– Polonijne media, w tym również nasza gazeta oceniają wysoko pana szanse w prawyborach specjalnych na kongresmana w 5. okręgu na miejsce Rahma Emanuela, który został mianowany na szefa personelu prezydenta. Okazja jest niepowtarzalna. Partia Demokratyczna nikogo nie poparła. Trzej tzw. faworyci demokratyczni o znanych nazwiskach zwalczają się nawzajem. Na polu walki jest aż 22 kandydatów. A na dodatek w 5. okręgu mieszka ponad 100 tys. osób polskiego pochodzenia. Jeśli społeczność polska nie wykorzysta tej szansy, będzie miała sobie wiele do zarzucenia. Będzie mogła mieć tylko do siebie pretensję, że nie poszła głosować. Jak zaktywizować polonijnych wyborców w 5. okręgu? Jak ich przekonać, że naprawdę mamy szansę, by mieć wreszcie swojego kongresmana?
Liczę na to, że pójdą do urn wyborczych ludzie, którzy nigdy nie głosowali w prawyborach demokratycznych, a wśród Polaków jest to większość. Witryna internetowa Daily Kos, znana z ekspertyz i prognoz politycznych, wymienia mnie wśród siedmiu kandydatów, którzy mogą wygrać te prawybory. Analitycy, którzy specjalizują się w ocenie szans kandydatów, są zgodni co do tego, że pójdą głosować w prawyborach wyborcy, którzy nigdy nie głosowali. Tak wygrał Bush i Obama, i tak wygram ja – poprzez rozszerzenie elektoratu. Nie jest to nic nowego. Po prostu przekonywanie ludzi, którzy przedtem nie głosowali, żeby poszli głosować.
– Zwycięzca demokratycznych prawyborów specjalnych ma z ogromnym prawdopodobieństwem zapewnione zwycięstwo w specjalnych wyborach powszechnych 7 kwietnia. W swoich ogłoszeniach i ulotkach politycznych usiłuje pan przekonać polonijnych wyborców, którzy identyfikują się z Partią Republikańską, by wzięli udział w demokratycznych prawyborach i oddali na pana swój głos. W ten sposób interesy polskiej grupy etnicznej wzięłyby górę nad preferencjami partyjnymi?
W tradycji wyborów amerykańskich interes grupy etnicznej zawsze był ważniejszy niż partii...
– Miejmy nadzieję, że okaże się to prawdą w odniesieniu do naszej społeczności. Pana szanse na wygraną zwiększają też inne czynniki?
Eksperci zwracają uwagę, że żaden z kandydatów nie jest charyzmatyczny i na to, że uwaga wyborców jest stale odwracana przez kolejne skandale polityczne – a to pana Burrisa, a to pana Blagojevicha. Ludzie są już pewnie zmęczeni polityką.
– Również z pańskich analiz liczbowych wynika, że pana zwycięstwo jest bardzo realne.
Tak. Przy bardzo niskiej frekwencji wyborczej, 40-50 tysięcy, moglibyśmy zmobilizować około 15 tysięcy wyborców, wśród nich zupełnie nowych, którzy nigdy przedtem nie brali udziału w prawyborach. Do wygrania potrzeba mi około 12 tysięcy głosów, a przy bardzo niskiej frekwencji wyborczej mógłbym wygrać tylko 8 tysiącami.
– Niestety zawsze byliśmy grupą mało aktywną politycznie. Polonia niechętnie głosuje, niechętnie kandyduje. Cierpi na chroniczny brak kandydatów, nawet gdy prawdopodobieństwo sukcesu jest duże. Jest pan chlubnym wyjątkiem od tej reguły. Odważnie zdecydował się pan na udział w wyścigu, pomimo możliwości strat finansowych i stresu. Dlaczego?
Kandyduję, ponieważ Polonia ma dużą szansę, by ponownie zdobyć ten mandat. Kocham politykę i zawsze się nią pasjonowałem. Udział w niej to jest służba społeczna. W Stanach Zjednoczonych tak się to traktuje. Uważam, że do sprawowania urzędu mam nie tylko kwalifikacje, ale też doświadczenie życiowe, które mi pomoże w pracy w charakterze kongresmana.
– Co odróżnia pana od innych kandydatów?
Przede wszystkim jestem dwujęzyczny. Gdy miałem 4 lata moi rodzice wyemigrowali do USA. Tu się wychowałem, chodziłem do szkoły i ukończyłem studia. Później mieszkałem i studiowałem medycynę w Polsce, w Gdańsku, w okresie narodzin ruchu solidarnościowego. To bardzo ważne. Inni kandydaci mieszkali całe życie w USA, a za granicą byli może tylko na wakacjach. Co innego jest mieszkać gdzieś, co innego tylko przebywać na wakacjach. To są dwie różne rzeczy. Ponadto jestem jedynym kandydatem, który ma doświadczenie w medycynie ze strony administracyjnej. Aby zmienić system leczenia, trzeba znać medycynę nie tylko od strony diagnostyki i leczenia chorób, Strona administracyjna jest zupełnie inna. Jestem dyrektorem kliniki medycznej, która jest największą tego rodzaju samodzielną placówką w okręgu. Dużo się nauczyłem, tworząc ją przez 10 lat. I nadal się uczę. Żaden z kandydatów nie ma takiego doświadczenia.
– A pod względem programu wyborczego, co pana odróżnia od rywali wyborczych?
Sprzeciwiam się ustawie nakazującej wszystkim szpitalom, nawet katolickim, przeprowadzanie aborcji. Wszyscy moi rywale wyborczy są bardzo liberalni i oni są za tą ustawą.
– Jak ocenia pan programy prezydenta Baracka Obamy: pakiet stymulacyjny i pomoc dla właścicieli domów zagrożonych utratą dachu nad głową?
Pozytywnie. Uważam, że są to dobre posunięcia rządu. Mamy doświadczenie na przykładzie Japonii, gdzie kryzys zaczął się dokładnie w ten sam sposób. Zawyżeniu uległy wartości nieruchomości, co spowodowało potem niewypłacalność banków. Przez dłuższy czas nie ujawniano, że banki były w tak złym stanie. Sytuacja zmieniła się, gdy zrobiono z nimi porządek. W Stanach Zjednoczonych jest teraz bardzo niepopularne mówić prawdę. Amerykanie na ogół wolą, żeby ktoś był winien. Teraz bankierzy są winni. Ale banki są istotne dla gospodarki. Trzeba podjąć działania, by taka sytuacja nie powtórzyła się.
– Czyli uważa pan, że pakiet stymulacyjny ma sens?
Moim zdaniem to jeszcze za mało. Kilka lat temu, za prezydenta Reagana, był kryzys w instytucjach oszczędnościowo-pożyczkowych savings and loan. Wtedy rząd przejął wszystkie zbankrutowane instytucje, zrobili infuzję kapitału, a potem te savings and loan zostały odsprzedane powoli i nawet z małym zyskiem. Do tego krachu doszło w podobnych warunkach, jak do obecnego kryzysu w bankowości: panika i deregulacja – brak kontroli nad tym sektorem. Instytucje finansowe zaczęły robić rzeczy, z którymi przedtem nie miały nic do czynienia, i w ten sposób zaczęły się ich kłopoty. Tak samo stało się teraz. Firmy maklerskie zaczęły handlować hipotekami, ale deregulacja sprawiła, że zabrakło nad nimi kontroli.Jest droga wyjścia z tego kryzysu. To nie jest koniec świata. Aczkolwiek będzie to wymagało zdecydowanych działań rządu. Wydaje mi się, że prezydent Obama jest mądrą osobą...
– Pański program wyborczy – notabene bardzo starannie opracowany – nie jest uczciwie prezentowany przez media amerykańskie, a tylko pobieżnie. Więcej czasu poświęcają one kandydatom o znanych nazwiskach. Na czym polega pańska “recepta na reformę”, bo tak określa pan swoją platformę ideową?
Moja reforma służby zdrowia polegałaby na tym, żeby ubezpieczyć wszystkich obywateli bez względu na ich status zatrudnienia. Obecnie, jeśli traci się pracę, traci się ubezpieczenie. Mój plan zakłada, że instytucje ubezpieczeniowe musiałyby sprzedawać standardową polisę ubezpieczeniową z koszykiem usług medycznych. Ubezpieczalnie musiałyby konkurować ze sobą ze względu na cenę i jakość usług, a także sprawność obsługi klienta. W tej chwili działa około dwieście firm ubezpieczeniowych, które oferują dziesiątki tysięcy różnych kontraktów, wiele z nich napisanych niezrozumiałym fachowym żargonem – z tzw. drobnym drukiem – w rezultacie czego powstaje sztuczny tłok, z którego owe firmy korzystają. Pracodawcom oferującym ubezpieczenia pracownicze, rząd refundowałby koszty za pomocą kredytu podatkowego. Jeśli pracodawca miałby za małe dochody, żeby skorzystać z tego programu, to wówczas otrzymałby rządowe dotacje. Osoby niepracujące otrzymałyby pieniądze od państwa, żeby zapłacić ubezpieczalni
. Ludzie, którzy mają Medicaid, mogliby zostać w tym programie albo wejść w nowy system. Do Medicare kwalifikowałyby się osoby, które ukończyły 50 lat. To jest bardzo dobre ubezpieczenie.
– Podobnie jak administracja prezydenta Baracka Obamy, uważa pan, że reforma opieki zdrowotnej stała się kwestią ekonomiczną. Dlaczego?
W tej chwili wydajemy 16 procent naszego dochodu narodowego na usługi zdrowotne. W innych krajach, np. w Japonii wydaje się 8 procent, w Kanadzie 10 procent, w Szwajcarii 12 procent. Polska wydaje 5.5 procenta. Nikt więcej nie wydaje od nas, a wyniki, jakie osiągamy w Stanach Zjednoczonych, wcale nie są lepsze. Np. umieralność noworodków jest taka sama jak w Polsce, a Japończycy dłużej żyją. My za te duże pieniądze, które wydajemy na opiekę zdrowotną nie otrzymujemy opieki o proporcjonalnej wartości. Nie otrzymujemy tego, za co zapłaciliśmy. Przepłacamy. A wiadomo, że jak się przepłaca to ktoś z tych dodatkowych funduszy korzysta i trzeba to zredukować. Leki są tańsze, kiedy są wtórnie importowane z innych krajów. Te same leki, które są w sprzedaży w Stanach Zjednoczonych można kupić taniej w Kanadzie.
– Czy widzi pan siebie jako eksperta w Kongresie USA, który będzie doradzał kolegom-ustawodawcom w kwestiach reformy opieki zdrowotnej?
To jest właśnie mój cel. Do niedawna nie było w ogóle mowy o tym, żeby zmienić coś w systemie opieki zdrowotnej, praktycznie niezmienionym od 1964 roku. Od czasów prezydenta Trumana różne rządy – Nixona, Clintona – proponowały powszechne ubezpieczenia, ale silne grupy interesów po prostu zwalczyły kolejne projekty. Grupy te mają bardzo dużo pieniędzy i przekazują ogromne kwoty na kampanie wyborcze polityków, co jest dużym problemem. Wszyscy moi przeciwnicy, którzy pracują w rządzie, otrzymali fundusze kampanijne od firm ubezpieczeniowych.
– I od farmaceutycznych?
Prawdopodobnie też, ale nie sprawdzałem wszystkiego. Te instytucje mają silne lobby. W Stanach Zjednoczonych lobbing jest legalny i tak samo legalne jest przekazywanie funduszy wyborczych przez grupy lobbystyczne. Ludzi, którzy nie znają tego tematu, łatwo jest przekonać, że obecny system jest najlepszy. Wpaja się im, że tutaj mamy wszystko najlepsze, najlepszą medycynę i opiekę zdrowotną...
– Tylko następne pokolenie będzie krócej żyło, po raz pierwszy w historii Stanów Zjednoczonych...
Ale to jest bardziej wynik otyłości...
–Ale chyba też nieprawidłowego systemu opieki zdrowotnej i braku medycyny prewencyjnej?
Rzeczywiście. Niestety ludzie boją się pójść do lekarza, czy do szpitala. Dochodzi czasem do tragicznych przypadków z obawy przed wysokimi kosztami leczenia. Np. chodzą przez kilka dni z ostrym zawałem, kiedy już trafią do nas, są tak chorzy, że już ich nie można uratować. Czasem są to nawet młodzi ludzie.
– Polska grupa etniczna w metropolii dotkliwie odczuwa skutki kryzysu gospodarczego, który pogłębia fakt, że przestali przyjeżdżać tu i osiedlać się rodacy z Kraju nad Wisłą, a wielu Polaków ostatnio stąd wyjechało. Co zrobić, by Polacy przestali wyjeżdżać i żeby więcej przyjeżdżało, i zaktywizowało naszą polonijną ekonomię?
Ruch powinien być bezwizowy. Polacy to są sojusznicy USA. Żołnierze polscy i amerykańscy walczą na tych samych polach bitwy, razem umierają. Polska wzięła udział w wojnie w Iraku i w Afganistanie jako sojusznik Stanów Zjednoczonych. Dlatego upokarzające jest, by obywatel sprzymierzonego kraju musiał prosić o wizę amerykańską w konsulacie USA. To się musi zmienić. Jeszcze jest wiele innych spraw ważnych dla Polaków, które powinny się zmienić. Jak na przykład umowa o świadczeniach emerytalnych, która dotyczy wielu tysięcy naszych rodaków. Co do ekonomii, to ta jest ściśle związana z opieką medyczną. Jeśli tyle pieniędzy wydaje się na lecznictwo, to nie zostaje na inne rzeczy, na inne inwestycje. Oczywiście jest jeszcze problem nieudokumentowanych imigrantów. Gdybyśmy im szybko dali prawo do pracy i numery Social Security, to zaczęliby kupować domy, samochody. Wielu z nich ma tu urodzone dzieci i nie chce wyjeżdżać. Nie chce rozbijać rodzin. Nie powinniśmy pozwolić, by tych około 12 milionów ludzi (na tyle szacowana jest liczba nielegalnych imigrantów w USA, przyp. red.) wysłać ze Stanów Zjednoczonych, bo to jeszcze bardziej pogłębiłoby kryzys ekonomiczny. Natomiast, jeśli szybko ich zalegalizujemy, to będzie duży bodziec dla naszej gospodarki. Tak więc zostaną spełnione dwa uzupełniające się nawzajem warunki: sprawiedliwości dla nielegalnych imigrantów i poprawy naszej sytuacji gospodarczej.
– Czyli innymi słowy będzie pan zabiegał w Kongresie o reformę prawa imigracyjnego, ruch bezwizowy i niedyskryminujące Polaków w USA przepisy emerytalne.
Tak, oczywiście.
– Jak będzie wyglądała pańska współpraca ze społecznością polską w metropolii i z organizacjami polonijnymi?
Ściśle współpracuję ze wszystkimi organizacjami polonijnymi w całej metropolii. Od wielu lat gram też w piłkę nożną i od 15 lat pracuję w polonijnym radiu, w którym występuję z pogadankami na temat zdrowia. Jestem członkiem Związku Narodowego Polskiego i Zjednoczenia Polskiego Rzymsko-Katolickiego oraz Związku Lekarzy. Moja praca jest bardzo wymagająca i nie pozwala na dużą aktywność w organizacjach. Jestem bardzo zajęty pracą zawodową, pracą w radiu, obowiązkami rodzinnymi, wychowaniem dwojga dzieci.
– Proszę nam opowiedzieć o swojej rodzinie. Wiem, że żona prowadzi z panem klinikę medyczną. A dzieci?
Córka ma 25 lat. Kończy prawo. Będzie pracowała w Waszyngtonie w Medicare, w sekcji ds. zwalczania nadużyć i oszustw. Syn ma 19 lat. Jest na drugim roku studiów i zamierza być lekarzem.
– Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w wyborach na kongresmana.
Rozmawiała: Alicja Otap
Wykorzystajmy wspólnie szansę – z dr. Victorem Forysiem rozmawia Alicja Otap
- 03/03/2009 06:55 PM
Reklama








