Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama KD Market

Oby jak najgorzej - Ameryka od środka

Trudno jest dziś przewidywać, jak potoczą się dalej losy prezydentury Baracka Obamy. Ogólnie jednak w obliczu ogromnych trudności, przed jakimi stoi Ameryka, wszyscy życzą mu powodzenia, nawet jeśli politycznie się z nim nie zgadzają. Przed kamerami telewizyjnymi pojawili się liczni konserwatywni politycy i komentatorzy, którzy zgodnie stwierdzili, że nowej administracji życzą jak najlepiej. Niestety jest jeden żałosny wyjątek.

Ultrakonserwatywny komentator radiowy Rush Limbaugh zbeształ na antenie wszystkich tych przedstawicieli amerykańskiej prawicy, którzy wyrazili nadzieję, że Obama odniesie liczne sukcesy. Jego zdaniem, należy mu życzyć, by zawiódł i by żaden z jego pomysłów na zreformowanie kraju nie został zrealizowany. Innymi słowy chce, żeby było jak najgorzej – ot tak, na złość lewicy oraz po to, by w przyszłości konserwatyści wrócili do łask wyborców.

Jest to postawa tyleż bulwersująca, co idiotyczna. Limbaugh zdaje się nie wiedzieć, albo nie chce wiedzieć, że niepowodzenie nowej administracji, szczególnie w obecnym kontekście globalnym, będzie jednoznaczne z klęską dla nas wszystkich, nie wyłączając również samego komentatora. Czy Limbaugh naprawdę chce, by gospodarka zupełnie upadła, żeby znów atakowali nas terroryści i żeby Kongres na następne lata ponownie ugrzązł w niemocy i kłótniach? Jeśli tak, powinien być może zapisać się do jakiegoś ruchu anarchistycznego, by zacząć czynnie działać na rzecz upadku USA. Jeśli natomiast wcale tak nie myśli, a swoje bzdury opowiada na pokaz, jest większym głupcem niż mi się jeszcze do niedawna wydawało.

Ciekaw jestem, czy Limbaugh życzyłby również Rooseveltovi, by ów przegrał wojnę z Hitlerem, lub Lincolnowi, by przegrał wojnę domową ze zbuntowanym Południem. Jeśli bowiem zasadą jego politycznego myślenia jest to, by przeciwnik światopoglądowy zawsze doznawał porażek, niezależnie od konsekwencji dla całego kraju, trzeba być konsekwentnym i zawsze mieć nadzieję, by było jak najgorzej. Całe szczęście, że postawa Limbaugha jest zjawiskiem rzadkim, bo w przeciwnym razie wszyscy byśmy dziś mówili po niemiecku i nosili swastyki na rękawach.

Intrygujące jest to, że Limbaugh ma dość liczną grupę niezwykle zacietrzewionych słuchaczy, którzy w zasadzie w radio słuchają wyłącznie jego coraz bardziej dziecinnej paplaniny. Należy przyjąć, że ludzie ci też marzą o tym, by Barack Obama potknął się o dywan w Oval Office i nabił sobie guza, zarówno w sensie fizycznym, jak i metaforycznym. Chciałbym bardzo zapytać ich o parę rzeczy wtedy, gdy kadencja Obamy rzeczywiście okaże się fiaskiem (choć mam nadzieję, że do tego nie dojdzie). Ciekaw na przykład jestem, czy nadal będą mieć pracę, czy nie stracą domu i czy nie będą klepać biedy. Nie chcę przez to powiedzieć, że Obama jest gwarantem przyszłego dobrobytu. Jednak przez następne cztery lata przede wszystkim od niego zależy, co się z Ameryką stanie, a w związku z tym życzenie mu, by poniósł klęskę na wszystkich frontach, jest w zasadzie samobójcze.

Limbaugh zdaje się z wolna tonąć w swoim własnym poczucie ważności. W trakcie prawyborów rozpętał akcję, której celem było zachęcanie republikańskich wyborców, by głosowali na Hillary Clinton, tak by nie dopuścić do nominacji Obamy. Ta przedszkolna zagrywka nie przyniosła praktycznie żadnego skutku. Później krakał często i namiętnie, że wybór Obamy będzie niemal jednoznaczny z marksistowską dyktaturą. Końca tych bredni nie widać. Jednak bredzenie o totalnej klęsce nowej administracji jako o pożądanym rozwoju wydarzeń to swoisty rekord. Nic tylko gratulować.
Andrzej Heyduk
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama