Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama KD Market

Planety - Świat nauki i techniki

Coraz rzadziej podnosimy głowę i oglądamy nocne, zimowe niebo. W domu kuszą telewizory, a gwiazd jest jakby coraz mniej, bo przez łunę miejskich latarni mogą się przebić tylko najjaśniejsze.

Dawniej zainteresowanie, a raczej zaciekawienie, niebem było znacznie większe, lecz rzetelna wiedza prawie żadna. Niebo i przestrzenie pomiędzy gwiazdami, były miejscem, gdzie mieli przebywać bogowie, nadludzie i mityczne zwierzęta. Stąd tradycja nadawania nawet nowym obiektom na niebie nazw z dawnych mitów. 

Starożytni astronomowie, mimo że nie znali prawdziwych rozmiarów i wielkości oglądanych ciał niebieskich, prawidłowo rozróżniali planety i gwiazdy. Gwiazdy przesuwają się pozornie względem ziemskiego horyzontu wszystkie razem, niezmiennie od wieków układając się w tych samych konstelacjach. Są tak odległe od nas, że ich własne ruchy trudno dostrzec i pomierzyć. Natomiast planety, krążąc wokół tego samego Słońca co Ziemia, oglądane są w coraz to innych miejscach na tle gwiazd.

Jest jeszcze jedna cecha pozwalająca odróżnić, czy światełko na niebie jest gwiazdą czy planetą (lub samolotem). Gwiazdy migoczą na niebie, często różnymi kolorami, jakby odbłyskami kryształu. Gwiazdy, mimo swoich olbrzymich rozmiarów, są tak daleko, że oglądane nawet przez najsilniejsze teleskopy są tylko punktem, a światło od nich dochodzi do naszych oczu jakby cieniutką nitką podatną na falowanie powietrza w atmosferze. Natomiast planety błyszczą jednostajnie, odbijając światło słoneczne, podobnie jak nasz Księżyc. Planeta jest widoczna (przez lunetę) jako mała tarcza, od której światło dochodzi do naszych oczu nieco szerszą wiązką i wpływ falowania powietrza jest uśredniany.

Od wieków ludzie, odkrywając i poznając nowe obszary Ziemi, spotykali się z różnymi formami życia, często nieznanymi w ich dawnym otoczeniu. Nic dziwnego, że na obserwowanych ciałach niebieskich starali się umiejscowić żywe stwory i inteligentne społeczeństwa. Jeszcze do niedawna, do czasu gdy na Księżycu stanęli ludzie, pisano fantastyczne nowele o ukrytych tam wrogach ludzkości. O możliwości życia na Marsie fantazjuje się do dzisiaj. A w istnienie społeczeństw mówiących po polsku, gdzieś wśród mgławic Oriona odległych o niewyobrażalnie długi czas podróży międzygwiezdnej, wierzy całkiem spora garstka. Cóż, wiara jest silniejsza niż rozum.

Dzisiaj wiemy, że na planetach naszego układu słonecznego nie spotkamy zaawansowanych form życia. Może kiedyś astronauci lub automatyczne sondy znajdą jakieś cząsteczki chemiczne zdolne do powielania się, lecz do wykształcenia takich form samoorganizacji, jakie mają chociażby prymitywne jednokomórkowce, potrzeba czasu, stabilnych warunków i niezliczonej ilości przypadkowych eksperymentów. 

Warunków takich nie może zapewnić żadna z naszych planet. Najbliżej Słońca krąży szybko Merkury (bożek – szybkobiegacz) i w połączeniu z powolnymi obrotami wokół własnej osi, co kilka miesięcy część jego powierzchni rozgrzewana jest w Słońcu do ponad 400ºC, aby potem ochłodzić się do minus 180º. Wielkość i masa Merkurego porównywalna jest z naszym Księżycem, a skalista powierzchnia, podobnie jak na Księżycu, nosi od miliardów lat ślady kosmicznych kolizji. Atmosfery nie ma prawie żadnej, bo przy takiej temperaturze i małym przyciąganiu grawitacyjnym wszystko, co mogło, odparowało w przestrzeń kosmiczną.

Również następna planeta – Wenus, oglądana wieczorem po zachodzie Słońca a za kilka miesięcy wczesnym porankiem jako najjaśniejszy (po Księżycu) obiekt nocnego nieba, nie jest tak przyjazna, jak myśleli ludzie od wieków. Temperatura na jej powierzchni cały czas pomiędzy 400ºC– 500ºC (topi się ołów) utrzymywana jest przez gęstą powłokę chmur i atmosferę z dwutlenku węgla o ciśnieniu sięgającym 100 atmosfer ziemskich. Ciężarem i wielkością Wenus jest podobna do Ziemi, lecz jej bliskość do Słońca nie pozwoliła na wykształcenie życia. Dwutlenek węgla wydobywający się z wulkanów nie był zamieniany przez rośliny na tlen i podniósł temperaturę planety do piekielnych granic. Wenus nigdy nie będzie dostępna dla człowieka.

Po drugiej stronie orbity ziemskiej krąży ostatnia skalista planeta, Mars. Jest dziesięć razy lżejszy od Ziemi i jego siły grawitacyjne nie zdołały utrzymać gazów w atmosferze. W śladowej ilości pozostał głównie ciężki dwutlenek węgla, lecz jego ciśnienie jest przeszło sto razy mniejsze niż ciśnienie ziemskiej atmosfery. Temperatura powierzchni Marsa tylko w pobliżu równika i w samo południe sięga „pokojowej” temperatury 20ºC (68ºF). Średnia temperatura jest tak niska jak na ziemskich biegunach, ale tylko w niektórych miejscach pojawiają się osady lodu złożonego z zamarzniętego dwutlenku węgla i śladów wody.

Ciężkie pierwiastki gwiezdnego pyłu gromadziły się w czasie formowania układu planetarnego blisko Słońca. Prawdopodobnie było na początku więcej skalistych planet, lecz zderzały się i zlepiały lub rozbijały, pozostawiając wielokilometrowej wielkości okruchy skalne, planetoidy. Od czasu do czasu te skalne okruchy zderzają się z planetami, pozostawiając na ich powierzchni trwałe blizny. Zderzenia z Ziemią powodują katastrofalne zmiany w atmosferze powodując wymieranie wielu gatunków zwierząt i roślin.

W dalszych rejonach od formującego się Słońca była przewaga lekkich pierwiastków, głównie wodoru, helu, i w mniejszej ilości azotu, węgla. Z tych pierwiastków zlepiających się wokół niewielkich, skalistych jąder, powstały wielkie planety – Jowisz, Saturn, Uran, Neptun. Oddalenie od Słońca sprawia, że temperatura ich powierzchni jest znacznie poniżej minus 100ºC, a przyciąganie grawitacyjne powoduje, że ciśnienie atmosfery jest wielokrotnie wyższe niż atmosfery ziemskiej. Na Jowiszu nawet trudno mówić o powierzchni oddzielającej zestalone i ciekłe gazy od gazowej atmosfery, gdyż ściśnięty, wychłodzony gazowy wodór i metan mają podobne właściwości jak ciecz. 
Wokół niektórych planet krążą księżyce. Niektóre, tak jak nasz Księżyc, zlepiły się z materiału wybitego z macierzystej planety po kosmicznym zderzeniu. Inne księżyce zostały prawdopodobnie przechwycone, gdy krążąc po swoich orbitach wokół Słońca, niebezpiecznie zbliżyły się do wielkich planet. 

Jowisz i Saturn mają po ponad 60 zaobserwowanych księżyców, niektóre czekają na nadanie im nazw. Dookoła Urana i Neptuna krąży też po kilkadziesiąt księżyców, lecz ich skatalogowanie jest utrudnione ze względu na duże odległości tych planet od Ziemi. Dokładniejsze informacje można czerpać z fotografii wykonanych przez sondy kosmiczne wysyłane na granice naszego Układu Słonecznego.

Dziewiątą planetą był przez pewien czas Pluton, odkryty i zaobserwowany kilkadziesiąt lat temu. Jest to kula lodu i zamarzniętych gazów, mniejsza od naszego Księżyca i wielu księżyców krążących wokół dużych planet. Po odkryciu w 2006 roku kilku podobnej wielkości brył krążących na granicach układu, Plutonowi odebrano status planety, pomimo że wokół niego krążą prawdopodobnie 3 księżyce. 

Duże planety skupiły wokół siebie oprócz księżyców duże ilości pyłu, piasku i drobnych okruchów skalnych. Siły grawitacji ułożyły to w cienkie pierścienie – talerze. Z Ziemi najwyraźniej widoczne są pierścienie Saturna, ale tylko przez silną lornetkę lub lunetę. Są tak cienkie, że czasem znikają, gdy ułożą się w płaszczyźnie obserwacji. Pierścienie wokół innych planet zostały odkryte dopiero przez zbliżające się do nich sondy kosmiczne.

Po latach badań, pomiarów i obserwacji, okazało się, że planety naszego Układu Słonecznego są wyraźnie nieprzyjazne dla życi
a i prawdopodobnie nigdy nie będą obiektem kolonizacji przez ludzi. Również na księżycach nie da się stworzyć warunków do swobodnego życia. Astronomowie stwierdzili, że układy planetarne są typową formacją we Wszechświecie i prawdopodobnie wokół znacznego procentu gwiazd jest strefa, w której temperatura i promieniowanie świetlne sprzyja rozwojowi życia. Z poznanego mechanizmu tworzenia się planet wynika, że w takich obszarach mogą się uformować skalne bryły zdolne do utrzymania atmosfery, w której wytworzy się tlen i woda. 
Odległość tych planet od nas wyklucza jednak wędrówkę ludzi do tych miejsc. Nie jest to sprawa niedoskonałej jeszcze techniki. Podróże z szybkością umożliwiającą dotarcie do bliskich nam gwiazd w rozsądnym czasie (powiedzmy kilkudziesięciu lat) są możliwe tylko dla pojedynczych cząsteczek. Każdy większy obiekt, podróżujący w przestrzeni z szybkością zbliżoną do światła, byłby szybko zniszczony przez rozproszoną we Wszechświecie materię. 

Ludzie mogą liczyć tylko na Ziemię, jako ich kolebkę i jedyne miejsce do życia. Miejsca jest wiele. Około 15% lądów to obszary nadające się do uprawy, a tylko jedna czwarta z nich jest właściwie zagospodarowana. Następne 25% lądów to obszary nadające się na pastwiska, 30% to lasy, często dziko rosnące. Tylko 30% stanowią lądy pokryte wiecznym lodem lub niemożliwymi do nawodnienia pustyniami. Były jednak czasy, gdy ocieplającego atmosferę dwutlenku węgla było więcej i roślinność rozwijała się bujniej. Może powoli zbliżymy się do tych przyjaźniejszych życiu czasów.

Czas sprzyjający życiu na Ziemi jest jednak ograniczony. Jest to jednak czas tak odległy (setki milionów lat), że można tylko fantazjować, co to będzie. Zanim Słońce rozszerzy się na tyle, że spali a potem pochłonie Ziemię (ok. 5 miliardów lat), na Ziemi zabraknie tlenu i dwutlenku węgla. Geofizycy twierdzą, że procesy chemiczne w glebie będą zmniejszały ilość tych gazów w atmosferze i po tych setkach milionów lat, rośliny nie będą miały się czym żywić, a zwierzęta (i ludzie) oddychać.

Wcześniej czeka nas jednak kolejna kosmiczna katastrofa, która zdarzała się Ziemi co kilkadziesiąt milionów lat i nie ma powodów, aby twierdzić, że już nie nastąpi. Po takiej katastrofie – zderzeniu z kometą lub planetoidą, życie na Ziemi zanikało w dużym procencie, ale nie całkowicie. Prawdopodobieństwo, że spotka nas to za naszego życia, jest jednak znikome.

Co pewien czas ktoś puszcza w świat kolejną bujdę, że wtedy to a wtedy nastąpi „koniec świata”. Takich przepowiedni było już setki a może i tysiące. I nic się nie zdarzyło. Zwykle przywoływane są jakieś teorie, obliczenia czy nawet informacje od „kosmitów”. Jedną z najczęściej przytaczanych teorii jest katastrofa wywołana specyficznym układem planet. Takie ustawienia plant prawie w jednej linii zdarzają się co jakiś czas. Przed dwoma miesiącami oglądaliśmy ustawienie w jednej linii naszego Księżyca, Jowisza i Wenus – i nic się nie działo.

Najbardziej oddziałuje na Ziemię nasz Księżyc. Przyciąga on masy wody oceanów tworząc fale przypływów i odpływów o wysokości średnio 1 metr (w niektórych miejscach 10 metrów). Stwierdzono również, że skorupa ziemska podnosi się i opada o kilkadziesiąt centymetrów w rytm pływów. Jeżeli Słońce jest ułożone w tej samej linii co Księżyc, to mimo że stanowi tak wielką masę, na pływy oddziałuje siedmiokrotnie słabiej od Księżyca (z powodu dużej odległości). Największa planeta, Jowisz, jest tysiąckrotnie lżejsza od Słońca i pięciokrotnie dalej, a jej oddziaływanie na pływy morskie jest niemierzalne. Cała „teoria” oddziaływania układu planet na Ziemię (i ludzi) jest wielką bzdurą.

Astronomia jest niewątpliwie ciekawą nauką i warto podnieść głowę, aby zobaczyć, co się dzieje w tych niedostępnych dla nas rejonach. W tę dziedzinę nauki jest zaangażowane tysiące ludzi i mimo że realny pożytek z ich odkryć jest jak dotąd znikomy (oprócz rozwoju ogólnej wiedzy), czujemy się, tu na Ziemi, bezpieczniejsi nie dając się zwodzić różnej maści szarlatanom.
(ami)
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama