Amerykański filozof George Santayana zaobserwował: "Ci, którzy nie pamiętają przeszłości, skazani są na powtórzenie tych samych błędów w przyszłości". Miał oczywiście rację, o czym świadczą ostatnie posunięcia Kongresu.
Izba Reprezentantów, stosunkiem 400 głosów przeciwko 6, zatwierdziła ustawę Prevention of Violent Radicalism and Homegrown Terrorism (H.R. 1955). Kongresmeni nie dostrzegli w ustawie nic kontrowersyjnego, choć żywcem przypomina ustawodawcze pomysły z niechlubnej ery McCarthyzmu.
Ustawa kieruje fundusze do Departamentu Bezpieczeństwa Kraju na badania nad krajowym terroryzmem. Sposób, w jaki określa "ukrytych wrogów" i nadzwyczajne uprawnienia, które przyznaje 10-osobowej komisji śledczej, budzą głęboki niepokój tej części społeczeństwa, która historię pamięta.
Według ustawy "krajowym terrorystą" może być każdy, kto "...zastrasza lub wymusza na rządzie Stanów Zjednoczonych, społeczeństwie... lub części społeczeństwa poparcie dla politycznych lub społecznych przekonań". Tak szeroka definicja może obejmować Amerykanów organizujących masowe demonstracje w Waszyngtonie, by skłonić rząd do zmiany polityki.
Niebezpiecznymi radykałami, w pojęciu autorów ustawy, są Amerykanie promujący "ekstremalne" ideologie polityczne, religijne i społeczne. Za "esktremistów" mogą uchodzić na przykład uczestnicy demonstracji za i przeciw sprawom tak ważnym, jak wojna w Iraku lub aborcja.
Do zadań komisji będzie należeć wykrywanie "ekstremistów" bez względu na to, czy popełnili przestępstwo, czy tylko zarażają niezdrowymi myślami rodzinę i znajomych. Sformułowana w ten sposb ustawa oznacza, że każda politycznie, religijnie lub społecznie aktywna osoba może stać się obiektem zainteresowania komisji, która będzie dociekać, czy jest "ukrytym wrogiem" systemu.
Komisja niewątpliwie będzie korzystać m.in. z donosów wystraszonych obywateli, a także strażaków, pracowników pogotowia ratunkowego, kompanii telekomunikacyjnych itd. Wszystkich, którzy mają dostęp do prywatnych domów i mieszkań.
Szkolenia w tym zakresie już przechodzą strażacy i pracownicy pogotowia w Nowym Jorku. Zobowiązano ich do informowania FBI o wszystkim, co może świadczyć o niezadowoleniu z sytuacji w USA ludzi, którym przyszli z pomocą.
FBI ma zresztą dużo więcej pomysłów w zakresie kontrolowania społeczeństwa. Właśnie dostało $1 miliard na zbudowanie komputerowej bazy danych cech indywidualnych, co da rządowi bezprecedensowe możliwości identyfikowania mieszkańców Stanów Zjednoczonych i obcokrajowców.
Cyfrowe wizerunki twarzy, odciski palców i całych dłoni już wpływają do systemu. W przyszłym miesiącu FBI przyzna 10-letni kontrakt na rozszerzenie ilości i rodzaju biometrycznych informacji, jak wzór tęczówki, kształt twarzy, blizny, sposób chodzenia i mówienia. Jednym słowem nasze ciało stanie się naszą kartą tożsamości.
"Więcej, szybciej, lepiej", entuzjazmował się Thomas E. Bush III, asystent dyrektora działu informacji kryminalnej FBI, mówiąc o nowym programie. Można argumentować, że jest to inicjatywa godna pochwały jako narzędzie ułatwiające wykrywalność przestępców i terrorystów. Równocześnie warto się zastanowić, czym taka kontrola pachnie dla reszty społeczeństwa, jeśli propozycja ustawy Prevention of Violent Radicalism and Homegrown Terrorism zostanie zatwierdzona również przez Senat. Skończy się opozycja polityczna, gdyż dla rządzącej ekipy każdy, kto przeciw niej protestuje, stanie się groźnym "ekstremistą". Nie łudźmy się, że banki informacji będą działać z zachowaniem konstytucyjnie gwarantowanych swobód obywatelskich i zakazu ingerowania w prywatne życie obywateli. Ta faza jest już za nami. Administracja Busha bezkarnie kontrolowała rozmowy telefoniczne i elektroniczną pocztę.
Stworzono precedens, tym groźniejszy dla demokracji, że znaczna część społeczeństwa z zanikiem historycznej pamięci i silnym uczuciem strachu, wyraziła pełne zrozumienie dla nielegalnego postępowania rządu. Elżbieta Glinka
Groźny zanik pamięci
- 12/28/2007 07:39 PM
Reklama