonalne i „niemoralne”.
Pomimo wcześniejszych zapewnień zarówno radnych, jak i Johnsona, przyszłoroczny budżet obejmuje jednak niewielką podwyżkę podatku od nieruchomości, która ma pomóc w finansowaniu funkcjonowaniu chicagowskich bibliotek publicznych – średni koszt na właściciela nieruchomości miałby wynosić ok. 11 dolarów.
Radni przyznają, że ich budżet nie jest idealny, ale nie „zabija miejsc pracy”, nie hamuje wzrostu gospodarczego i pomaga uniknąć ewentualnego obniżenia ratingu kredytowego. Z kolei Johnson jest nieustępliwy w kwestii swojej progresywnej agendy. Jego zdaniem to właśnie dzięki programom zapobiegania przemocy i zatrudnienia młodzieży udało się obniżyć w Chicago wskaźnik zabójstw do 29 proc., a ogólny wskaźnik przestępczości – o 22 proc.
Gdyby burmistrz zawetował budżet radnych, a ci nie obaliliby jego weta, Chicago stanęłoby w obliczu zamknięcia administracji z początkiem roku. Do obalenia weta potrzebne były 34 głosy radnych i nie wiadomo, czy udałoby się je uzyskać.
Joanna Marszałek
[email protected]









