Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
poniedziałek, 8 grudnia 2025 05:43
Reklama KD Market

Zanim powracała pamięć

– Mało kto dziś pamięta, że jako historyk z wykształcenia, w latach 80. “przywrócił” pan Polakom pamięć o lwowskich nekropoliach, stanowiących swoisty panteon kultury polskiej. Mówię “przywrócił”, bo oficjalna propaganda PRL-owska przez 40 lat nie dopuszczała do obiegu żadnych informacji o Lwowie, mogących budzić resentymenty i “nastroje rewizjonistyczne”, jak to wówczas nazywano. Jak to się stało, że panu udało się zainaugurować nurt powracającej pamięci o Lwowie?

Ta pamięć głęboko tkwiła w Polakach w całym okresie powojennym. Była mocna, ale siłą rzeczy musiała drzemać w ukryciu w tamtych warunkach politycznych. Dziś to może nie powinienem tak mówić, ale prawda jest taka, że wszystko zaczęło się od przypadku i zbiegu okoliczności.

Podczas studiów ogniskowałem swoje zainteresowania wokół historii Śląska. Ani mi w głowie były Kresy, którym potem ofiarowałem kilka książek i wiele filmów dokumentalnych. Po ukończeniu studiów w 1973 roku, jako nagrodę otrzymałem propozycję półrocznego stypendium zagranicznego. W domu była bieda, urodził nam się synek, a pensję asystenta na uczelni zaliczano do tzw. głodowych. Więc takie stypendium jakby spadło z nieba. Mogłem wybierać i wybrałem najbliżej granicy: Uniwersytet Lwowski.

– Czy to był jedyny przypadek w podjęciu przez pana tropów kresowych?
To był pierwszy z całej serii przypadków. Po przyjeździe do Lwowa chciałem się dostać do Biblioteki Uniwersyteckiej, do Ossolineum, do Arsenału Królewskiego, do Archiwum Lwowskiego, by zacząć studiować dokumenty. Nie lzia! Okazało się, że na wstęp do tych instytucji muszę uzyskać zgodę aż z Kijowa. Powypełniałem więc różne blankiety i czekałem... wiele tygodni. I to był kolejny przypadek. Zamiast studiować, w oczekiwaniu na urzędową zgodę całymi dniami wędrowałem po mieście.

I wtedy uległem facynacji Lwowem, niczym piękną dziewczyną. któregoś dnia tramwajem “siódemką” pojechałem na Łyczaków. Był słoneczny październik, dużo jeszcze soczystej zieleni. Cmentarz Łyczakowski zastałem zarośnięty różnymi samosiejkami, chaszczami, jak dziki park. Odgarniałem więc wszystkie krzaki i gałęzie, a tu pod nimi piękne rzeźby nagrobne Chrystusów padających pod krzyżem, Madonn, Tanatosów – bogów śmierci z pochodniami życia w ręku, Hypnosów – bogów snu. A pod tymi, najczęściej dużej klasy artystycznej rzeźbami ukazywały się tablice z napisami: Konopnicka, Zapolska, Grottger, Goszczyński, Szajnocha, Kubela.

– Nie wiedział pan, że ich nagrobki są we Lwowie?
Skąd miałem wiedzieć? Należę do pokolenia urodzonego po wojnie, a biografie poetów czy malarzy znałem raczej pobieżnie. Przeżyłem wtedy szok. Zacząłem robić zdjęcia. Chciałem je zabrać do Polski, bo pomyślałem, że mogą być pomocne kolegom. Jeśli któryś z nich będzie pisał artykuł np. o Goszczyńskim, to może zilustrować go fotografią nagrobka poety.

– Nie pomyślał pan wtedy o ewentualnej swojej książce?
Nie. Chciałem tylko pomóc takim jak ja, to znaczy nic nie wiedzącym o panteonie kultury polskiej i wspaniałej galerii rzeźb na cmentarzu Łyczakowskim. I to był kolejny przypadek. Bowiem fotografowanie zaczęło mnie wciągać coraz bardziej, a czasu miałem coraz więcej, bo pozwolenie z Kijowa nadal nie nadchodziło.

– Przypadek potwierdzający przysłowie, że “nie ma nic złego...”
(śmiejąc się) – Idealny przykład prawdziwości mądrości ludowej. Czekając na wejście do bibliotek, zdążyłem zrobić 12 tysięcy zdjęć. Zdokumentowałem fotograficznie każdy, nawet najdrobniejszy napis polski.

– To duże koszty...
Ja tam czułem się krezusem, a nie biednym młodym żonkosiem, bo miałem 300 rubli miesięcznego stypendium. A film 36-zdjęciowy, ichnia “fotoplionka”, kosztował 30 kopiejek czyli cała operacja zamknęła się kwotą około 100 robli.

– Czy nikt panu w tej pracy nie przeszkadzał?
Przez dwa tygodnie chodziłem na cmentarz z aparatem fotograficznym oraz ze “sprzętem”: siekierką, szczotką drucianą, kredami, szmatami. Czyściłem tabliczki epitafijne i na tyle, na ile potrafiłem, odsłaniałem z krzaków grobowce wybitnych Polaków. Okazało się jednak, że byłem obserwowany i po dwóch tygodniach zaaresztował mnie patrol milicyjny. Zanim trafiłem na komisariat, na cmentarzu odbyła się znamienna dla ówczesnych obyczajów w ZSRR rozmowa:

– Co tu robicie? – Przyjechałem z Polski i oczyszczam grób rodzinny. – Ho, ho, to musicie mieć dużą rodzinę. Mamy informację, że oczyściliście i podmalowaliście tablice na 56 pomnikach. Proszę zabrać ten cały sprzęt i jedziemy do komisariatu.
Tam byłem przesłuchiwany jeszcze raz. Dzwonili na uniwersytet, pouczyli mojego opiekuna stypendialnego, że robię wrogą propagandę i wypuścili z zakazem odwiedzania cmentarza.

– Zastosował się pan do zakazu?
Nie, ponieważ cmentarz ten rozpościera się na obszarze 70 hektarów, zacząłem tam teraz chodzić w inne miejsca, od innej strony, w największe zarośla i krzaki. Nie doceniłem “bolszewickiej czujności”. Po trzech dniach znów mnie zwinęła milicja.

– I kolejne przesłuchanie?
Tym razem przesłuchiwał mnie inny oficer z KGB. I tu trafił się kolejny przypadek, zresztą dla mnie szczęśliwy. Otóż ten oficer był synem żołnierza, który podczas II wojny światowej padł w walkach pod Brzegiem na Opolszczyźnie. A ja, jako student, pracowałem w zespole przygotowującym dokumentację do opracowania książki “Nekropolie radzieckie na Opolszczyźnie”, której adresatem były rodziny tych żołnierzy. Mnie przydzielono do opracowania trzy powiaty, w tym powiat brzeski. Wynikiem naszych prac była książka, którą na szczęście, miałem ze sobą we Lwowie.

– Co wy tu robicie? – zapytał oficer. – Jestem badaczem nekropolii – odpowiedziałem i pokazałem mu tę książkę. Widziałem, że przeglądając ją, autentycznie się wzruszył. – Jesteście postępowy człowiek – pochwalił mnie. – Fotografujcie sobie dalej te groby, ale nie pomijajcie również tych z czerwoną gwiazdą. – I prawem kaduka tak oto uzyskałem zgodę na dalsze penetrowanie Cmentarza Łyczakowskiego.

– A co z Cmentarzem Orląt?
Cmentarz Obrońców Lwowa jest częścią Łyczakowskiego. Wtedy był odgrodzony, w zupełnej ruinie i pilnowały go psy. Przekupiłem je kiełbasą i obfotografowałem w całości te ruiny nekropolii Obrońców.

– A kiedy rozpoczęła się w Polsce pańska, nazwijamy to, “akcja przywracania pamięci”?
Wróciłem do kraju i w 1981 roku napisałem pierwszy artykuł pt. “Cmentarz Łyczakowski”. Cenzura puściła go wtedy – bo pamiętajmy, był to gorący czas pierwszej “Solidarności” – i ukazał się on w miesięczniku “Opole”. Wywołał autentyczną sensację. Przedrukowało go wiele gazet i stał się głośny w całym kraju.

– Pańskie artykuły czy dopiero ukazanie się książki o Łyczakowie, zrodziło w Polsce myśl o potrzebie renowacji Cmentarza Łyczakowskiego?
Niedługo po pierwszym artykule nastał stan wojenny. W 1983 roku napisałem pierwszy odcinek “Dziejów Łyczakowskiej nekropolii”. Był to rodzaj “chwytu na cenzurę”, bo zacząłem od roku 1786, kiedy to na Łyczakowie powstał cmentarz austriacki (Lwów należał wówczas do zaboru austriackiego). W artykule tym nie było żadnych “rewizjonistyczno-polskich akcentów”, ot, po prostu czysta, obiektywna historia, nie dotykająca “zaprzyjaźnionego narodu radzieckiego”. Cenzura puściła go, bo – jej zdaniem – nie budził resentymentów wśród kresowiaków.

– Więc podczas lwowskiego stypendium nie tylko pan fotografował?
Kiedy już dostałem zgodę z Kijowa, zacząłem buszować po lwowskich archiwach i bibliotekach, wyłącznie zbierając dokumentację do historii polskich nekropolii w tym mieście. I po pierwszym odcinku Dziejów...opublikowałem w “Opolu” jeszcze 17 następnych. Po każdym z nich nie było informacji “ciąg dalszy nastąpi”, bo ani redakcja “Opola”, ani ja nie wiedzieliśmy, czy nastąpi, to znaczy: czy cenzura puści.

– Jaka była reakcja społeczna?
Z dnia na dzień rosło zainteresowanie tym cyklem, rósł nakład “Opola”, do mnie zaś docierała coraz większa korespondencja czytelników. Dostawałem setki listów. “W alejce obok grobu, który pan opisywał, jest grób mojego dziadka. Był on skrzypkiem w operze lwowskiej i koncertującym solistą...”. “Nazwisko, które pan wymienia, to artysta malarz, bardzo przed wojną ceniony, dziś trochę zapomniany...”. Takich informacji dostawałem mnóstwo. Stawały się one dla mnie śladami do dalszych poszukiwań, do odkrywania postaci ważnych dla kultury Lwowa i całej Polski, do przypomnienia ich sylwetek.

Był to wspaniały bodziec do dalszej pracy, dalszych poszukiwań historycznych, do rozbudowania tych 18 artykułów w formę dużej książki. Nikt z nas, ani redakcja, ani ja, nie przypuszczał, że spotkamy się z tak szerokim i tak nieprawdopodobnie silnym rezonansem społecznym po blisko 40 latach milczenia o Lwowie w czasach PRL.

– Myślę, że o skali zainteresowania społecznego może świadczyć fakt, iż łączny srzedany nakład 3 wydań pańskiego albumu “Cmentarz Łyczakowski we Lwowie 1786-1986” ukazujących się w latach 1988-90, pobił rekord wszystkich powojennych polskich publikacji albumowych. Jaki to był nakład?
Około trzystu tysięcy egzemplarzy. To była niejako historia Lwowa dwóch ostatnich stuleci, napisana poprzez biografie ludzi pochowanych na Łyczakowie. Głównie twórców kultury, ale także i np. przemysłowców galicyjskich takich jak Stanisław Szczepanowski – “król polskiej nafty” i współtwórca przemysłu naftowego. Oprócz tekstu, album zawierał około 600-700 zdjęć.

– Ta wydana przez Ossolineum książka stała się w 1988 roku autentyczną sensacją nr 1. Jerzy Waldorff zachęcał w “Dzienniku” telewizyjnym mniej więcej tak: “Ukazała się niezwykła praca młodego badacza z Opola. Okazało się, że nie tylko mamy historyczne Powązki. Kupcie tę książkę! Jest rewelacyjna. Pokazuje, czym był polski Lwów”. Nie było chyba też gazety, która nie zamieściłaby recenzji o tym albumie. Z dnia na dzień stał się pan powszechnie znany. A co z “Orlętami Lwowskimi’’?
To był już koniec lat 80 i cenzura bardzo zelżała. Ale pozostały dwa tematy – tabu: Katyń i Orlęta. Dlatego prace na ten temat mogłem wydać po przełomie 1989. “Cmentarz Obrońców Lwowa” ukazał się w 1990, a “Panteon Orląt Lwowskich” w 1993 roku. Uzupełnieniem tych wszystkich książek była praca “Łyczaków dzielnica za Styksem” z 1998 roku.

– Czy pańskie prace zainspirowały powstanie w 1989 roku Polsko-Ukraińskiej Komisji do spraw renowacji Cmentarza Łyczakowskiego we Lwowie oraz w 1993 Zespołu Odbudowy Cmentarza Orląt we Lwowie?
Myślę, że w jakiejś mierze przyczyniły się do powstania tych instytucji, których jestem członkiem. Cmentarz Orląt jest tylko kwaterą Cmentarza Łyczakowskiego. Energopol przystąpił do odbudowy już chyba w maju 1989 r. Opierano się na zgromadzonej przeze mnie dokumentacji fotograficznej, zarówno tej zrobionej we Lwowie, jak i tej, którą otrzymałem od czytelników, obrazującej stan międzywojenny. W czasach ZSRR Cmentarz Orląt stał się wysypiskiem śmieci i był obrócony w perzynę. Energopol podnosił go z zupełnego upadku.

– Zapewne więc pamiętał pan dzień 24 maja 2005 roku?
O, tak! To był dzień wielkiej radości. Prezydenckim samolotem wraz z głową państwa poleciała nasza cała polska delegacja na uroczyste otwarcie Cmentarza Orląt Lwowskich. Tam, we Lwowie, zobaczyliśmy jasny, odnowiony, piękny pomnik naszych obrońców.
– Dziękuję i gratuluję tej satysfakcji.

Rozmawiał: Wacław Panek
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama