W powodzi najróżniejszych doniesień na temat planów ratowania amerykańskiej gospodarki trudno jest czasami zorientować się, co dokładnie zamierza zrobić Kongres i co ostatecznie podpisze prezydent Obama. Ustawa, w której figurują miliardy dolarów, zawiera tysiące przeróżnych decyzji, często takich, o których nikt nigdy nie będzie publicznie dyskutował. A jednak niektóre z nich są dość niepokojące.
Krach gospodarczy niemal zawsze prowadzi do tendencji izolacjonistycznych. Hasła typu “Buy American” już się pojawiły, bo w nawrocie do produkcji i nabywania wyłącznie amerykańskich towarów upatruje się istotny mechanizm odbudowy infrastruktury ekonomicznej kraju oraz ratowania amerykańskich miejsc pracy. Jednak wszystko zależy od tego, czy sentymenty tego rodzaju nie staną się zbyt radykalne.
W wersji ustawy “ratunkowej”, zatwierdzonej przez Senat, znalazł się zapis o tym, iż banki oraz inne instytucje finansowe, otrzymujące zastrzyki federalnej gotówki, nie mogą zatrudniać żadnych pracowników spoza USA, a w szczególności ludzi przybywających do nas na wizach H-1B. Jest to poważny błąd. Od wielu lat tymczasowe zatrudnianie najzdolniejszych i najbardziej utalentowanych ludzi z całego świata było niezwykle pożyteczne dla wielu resortów amerykańskiej gospodarki oraz dla setek instytucji naukowych. A ponieważ ludzie z wizą H-1B z natury rzeczy pracują w Ameryce tylko czasowo, tak długo, jak potrzebuje ich pracodawca, nie ma tu mowy o zabieraniu pracy Amerykanom.
Wydawać by się mogło, że akurat teraz – gdy kraj stoi w obliczu bardzo poważnych problemów – liczyć się powinien każdy pracownik, o ile tylko posiada odpowiednie kwalifikacje i wykazuje się tak potrzebną inicjatywą i pomysłowością. W przeszłości w każdym niemal zakątku USA znaleźć było można “gastarbeiterów” z Azji i Europy Wschodniej. Obecnie Senat uznał, że wszyscy ci ludzie przestali być potrzebni, mimo że czasy są ciężkie i każda pomoc jest bezcenna.
Decyzja ta to z pewnością wynik pędu w stronę protekcjonizmu ekonomicznego, który jest charakterystyczną cechą wszystkich dużych kryzysów gospodarczych. Niestety przesadny protekcjonizm niemal zawsze przynosi negatywne skutki. Warto przypomnieć, iż w latach 1929-34 światowy obrót towarami spadł o 60%, głównie w wyniku tego, iż liczne kraje stojące w obliczu tzw. Wielkiej Depresji, zdecydowały odseparować się ekonomicznie od reszty świata. Dziś większość ekonomistów jest zdania, iż zwiększyło to tylko skalę problemu.
W dzisiejszych czasach zerwanie z globalnymi mechanizmami ekonomicznymi jest niemal niemożliwe. Możliwe jest jednak znaczne ograniczenie normalnych kontaktów handlowych z zagranicznymi partnerami, propagowanie kupowania wyłącznie rodzimych produktów, etc. Z czysto populistycznego punktu widzenia są to poczynania atrakcyjne, ale w ostatecznym rozrachunku przynoszą więcej szkody niż pożytku. Współczesnego świata nie da się jakoś zamknąć i podzielić na ekonomiczne zaścianki, a zatem wszelkie poczynania ratunkowe winny uwzględniać globalny charakter problemu.
O ile odwrót od kupowania tandety z Chin pod wieloma względami jest wskazany, podobny odwrót od wspierania amerykańskiej siły roboczej “importem” talentu zza granicy wydaje się być bezsensowny. Równie bezsensowne jest naleganie na to, byśmy kupowali wyłącznie amerykańskie samochody lub rodzimą elektronikę. Te pierwsze muszą ponownie wprosić się do łask konsumentów – np. lepszą jakością, oszczędniejszą konsumpcją paliwa, itd. – a ta druga w zasadzie już dawno nie istnieje, a zatem nie ma o czym mówić.
Umiarkowany protekcjonizm może okazać się bardzo pozytywny. Całkowity odwrót od normalnych kontaktów ze światowym rynkiem to jednak z pewnością fatalna recepta na przyszłość.
Andrzej Heyduk
Zamknięte drzwi - Ameryka od środka
- 02/13/2009 08:37 PM
Reklama








