Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama KD Market

Pastorałka bez happy endu - O Polonii i Ameryce

Magia Bożego Narodzenia powoduje, że podobnie jak w ewangelicznym przekazie, w wigilijną noc dzieją się same dobre rzeczy, a wszystko co się wtedy rozpoczęło ma happy end, niczym w klasycznym hollywoodzkim filmie.

Happy endem kończy się najbardziej znany w anglojęzycznym świecie literacki utwór o Bożym Narodzeniu: "Opowieść wigilijna" Karola Dickensa. Jej bohater Ebenezer Scrooge nie wierzy w Boże Narodzenie. Jest skąpy i wyzyskuje swych pracowników zmuszając ich do pracy nawet w święto. W pewien wigilijny wieczór, za sprawą odwiedzających go duchów świąt, doznaje przemiany.

W polskich zwyczajach świątecznych jest też taki, który każe przy zastawianiu wiglijnego stołu przygotować dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa, zabłąkanego wędrowca i każdego, kto zapuka w drzwi podczas wigilijnej wieczerzy. To puste miejsce przy stole , tak na dobrą sprawę, jest uwerturą do happy endu, by niespodziewany gość poczuł się jak w domu, a wędrowiec znalazł przynajmniej na ten wieczór miejsce, którego szuka.
Z tej prawidłowości, która za sprawą magii Bożego Narodzenia czyni, że wszystko co z tym świętem związane kończy się szczęśliwie, wyłamuje się wydarzenie sprzed lat z Chicago.

W połowie XIX. wieku stało się tradycją, że przed Bożym Narodzeniem do miejskiego portu nad Jeziorem Michigan zawijały statki wyładowane choinkami. Po mieście rozchodziła się wtedy z szybkością błyskawicy wiadomość, by śpieszyć do portu po świeże choinki. Statki zwane Christmas Tree Ships, cumowały przy moście na ulicy Clark. Choinki sprzedawano niejednokrotnie wprost z pokładu. Ceny za świąteczne drzewko wynosiły w owym czasie od jednego do 20 dolarów. Na choinki za dolara mogli pozwolić sobie średnio zamożni chicagowianie, a te najdroższe – okazałe jodły – trafiały do najbogatszych domów. Biedota miejska musiała się zadowolić jedliną.

Dostarczanie choinek do Chicago było dobrym interesem. Zajmowali się nim głównie niemieccy imigranci, bądź ich potomkowie, gdyż to od Niemców pochodziła tradycja ubierania choinek. Kapitanowie dowodzący Christmas Tree Ships byli ludźmi przedsiębiorczymi o barwnej osobowości. Przed świętami żeglowali do północnej części stanu Michigan i do Wisconsin, gdzie niektórzy z nich posiadali własne lasy, pierwowzór współczesnych "farm choinkowych". Tam wyrębywano młode jodły, świerki i sosny. Po załadowaniu ich na pokład kapitan brał kurs na Chicago – już wtedy duże i bogate miasto, w którym łatwo było o zbyt wszelkich towarów, w tym również choinek.

Wśród starych fotografii w Muzeum Historycznym Miasta Chicago na ulicy Clark, niedaleko od miejsca, gdzie niegdyś przybijały statki z choinkami, zachowały się czarno-białe fotografie tych statków i ludzi, którzy trudnili się choinkowym biznesem. Wsród nich wyróżnia się postać młodego postawnego mężczyzny z sumiastymi wąsami, przypominającego Świętego Mikołaja. Stąd wziął się jego przydomek – Kapitan Santa. Nazywał się naprawdę Herman Schuneman i był najbardziej znanym kapitanem trudniącym się wyrębem i dostarczaniem swym statkiem świątecznych drzewek. Przy ich sprzedaży pomagały mu dwie córki – Hazel i Pearl.

W listopadzie 1912 roku kapitan Schuneman na pokładzie szkunera "Rouse Simmons" wyruszył z Chicago na Jezioro Michigan, by jak co roku przed świętami powrócić z transportem choinek. Był to, jak się okazało, ostatni rejs kapitana noszącego przydomek Świętego Mikołaja. Może zbyt się pośpieszył z choinkowym rejsem, by móc liczyć na pomoc swego patrona, którego święto wypadało dopiero 6 grudnia? Do Chicago wracał 23 listopada. Jego statek natknął się na groźny jesienny sztorm, który potargał żagle. Obciążony ładunkiem 5 tysięcy drzewek, pozbawiony żagli "Rouse Simmons" zaczął dryfować. Po kilku godzinach walki ze sztormem fale zalały statek , który wraz z 17. osobową załogą, łącznie z kapitanem Schunemanem, poszedł na dno. Po śmierci kapitana jego żona Barbara wraz z dwiema córkami zajmowała się handlem choinkami, sprzedając je w porcie nieopodal miejsca, gdzie zwykł przybijać "Rouse Simmons", ale te choinki przywożono już do Chicago koleją. Jeszcze wiele lat po zatonięciu statku Kapitana Św. Mikołaja bywało, że żeglarze przysięgali, iż widzieli na jeziorze dryfujący trzymasztowy szkuner z potarganymi żaglami.
Wojciech Minicz
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama