W tegorocznych wyborach izraelskich troje polityków ubiega się o zwycięstwo: Benjamin Netanyahu, Ehud Barak i Tzipi Livni. I każdemu z nich zależy na zniszczeniu Gazy, gdyż zyskują polityczne benefisy pomocne w walce wyborczej.
Czwarty polityk, Ehud Olmert, chce odejść w chwale zwycięzcy, jak pisze Buchanan, bo naloty mogą zamazać skandal, w którym odchodzi z urzędu oraz nieudaną operację w Libanie w 2005 roku.
To nie oznacza, jego zdaniem, że Izrael nie zapłaci określonej ceny. Jest nią nie tylko irańskie potępienie. W ramach Hamasu wyciszone zostanie skrzydło orientujące się na współpracę z Egiptem, przewagę zyska ta grupa, która dąży do wojny z Izraelem, a ponadto zapowiada się wybuch kolejnego, trzeciego powstania palestyńskiego przeciwko izraelskiemu okupantowi (intifada).
Bieżący artykuł Buchanana jest szczególnie interesujący przez to, że w odróżnieniu od innych ten republikański izolacjonista daje podsumowanie polityki amerykańskiej wobec Bliskiego Wschodu z minionych ośmiu lat prezydentury Busha i przedstawia zalecenia dla ekipy Baracka Obamy, z podkreśleniem ewidentnej konieczności przyjęcia takiej polityki, która zostanie wypracowana w Stanach Zjednoczonych (made in the U.S.A.) i dla Stanów Zjednoczonych (for the U.S.A.).
Jeśli prezydent Bush miał kiedyś nadzieje na rozwiązanie konfliktu między Izraelem i Palestyną, ocenia Buchanan, to one są już martwe, są absolutną porażką. Prezydent Bush nie uznał Hamasu i oświadczył, że jest to organizacja terrorystyczna, a jak wiadomo nadal obowiązuje generalne polecenie, że Ameryka nie prowadzi żadnych rozmów z terrorystami. W ciągu ośmiu lat prezydent zachował milczenie, w tym samym czasie Izrael rozgrywał nie tylko własną kartę, także kartę Ameryki. Przez te lata obowiązywała zasada, że Ameryka popiera wszystko to, co robi Izrael.
Tak więc nadszedł czas, aby Ameryka miała własną politykę wobec konfliktu na Bliskim Wschodzie, przez siebie wypracowaną, dla własnych potrzeb. I to jest ten zasadniczy punkt widzenia u izolacjonisty Buchanana, który ma nadzieję, że nowa władza w Ameryce potępi izraelską politykę zbiorowego karania, stosowaną wobec palestyńskiej ludności w enklawie Gazy, chociaż należy popierać izraelskie prawo do obrony przygranicznych miasteczek. Nade wszystko zaś, powiada Buchanan, należy skończyć, z tym, co jest polityką milczenia wobec sytuacji w Gazie, polityką, która nie jest zgodna ani z amerykańskimi interesami, ani z amerykańskimi wartościami. Obama powinien oświadczyć, że Stany Zjednoczone nie będą dalej popierać izraelskiej polityki, to znaczy, że nie będzie łożyć pieniędzy amerykańskiego podatnika na ten cel. Ta polityka to, jak pisze Buchanan, pozbawianie palestyńskiej ludności na terenie Gazy środków do życia, ludności, która nie ponosi żadnej winy – w tym dostaw prądu, co jest boleśnie odczuwane o tej porze roku, a do tego żywności i lekarstw niezbędnych do przeżycia.
Nie można debatować nad tym, pisze Buchanan, czy Izrael ma prawo i obowiązek do obrony własnego terytorium. Jeśli Hamas kończy rozejm w taki sposób, musi się liczyć z tym, jakie będą konsekwencje, czyli odwet, ponadto nie może określać granic, do których taki odwet może się posunąć. Jednak trzeba kwestionować izraelskie myślenie, na którym opiera się operacja militarna wymierzona przeciwko Hamasowi. Naloty na Gazę, zaplanowane z całą premedytacją, powiada Buchanan, są wynikiem barbarzyńskiej polityki władz izraelskich.
Punkt widzenia, jaki Buchanan ma w tej sprawie, oczywiście nie jest eksponowany w tabloidach. Wiadomo, że on sam, jako polityk, jest odrzucany przez żydowskie środowiska w Ameryce.
Gdy Buchanan pisze o barbarzyńskiej polityce, prowadzonej przez Izrael, i gdy apeluje do nowej władzy w Waszyngtonie o potępienie Izraela za politykę zbiorowej kary, w innym tonie wypowiada się komentator dziennika „Washington Post”, który ocenia, że naloty na Gazę wcale nie są zbiegiem okoliczności. Termin izraelskiego ataku wybrany został na ostatnie dni administracji Busha, zachowującej przychylne stanowisko przez całe osiem lat. Komentator pisze, że prezydent-elekt powinien być wdzięczny Izraelowi za taką decyzję, dodając, że jeśli Izrael zakończy obecną fazę operacji przed dniem inauguracji, to umożliwi prezydentowi Obamie podjęcie procesu pokojowego na nowo. Izraelowi jest to potrzebne, zważywszy na wcześniejszą, nieudaną operację przeciwko Hezbollahowi z jego bazami na terytorium Libanu. Hezbollah mógł mówić wówczas o zwycięstwie. Obecnie Izrael może dojść do wniosku, iż jego wycofanie z terenu Gazy w 2005 roku było błędem.
Źródła:
– o izraelskich nalotach na Gazę: potrzeba nowej amerykańskiej polityki bliskowschodniej, do wypracowania w Stanach Zjednoczonych i dla Stanów Zjednoczonych, za artykułem „Bush, Obama and the Gaza Blitz”, zamieszczonym na Internecie z datą 30 grudnia, autor Patrick J. Buchanan,
– o celowym wybraniu daty izraelskiego ataku na Izrael: ostatnie dni urzędowania prezydenta Busha, za dziennikiem „Washington Post”, wydanie na 2 stycznia 2009 roku, autor Michael Gerson, str. A15.
Andrzej Niedzielski
Naloty na Gazę
- 01/10/2009 05:57 AM
Reklama








