W tym roku chciałem napisać dla „Dziennika Związkowego” coś o świętach Bożego Narodzenia, ale coś, czego jeszcze nigdy wcześniej nie pisałem. Piszę felietony dla tej gazety od siedmiu lat i wiele z nich dotyczyło właśnie świąt. Pisałem na przykład o naszych pierwszych świętach w Chicago po przyjeździe z obozów dla uchodźców w Niemczech, o tym, jak wyglądało kupowanie choinek z rodzicami w okolicach Humboldt Park, gdy byłem dzieckiem, a także o tym, jak obchodziliśmy święta w naszej rodzinie w latach 50. XX wieku.
Przeglądając te stare artykuły, nagle uświadomiłem sobie, że jest jedna rzecz, o której nigdy nie pisałem.
Nigdy wcześniej nie pisałem o tym, jak wyglądały święta Bożego Narodzenia dla moich rodziców w niemieckich obozach podczas II wojny światowej. Moi rodzice często opowiadali mojej siostrze Donnie i mnie o tym, jak wyglądały święta, gdy byli dziećmi i mieszkali z rodzicami w Polsce, ale nigdy nie mówili nam nic o tym, jak wyglądały ich święta, gdy byli więźniami w niemieckich obozach koncentracyjnych i obozach pracy przymusowej.
Kiedy po raz pierwszy to sobie uświadomiłem, byłem zaskoczony, ponieważ moi rodzice nie milczeli na temat swoich przeżyć w obozach. Mój ojciec nie mógł przestać opowiadać o strasznych rzeczach, które go spotkały podczas prawie pięciu lat spędzonych w Buchenwaldzie. Opowiadał mi o przyjaciołach, którzy umierali z głodu, byli bici na śmierć, kastrowani i krzyżowani przez niemieckich strażników. Opowiadał o tym, jak na jego oczach, jak niemieccy żołnierze obcinali kobietom piersi. Chociaż matka mniej otwarcie mówiła o swoich przeżyciach, dzieliła się historiami o tym, jak widziała gwałcone kobiety i mordowane niemowlęta w obozach pracy przymusowej.
Moi rodzice opowiadali mi te straszne historie, więc dlaczego nie opowiedzieli mi o tym, jak wyglądały święta Bożego Narodzenia w obozach?
Odpowiedź jest dość oczywista i zrozumiałem to, gdy tylko zadałem sobie to pytanie.
Badając to zagadnienie, odkryłem, że święta Bożego Narodzenia w obozach – co nie jest zaskoczeniem – były piekłem, które powtarzało się w kółko.
Niemieccy strażnicy rzadko pozwalali więźniom na jakiekolwiek świętowanie Bożego Narodzenia. Zazwyczaj chcieli, aby więźniowie i robotnicy przymusowi robili to, co robili każdego dnia – pracowali na siarczystym mrozie, dopóki nie byli w stanie dłużej pracować. Istnieją również opowieści o perwersyjnych i przerażających czynach, jakich dopuszczali się strażnicy wobec więźniów w okresie świątecznym. Na jednym ze zdjęć z Buchenwaldu widać stos ciał w pobliżu wieńców bożonarodzeniowych. W innym obozie więźniom nakazano nosić ziemię, a ci, którzy nie przynieśli wystarczającej ilości, zostali rozstrzelani. Niektóre z rozstrzelanych osób ułożono pod choinką. W jeszcze innym obozie więźniów wyprowadzono na mróz, aby śpiewali kolędy, i śpiewali tam, dopóki nie zamarzli na śmierć.
Pomimo brutalnego traktowania ze strony strażników, niektórzy więźniowie w obozach starali się, aby ten dzień choć trochę przypominał Boże Narodzenie. Wymieniali się drobnymi prezentami, takimi jak kawałki chleba lub życzenia świąteczne wypisane na znalezionych w brudzie skrawkach papieru. Inni więźniowie zbierali się w barakach późnym wieczorem w Wigilię, aby cicho zaśpiewać kolędę, podzielić się cennymi wspomnieniami świątecznymi lub odmówić cichą modlitwę. Robili to więźniowie i robotnicy przymusowi, którzy mieli zczęści, że nie zostali przyłapanymi przez strażników. Nieszczęśnicy przyłapani byli bici lub zabijani.
Czytając te relacje o tym, jak wyglądały święta Bożego Narodzenia w obozach pracy przymusowej i obozach koncentracyjnych, natychmiast zrozumiałem, dlaczego moi rodzice nigdy nie dzielili się takimi wspomnieniami z moją siostrą Donną i ze mną. Moi rodzice chronili nas przed światem, którego sami doświadczyli i który przeżyli. Nie chcieli, żebyśmy żyli z żalem, cierpieniem i bólem, które oni tak dobrze znali i od których nigdy nie zdołali się uwolnić.
Milczenie moich rodziców było najlepszym prezentem świątecznym, jaki mogli nam podarować.
Christmas in the Camps
I wanted to write something about Christmas for the Dziennik Zwiazkowy this year that I hadn’t written before. I’ve been writing columns for the paper for 7 years now, and a number of these columns have been about Christmas. I’ve written, for example, about our first Christmas in Chicago after we came from the DP camps in Germany, and I’ve written about what it was like buying Christmas trees with my parents in the neighborhoods around Humboldt Park when I was a kid, and I’ve written about what Christmas celebrations were like in our family in the 1950s.
Thumbing through those old columns, it suddenly occurred to me that there is one thing I had never written about.
I had never written about what Christmas was like for my parents in the German camps during World War II. My parents often spoke to my sister Donna and me about what Christmas was like when they were children living with their parents in Poland, but my parents never told us anything about what their Christmases were like when they were prisoners in the German concentration and slave labor camps.
When I first realized this, it surprised me because my parents weren’t silent about their experiences in the camps. My father couldn’t stop talking about the terrible things that happened to him during his almost 5 years in Buchenwald. He told me about friends who were starved, beaten to death, castrated, and crucified by the German guards. He told me about seeing women having their breasts cut off by German soldiers. Although mother was less open about her experiences, she shared stories about seeing women raped and babies murdered in the slave labor camps.
My mom and dad told me these terrible stories, so why didn’t they tell me about what Christmas was like in the camps?
The answer is pretty obvious, and I felt it as soon as I asked myself the question.
Researching this question, I found that Christmases in the camps – not surprisingly – were hell doubled down over and over.
The German guards seldom allowed for any kind of celebration of Christmas by the prisoners. Mostly, the guards wanted the prisoners and slave laborers to do what they did every day, work in the freezing cold until they could not work anymore. There are also stories of the guards doing perverse and disturbing things to the prisoners during the Christmas season. In one photograph from Buchenwald, a pile of bodies appears near a series of Christmas wreaths. In another camp, prisoners were ordered to carry soil, and those who did not carry enough were shot. Some of those who were shot were piled under a Christmas tree. In another camp, prisoners were called out into the freezing cold to sing Christmas carols, and they sang there until they froze to death.
Despite this violent abuse by the guards, some prisoners in the camps struggled to make the day feel like Christmas. They exchanged small gifts, things like pieces of bread or Christmas greetings that they printed on pieces of paper they found in the dirt. Other prisoners gathered together in the barracks late on Christmas Eve to sing a hushed Christmas carol or share some cherished Christmas memories or say a silent prayer. The lucky prisoners and slave laborers did this without the guards finding out. The unlucky ones were beaten or killed.
Reading through these accounts of what Christmas was like in the slave labor and concentration camps, I immediately came to understand why my parents never shared such memories with my sister Donna and me. My parents were protecting us from the world they experienced and survived. They didn’t want us to live with the grief and suffering and pain they knew so well and would never be able to shake free from.
My parents’ silence was the best Christmas present they could give us.
John Guzlowski
amerykański pisarz i poeta polskiego pochodzenia. Publikował w wielu pismach literackich, zarówno w USA, jak i za granicą, m.in. w „Writer’s Almanac”, „Akcent”, „Ontario Review” i „North American Review”. Jego wiersze i eseje opisujące przeżycia jego rodziców – robotników przymusowych w nazistowskich Niemczech oraz uchodźców wojennych, którzy emigrowali do Chicago – ukazały się we wspomnieniowym tomie pt. „Echoes of Tattered Tongues”. W 2017 roku książka ta zdobyła nagrodę poetycką im. Benjamina Franklina oraz nagrodę literacką Erica Hoffera za najbardziej prowokującą do myślenia książkę roku. Jest również autorem serii powieści kryminalnych o Hanku i Marvinie, których akcja toczy się w Chicago oraz powieści wojennej pt. „Retreat— A Love Story”. John Guzlowski jest emerytowanym profesorem Eastern Illinois University.
-
John Guzlowski's writing has been featured in Garrison Keillor’s Writer’s Almanac, Akcent, Ontario Review, North American Review, and other journals here and abroad. His poems and personal essays about his Polish parents’ experiences as slave laborers in Nazi Germany and refugees in Chicago appear in his memoir Echoes of Tattered Tongues. Echoes received the 2017 Benjamin Franklin Poetry Award and the Eric Hoffer Foundation's Montaigne Award for most thought-provoking book of the year. He is also the author of two Hank Purcell mysteries and the war novel Road of Bones. Guzlowski is a Professor Emeritus at Eastern Illinois University.









