Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama KD Market

Europa bez szlabanów... - z Rogerem Weberem, burmistrzem Schengen

– Znajduje się pan na liście najbardziej popularnych burmistrzów na świecie, obok takich postaci jak burmistrz Nowego Jorku, Chicago, Berlina czy Tokio. Powód jest oczywisty: zainicjowany w 1985 roku w pańskim mieście proces tworzenia Europy bez granic. Jak się pan czuje z tą popularnością i w takim towarzystwie?
Oczywiście jestem bardzo dumny. Schengen to przecież nie jest nawet miasto, a zaledwie miejscowość, choć... bardzo w świecie znana. Mam poczucie proporcji i wiem, że porównywanie z metropoliami, jakie pan wymienia, i ich burmistrzami, jest przesadne.
– Czy mógłby pan zatem zaprezentować Schengen naszym Czytelnikom? Gdzie leży? Jakie są jego atrakcje? Co robią mieszkańcy?
Schengen jest miejscowością o administracyjnym statusie wioski z 500 mieszkańcami, pięknie położone nad rzeką Mozelą w południowo-wschodniej części Wielkiego Księstwa Luksemburga, w trójkącie granicznym francusko-niemiecko-luksemburskim. Coś na podobieństwo lokalizacji polskiego Turoszowa u czesko-niemiecko-polskiego zbiegu granicznego. Naszą dumą i niewątpliwą atrakcją historyczno-turystyczną jest zamek z XVIII wieku z XIV-wieczną wieżą obronną oraz wspaniały barokowy ogród. Schengen to typowa miejscowość winiarska na tradycyjnym luksemburskim szlaku winnic. W tym zawiera się odpowiedź, czym się zajmują mieszkańcy. Pracują przy utrzymaniu winnic i hodowli winorośli oraz przy produkcji wina. To nasze odwieczne zajęcia, które bardzo lubimy i dają nam niemało satysfakcji.
– Jak pan został burmistrzem Schengen? Co pan robił przedtem?
Zostałem wybrany w 2000 roku w wyborach powszechnych. W Luksemburgu nie ma pełnoetatowych burmistrzów w miejscowościach tej wielkości, robię więc to samo, co przedtem: jestem hodowcą winorośli.
– Pamięta pan, jak rozumiem, historyczną konferencję w 1985 roku...
To jasne. Było to dla nas duże wydarzenie, mimo że uczestniczyli w nim "tylko" wiceministrowie spraw zagranicznych Beneluksu, Francji i Niemiec. Była to umowa o znoszeniu kontroli na wspólnych granicach pomiędzy krajami-sygnatariuszami. Jej podpisanie odbyło się dokładnie 14 czerwca 1985 roku, przy wspaniałej pogodzie, na pokładzie statku "Princesse Marie-Astrid", na wodach naszej Mozeli. Działo się to wszystko za burmistrzowskiej kadencji... Fernanda Webera, mego imiennika.
– Jaki ten układ miał wpływ na życie mieszkańców Schengen? Jak go odczuwali na własnej "skórze" przekraczając pobliskie granice?
Kontrole graniczne zaczęły być stopniowo ograniczane wkrótce po podpisaniu układu, jeszcze w 1985 roku. Od 1986 roku była to już tylko kontrola wzrokowa pojazdów, które na przejściu granicznym jedynie zwalniały. Oczywiście wszyscy to chwalili i korzystali z udogodnień bardzo chętnie. Fakt, że to się zaczęło w Schengen, był nam wszystkim bardzo miły.
– Również u was, w 1990 roku, doszło do rozwinięcia idei podnoszenia szlabanów granicznych...
To weszło do historii jako Schengen II. 19 czerwca 1990 roku podpisana została Konwencja Wykonawcza do porozumienia sprzed pięciu lat, ostatecznie znosząca wszelkie kontrole na granicach wewnętrznych państw-sygnatariuszy. Jeszcze w tym samym roku do układu przystąpiły Włochy, w 1991 roku – Hiszpania i Portugalia, a w 1992 roku – Grecja, zaś w 1996 roku – Austria, Dania, Finlandia i Szwecja. W 1999 roku – Norwegia i Islandia. Proces ten postępował potem nadal...
– Czy patrząc nań z perspektywy 22 lat, jaki upłynął od Schengen I, spodziewał się pan, że kiedykolwiek, że porozumienie to może objąć także kraje Europy Środkowo-Wschodniej? Czy to nie jawiło się jako jakaś bajka andersenowska?
Oczywiście w czasie, kiedy porozumienie się rodziło, nikt nie był w stanie przewidzieć jego konsekwencji z lat późniejszych. W tym także tych związanych z wyłonieniem się nowych pretendentów z grona państw postkomunistycznych. Warto znów przypomnieć fakt, że sami przywódcy polityczni krajów-sygnatariuszy nie zakładali takiej dynamiki sytuacji przysyłając swoich do podpisania porozumienia tylko swoich wiceministrów. Skutki przerosły wszelkie wyobrażenia.
– Region mozelski wraz z Schengen słynie swymi winami. Czy wasza miejscowość ma jakiś swój własny gatunek winorośli i wina? Jakie nosi imię? Czy polityczna sława Schengen ma jakiś wpływ na jego promocję?
Nasze wino nazywa się "Coteaux de Schengen", a jego najważniejsza odmiana "Pinot Blanc". Jest dobrze znane w świecie, nawet w Chinach. Sławę zawdzięcza oczywiście czasom sprzed 1985 roku, choć nie ukrywam, że renoma polityczna Schengen dobrze służy także naszemu winu.
– Dobrze służy, jak sobie wyobrażam, także turystyce. Niedawno dwóch japońskich dziennikarzy pokazywało mi przewodnik po Europie, gdzie Schengen wymieniane jest jako żelazny punkt do odwiedzenia. Dużo turystów ze świata spotyka pan w swoim miasteczku?
Przeżywamy eksplozję wzrostu popularności Schengen. Sam dobrze nie wiem, z ilu krajów do nas przybywają turyści. Z ubolewaniem stwierdzam, że w samej miejscowości nie mamy hoteli ani restauracji, gdzie mogliby się zatrzymywać. Znajdują jednak to z łatwością w okolicy, która jest tradycyjnym regionem turystycznym Luksemburga.
– Sława Schengen odmieniła zapewne także pańskie życie osobiste. Poznaje pan wielu przywódców państwowych, osobistości, sławnych ludzi. Którego z nich zapamiętał pan najlepiej?
Arcyksięcia Otto von Habsburga. Syna ostatniego władcy cesarsko-królewskich Austro-Węgier, mieszkającego dziś w Bawarii europarlamentarzysty, obywatela Austrii, Niemiec, Węgier i Chorwacji, wybitnego polityka i intelektualistę oraz zwolennika idei paneuropejskiej. W wigilię zniesienia grudniowego granic był pan gospodarzem stosownej uroczystości w Schengen z udziałem m.in. polskiego eurodeputowanego prof. Bronisława Geremka, euroentuzjasty, byłego szefa polskiej dyplomacji. Zwrócił on uwagę na ważny moment związany z podnoszeniem europejskich szlabanów. Nie powinno temu towarzyszyć odgradzanie się od innych krajów Europy, takich jak Białoruś czy Ukraina. To można sobie dość łatwo wyobrazić, skoro wiza schengeńska kosztuje ich 65 euro, czyli 75 procent ukraińskiej płacy nauczycielskiej...
Ceremonia, jaka odbyła się w Centrum Informacji Europejskiej w Schengen była doprawdy wspaniała. Również za sprawą profesora Bronisława Geremka, który jest wybitną postacią Unii Europejskiej i reprezentantem Polski, której wschodnia granica stała się od 21 grudnia 2007 roku granicą Unii Europejskiej. Uważam, że najważniejsze jest, aby upadały w Europie granice między ludźmi, niezależnie od granic narodowych. Taki winien być porządek rzeczy...
– Dzień po uroczystości w Schengen brał pan udział w ceremonii usuwania szlabanów granicznych, z radością piłowanych na pół, w Słowacji. Co zadecydowało, że poleciał pan do Bratysławy, a nie do... Polski, na przykład? Jakie wrażenie stamtąd pan wywiózł?
Przede wszystkim... zaproszenie. Zarówno od słowackiego wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych Roberta Kalinaka, a także moich przyjaciół. W tej liczbie ocalałych z Holocaustu, którzy regularnie odwiedzają Schengen. Ponadto ludzi związanych z Europejską Akademią Muzyczną (EMA), posiadającą swą siedzibę w Bratysławie i Schengen. Co do wrażeń, to oczywiście były one znakomite...
– Czy był pan w jakichś innych krajach nowych demokracji europejskich poza Słowacją?
Niestety, poza Słowacją i Republiką Czech, nie miałem tej okazji. Mam natomiast znakomite kontakty z Polakami. Dotyczy to zarówno takich postaci, jak Bronisław Geremek, jak też młodymi waszymi rodakami, którzy systematycznie od początku lat 80. przybywają do nas pomagać w... winobraniu na przełomie września i października.
– Czy może nam pan powiedzieć coś więcej o sobie i rodzinie? Hobby...
Jestem hodowc
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama