Makler mógł zarobić cztery tysiące, sprzedając pożyczkę trzystu tysięcy dolarów, której stopa oprocentowania była stała (fixed-interest rate). Jeśli sprzedał kredyt o tej samej wartości, ale przy zmiennym oprocentowaniu (adjustable-rate mortgage, w skrócie ARM), zarobek jego wzrastał do dwunastu tysięcy.
Nic dziwnego, że takie pieniądze napędzały koniunkturę na amerykańskim rynku nieruchomości w latach od 1999 do 2006. Teraz jednak, jak pisze dziennik "Los Angeles Times", zabawa się kończy, rynek nieruchomości znajduje się w okresie załamania.
Modne staje się powiedzenie, że coś jest bombą zegarową. Od samego początku, zmienne oprocentowanie było, pisze dziennik, jak ten tykający zegar, no i oczywiście teraz następuje wybuch. Kredyty o takim oprocentowaniu weszły na rynek w latach osiemdziesiątych, w kalifornijskich kasach oszczędnościowo-pożyczkowych, dążących do zapewnienia płynności finansowej osobom pracującym na własny rachunek, i innym przy tej okazji. Gdy domy stawały się coraz droższe, wzrastało zapotrzebowanie na kredyty.
Rzecz najlepiej zilustrować przykładem, takim jak w dzienniku "Los Angeles Times". Emerytka refinansowała swoje mieszkanie własnościowe (condominium, krócej condo), bo stać ją było tylko na minimalne oprocentowanie. Teraz do spłaty ma 289 000 dolarów, początkowo tylko 272 000. Gdy niespłacone raty będą się kumulować przez doliczanie do kredytu, za dwadzieścia miesięcy jej niespłacony kredyt, jak pisze komentator, wzrośnie do 312 000 dolarów i wtedy będzie musiała płacić ponad dwa tysiące miesięcznie wobec ośmiuset kilkudziesięciu dolarów, jak obecnie.
Agentka, która w połowie 2006 roku załatwiała kredyt dla pani na emeryturze, nie uprzedziła o takiej ewentualności. To był czas poluzowania zasad kredytowania, po tym jak, w końcu 2004 roku, na Wall Street zaczęło się skupowanie tych pożyczek jak papierów wartościowych. Pożyczki udzielane były szerokim frontem, bez sprawdzania dochodów i posiadanych aktywów. To przyjęto jak zaproszenie do manipulowania cyframi, jak w przypadku naszej emerytki, która pozostawiła agentce wypełnienie wniosku o pożyczkę. We wniosku podano dochód emerytki na poziomie pięciu tysięcy, podczas gdy ona sama ostrzegała w rozmowach z agentką, że jej realny dochód netto jest o połowę niższy, po wszystkich niezbędnych potrąceniach i płatnościach. Tak działa pokusa zarobku dwunastu tysięcy na jednej pożyczce.
Sytuacja emerytki pogarsza się, gdyż jej kredyt nie może być ponownie refinansowany i nie zostanie objęta, jak podaje komentator, planem prezydenta Busha, przewidującym zamrożenie oprocentowania na określonym poziomie. Zresztą, nie tylko ona. Przy spadających cenach domów, zegar uruchomił eksplozję. O tym wcześniej pisał Steve Chapman z "Chicago Tribune".
Przyglądając się wyścigowi do urzędu prezydenckiego, Steve Chapman z dziennika "Chicago Tribune" ocenia szanse kandydatów, podsuwając czytelnikom aspekty historyczno-geograficzne.
Te aspekty skłaniają go do tego, aby powiedzieć, że na przykład Mitt Romney, kandydat ze stanu Massachusetts, nie ma szans na zwycięstwo, bo ten stan nie dał ani prezydenta, ani też wiceprezydenta od czasu, gdy wygrał tam John Fitzgerald Kennedy w 1960 roku.
Były czasy, że prezydentów (jak Grover Cleveland czy dwaj Rooseveltowie) wybierano ze stanu Nowy Jork, ale od roku 1944, kiedy po raz czwarty prezydentem został Franklin Delano Roosevelt, ten stan nie dał Ameryce żadnego prezydenta. Inny kandydat z tego stanu Nelson Rockefeller przegrał w 1968 roku. Nie jest to dobra wiadomość dla obecnego kandydata a jest nim Rudy Giuliani, były burmistrz Nowego Jorku. Sprawowanie tego urzędu, pisze Chapman, działa na niekorzyść Giulianiego, gdyż tylko dwaj kandydaci, poprzednio burmistrzowie, zdołali dotrzeć do Białego Domu – to znaczy, Grover Cleveland i Calvin Coolidge na stanowisko gubernatora bezpośrednio przed prezydenturą. Giuliani pominął ten etap w swojej karierze.
Oceniając kandydatów pochodzących z Senatu, Chapman wymienia na pierwszym miejscu panią Hillary Rodham Clinton, która nie jest, jak pisze, ani burmistrzem Nowego Jorku, ani prawdziwym mieszkańcem tego miasta. Złą wiadomością dla niej jest to, że Amerykanie rzadko traktują urzędujących senatorów jako poważne postacie i to od epoki, w której zwyciężył wspomniany John F. Kennedy, a jeszcze wcześniej Warren Harding w 1920 roku. Jak wiadomo, John F. Kerry był urzędującym senatorem, ale przegrał. Stąd wniosek, że pani Clinton powinna przestać martwić się kandydatami – urzędującymi senatorami – jak Barack Obama, Joe Biden, Chris Dodd i John McCain. Jeszcze gorzej jest z kandydatami pochodzącymi z Izby Reprezentantów, bo z historii wiadomo, że James Garfield (dziewiętnasty wiek, po Lincolnie drugi prezydent zamordowany w czasie urzędowania) był jedynym kongresmanem, któremu udał się skok z Izby do Białego Domu.
O szansach urzędujących gubernatorów jako kandydatów na prezydenta. Taką postacią jest Bill Richardson, gubernator stanu Nowy Meksyk, ale przeciwko niemu jest to, że był członkiem rządu federalnego (Cabinet secretary), a do tej pory żaden były członek rządu nie zwyciężył w wyborach prezydenckich, poza Herbertem Hooverem, który wygrał wybory w 1928 roku.
Kandydaci występujący z programem populistycznym też nie mają większych szans, pisze Steve Chapman dodając, że ta ocena dotyczy przede wszystkim takiej postaci jak John Edwards, który powinien przypomnieć sobie los innych kandydatów występujących z taką platformą: Fred Harris (1976), Dick Gephardt (1988 i 2004), Pat Buchanan (1992 i 1996) czy Al Gore (2000), którzy przegrali wybory. Jedyny populista, William Jennings Bryan, był wystawiony przez Partię Demokratyczną trzykrotnie i trzykrotnie przegrał.
Historia podpowiada, pisze Steve Chapman, że pewnym kandydatem do zwycięstwa będzie mężczyzna rasy białej, pochodzący z Południa lub Zachodu, najlepiej gubernator. Takie kwalifikacje ma obecnie tylko jeden kandydat – Mike Huckabee, były gubernator stanu Arkansas. Ta opinia pozwala zapytać: czy Ameryka jest już gotowa na pierwszego Afro-Amerykanina na urzędzie prezydenta?
Źródła:
– o załamaniu na amerykańskim rynku nieruchomości, spowodowanym przez spadek cen domów i mieszkań oraz przez negatywny efekt manipulowania przy kredytach ze zmiennym oprocentowaniem (adjustable-rate mortgage), za dziennikiem "Los Angeles Times", wydanie na 28 grudnia, artykuł "Defaults moving beyond sub-prime", autor E. Scott,
– o perspektywach zwycięstwa wyborczego przez poszczególnych kandydatów (aspekty historyczno-geograficzne), za dziennikiem "Chicago Tribune", wydanie na 23 grudnia, artykuł "Can anyone win this thing?", autor Steve Chapman.
Koniec zabawy
- 01/04/2008 05:27 PM
Reklama